- “Nagle wybucha gwałtowna strzelanina. (…) Do włazu cisną się z wytrzeszczonymi ze strachu oczami sojusznicy i proszą się do środka, ale bez gadania zatrzaskuję właz – taka instrukcja” – wspominał Stankus
- W jego pamięci zapisał się obraz żołnierza, którego nogi wkręciły się w obracającą się gąsienicę. – Lepiej byś, chłopcze, nie żył… – do takich myśli przyznał się później instruktor sanitarny, który udzielał mu wtedy pomocy
- “Mechanik Siemionow leżał na noszach i palił. Widocznie działały leki, bo spokojnie pokazał na urwaną nogę (…). Pokiwałem głową jak koń, nie znajdując właściwych słów. Pocieszanie było tu nie na miejscu” – notował Stankus
- Więcej informacji znajdziesz na stronie głównej Onet.pl
Poniżej publikujemy wspomnienia Zigmasa Stankusa.
W nocy wyłamujemy ze ściany pułkowego magazynu żywności kilka desek i kradniemy skrzynkę konserw mięsnych. Konserwy ukrywamy w maszynie 3 drużyny mojego plutonu. Wysłany do piekarni młody przynosi parę bochenków świeżo upieczonego chleba żytniego. Całe to dobro zamierzamy spożytkować nazajutrz, podczas akcji, kiedy będziemy stali w otoczeniu. Niepokoimy się tylko, żeby nie wysłano nas w góry – przepadnie wtedy święto.
Przed wyruszeniem przesadzam dowódcę wozu sierżanta Ostrouchowa do swojej maszyny, sam zaś zajmuję jego miejsce, bo tu jest mięso, chleb i cebula. Do załogi przyłącza się jeszcze czterech dziadków, odprawiwszy młodych do swoich maszyn. Wyjeżdżamy do Mahmud-Raki. Otaczamy auł [wieś] bez przygód. Młodzi gotują herbatę i nareszcie najadamy się po ludzku. Odbija nam się mięsem i cebulą. Swoją lurkę, marszcząc ze wstrętem nosy, oddajemy innym. Ci nic nie rozumieją, wzruszają ramionami, ale oczywiście biorą.
Pod wieczór ustawiamy się w kolumnę. Afgańczycy jak zawsze jadą na pancerzu. Wracamy. W wieżyczce naszej maszyny usadowił się naczelnik sztabu, który przez radio reguluje ruch kolumny. Gdzieś na przodzie powstaje zator i kolumna staje. Zatrzymanie się bez przyczyny jest wykroczeniem przeciwko instrukcji i naczelnik sztabu biegnie wygarbować skórę winnym. Przesiadam się do wieżyczki. Właz jest otwarty i “sojusznik” wsadził weń nogi.
– Buru, buru (idź, idź) – wołam do niego, każąc zabrać nogi.
On zaś bije się w piersi, mówiąc:
– Komandor batalion.
Zaczynam kląć, tłumacząc, że mam to gdzieś, iż jest on “komandor batalion” i już mam go zrzucić z pancerza, kiedy chłopcy siedzący przy cekaemach przekazują przez łączność wewnętrzną:
– Patrz, coś tu niewyraźnie, wszystkie kantyny pozamykane…
Rozglądam się wokół. Rzeczywiście, wszystkie kramy zamknięte, choć zwykle otwarte są codziennie. Od rana do wieczora. Przez celownik optyczny ujrzałem grupkę miejscow … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS