Dzisiaj, 1 grudnia (09:56)
Biżuteria, antyki, telefony, telewizory, wibratory, klocki Lego, ząb mamuta – wachlarz towarów, które możemy znaleźć w lombardach, jest naprawdę szeroki. Wydaje się, że pracowników nie może już nic zdziwić. Ludzie przynoszą do punktów rozmaite rzeczy, a w ostatnich miesiącach finansowego wsparcia szuka tam coraz więcej Polek i Polaków.
W Polsce może być nawet 40 tys. lombardów – wynika z badania Związku Przedsiębiorców i Pracodawców “Rynek lombardów rośnie jak na drożdżach”. Jego wyniki opublikowano w maju zeszłego roku.
Zastawienie czegoś w lombardzie to często jedyna opcja na podreperowanie domowego budżetu. Klienci korzystają z takich miejsc, mimo że za pożyczkę lombardową trzeba zapłacić nawet 1,5 proc. dziennie, a wycena zastawianego przedmiotu wynosi średnio ok. 35 proc. jego wartości (dane za badaniem ZPP).
65 proc. odwiedzających lombardy w czasie pandemii argumentowało to pogorszeniem sytuacji materialnej w związku z lockdownem. Nie ma jeszcze statystyk dotyczących ostatnich miesięcy, ale wygląda na to, że szalejąca inflacja i drożyzna spowodowały, że więcej osób decyduje się na korzystanie z usług takich punktów.
Większy ruch w ostatnim czasie zauważa Ewelina. Pracuje w jednym z warszawskich lombardów. To rodzinna firma, która ma w mieście pięć lokali.
– Odkąd zaczęła się wojna, duża część naszej klienteli do uchodźcy z Ukrainy. Sprzedają różne rzeczy w dużych ilościach. Złoto, obrączki, pierścionki. Zastawiają to, co mają najbardziej wartościowego. Później raczej te rzeczy odbierają. Jest to dla nich ratunek tylko na chwilę – opowiada kobieta.
Nieco inaczej widzi to właściciel jednego z lombardów w Szczecinie.
– W ostatnich miesiącach nie obserwuję większego ruchu, bo ludzie nie mają czego wstawiać. Chcą, ale nie mają co, przynoszą stare telefony itp., a tego się nie przyjmuje – opowiada mężczyzna.
Jak mówi, ludzie przynoszą wszystko. Najczęściej narzędzia budowlane, telefony, telewizory. O tym, że elektronika to jedna z najliczniejszych gałęzi w lombardach, mówi też Ewelina.
Oprócz tego ludzie zostawiają zegarki, biżuterię, złoto. – Czyli coś, co jest najłatwiej spieniężyć i ma to jakąś konkretną wartość – mówi kobieta.
W lombardzie, w którym pracuje Ewelina, przyjmowane są także zabawki – to nowa gałąź w ich biznesie. – Najlepiej sprzedają się klocki Lego, jakieś małe laleczki, coś, co nie kosztuje dużo, powiedzmy do 100 zł – opowiada.
Raczej nie są to nietrafione prezenty, których obdarowani chcą się po prostu pozbyć, by nie zalegały w szafie. Często powodem ich sprzedaży jest potrzeba szybkiego zdobycia pieniędzy.
Pojawiają się też “dziwności”. – Ludzie przynoszą używane sprzęty AGD, używany przed chwilą mikser, blender, suszarkę do włosów, używane depilatory. Zdarzają się ludzie bez wyobraźni, przynoszą takie rzeczy i próbują je wcisnąć – mówi Ewelina.
W lombardzie coraz częściej pojawiają się nowe wibratory. I cieszą się popularnością. – Na rynku jest teraz dużo tego typu produktów dobrej jakości i to ma wzięcie – dodaje.
– Przyjmowałem praktycznie wszystko. Najśmieszniejszą rzeczą, która mi wpadła w ręce, był ząb mamuta – opowiada Wiesław Makowski, właściciel słynnego bytomskiego lombardu sportretowanego w filmie dokumentalnym “Lombard”.
– Lubiłem zbierać osobliwe, nietypowe rzeczy. Miałem różnego rodzaju szable, piękny marmurowy telefon z lat 70., dużo kryształów, karafki. Najpiękniejsze perełki zostawiałem dla siebie, żeby przyciągać ludzi – opowiada.
Jego lombard swoją nazwę “Od Igły Po Helikopter” nie wziął z niczego.
– Byliśmy największym lombardem w Polsce, najprawdopodobniej w Europie – podkreśla z dumą.
W czerwcu lombard został zamknięty, kolekcja Makowskiego trafiła do magazynu. Część rzeczy – na internetowe aukcje.
Każdy, kto widział dokument o bytomskim lombardzie, wie, że pracujące tam osoby słyszały od swoich klientów i klientek wiele smutnych historii. Przychodzili tam, by zyskać choć trochę gotówki na bieżące podstawowe p … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS