A A+ A++

Z inflacją jest jak z dzikim zwierzem. Można się przed nim całe życie chować i drżeć, że nas rozedrze na strzępy. Ale dużo lepiej podjąć wysiłek jego… udomowienia. I zaprząc tego zwierza, by pracował dla nas.

Po pandemii inflacja wróciła na scenę dziejów. Jednych to przeraża. Inni zwietrzyli okazję do zbicia na cenowych strachach politycznego kapitału. Ale jest i dobra wiadomość. Może wreszcie – po epoce neoliberalnego płaskoziemstwa – zaczynamy coś z tej inflacji rozumieć. Kto wie, może nawet nauczymy się wykorzystywać ją do maksymalizacji społecznego dobrobytu w warunkach realnego kapitalizmu.

Polecamy:

Poznaliśmy laureatów Grand Pressa 2021. Poczobut wśród nagrodzonych

Nord Stream 2 zostanie wstrzymany? Groźba Bidena do Putina

Prawda pierwsza: inflacja nie musi być zła

Przez lata karmiono nas opowieścią, że inflacja to jest zawsze i wszędzie wielkie nieszczęście. „Śmierć pieniądza” – powiadali niektórzy. I dlatego trzeba inflacji pilnować. Choćby nie wiem co. A jak się nie będzie pilnowało, to w jednej chwili zrobi nam się drugi Weimar, trzecia Wenezuela i czwarte Zimbabwe.

Ale przecież ostatnie lata pokazały, że w prawdziwym życiu działa to zupełnie inaczej. Jesienią 2021 roku londyński think-tank Centre for Macroeconomics zorganizował sondaż wśród wiodących europejskich ekonomistów różnych pokoleń. Kluczowe pytanie brzmiało: czy banki centralne powinny pozwolić na to, by inflacja utrzymywała się przez dłuższy czas na poziomie przekraczającym cel. Badanie było pokłosiem przeglądu strategicznego EBC z lata 2021 roku. Bank centralny eurolandu był po kryzysie 2008 roku dużo bardziej ostrożny niż na przykład amerykański Fed. Ale teraz nawet monetarni konserwatyści z Frankfurtu zakomunikowali światu, że… żyjemy w nowych czasach.

Czasach, gdy polityka monetarna musi brać pod uwagę inne czynniki niż tylko gołe ceny. Jeśli więc – sugeruje EBC we wspomnianym dokumencie – inflacja powyżej celu służy innym ważnym celom społecznym (jak choćby walce z plagą wysokiego bezrobocia albo pomaga rządom w stabilizowaniu finansów publicznych po takim szoku jak covid czy lockdowny) to nie trzeba jej za wszelką cenę zbijać. Tylko raczej trzeba poluzować nieco antyinflacyjne obawy. I dać gospodarce więcej luzu.

Tu właśnie pojawia się koncepcja „nadgonienia inflacji”. Inflacja – powiadają ludzie z EBC – zbyt długo była na zbyt niskim poziomie – wyrządzając przy tym gospodarce i dobrobytowi społecznemu wiele szkód. W związku z tym banki centralne powinny być w najbliższych latach gotowe na dopuszczenie nawet dłuższych okresów podwyższonego wzrostu cen. Właśnie po to, by inflacja mogła trochę nadgonić. Także w formie rosnących płac, które nie powinny być traktowane jako zagrożenie (bo będzie inflacja!) ale jako szansa na wyjście z wielu pułapek, w które nas neoliberalna ortodoksja zapędziła.

Dlaczego? Analityk EBC Sebastian Schmidt (w pracy napisanej do spółki z japońskim ekonomistą Taisuke Nakatą) dowodzi na przykład, że pułapka niskiej inflacji nosi wszelkie znamiona tzw. samospełniającej się przepowiedni. Działa to tak: trwa stagnacja, a inflacja jest niska. Dzieje się tak właśnie dlatego, że uczestnicy rynkowej gry nie wierzą w perspektywę gospodarczego ożywienia. A bank centralny nie ma już większego pola manewru, bo stopy procentowe znajdują się w okolicach zera. To sytuacja, w której gospodarka dławi się na jałowym biegu. I za nic w świecie nie chce ruszyć do przodu. Mało tego, nikt już nawet nie wierzy, że mogłaby ruszyć. To był problem bogatego zachodu aż do wybuchu pandemii covid-19.

Oczywiście ta stagnacja ma swoje głębsze przyczyny. Dobrze opisuje je z kolei Holender Servaas Storm. Przypomina on, że główną przyczyną trapiących zachodnie społeczeństwa nierówności jest właśnie strukturalna stagnacja płac. Strukturalna to znaczy trwająca od połowy lat 70. i przejawiająca się w nienadążaniu płac za wzrostem produktywności gospodarki. To sprawiło, że na Zachodzie w ciągu tych minionych 40 lat zaczął dominować pracownik niepewny swego i sprekaryzowany.

Pozbawiony wsparcia ze strony instytucji (państwo, związki) i wręcz skazany na prace coraz bardziej niepewne. Ten pracownik jest – pisze Strom – podstawowym gwarantem… niskiej inflacji oraz niskiego popytu w gospodarce. Nierówności to zaś konsekwencja takiego stanu rzeczy. Niska inflacja i słaby popyt to z kolei zachęta do uciekania pieniędzy z gospodarki realnej na rynki finansowe ze szczególnym uwzględnieniem rynku nieruchomości. A także hamulec dla wzrostu i rozwoju. Pocovidowa inflacja jest więc sposobem, by się z tego zaklętego kręgu wyrwać.

Cytowani tu ekonomiści to tylko jakieś drobne i odosobnione przykłady takiego myślenia. Raczej wygląda na to, że zmiana w postrzeganiu inflacji jest coraz bardziej powszechna. I tak wracamy do wspomnianego panelu Center for Mackroeconomics. Czy „inflacja powinna nadgonić?” – pytano w nim grupę europejskich ekonomistów. Opcje „zgadzam się” oraz „zdecydowanie się zgadzam” zaznaczyło 59proc. badanych. „Przeciw” lub „zdecydowanie przeciw” opowiedziało się 35proc. badanych ekonomistów.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułJak Bundeswehra będzie chronić pilotów przed laserami
Następny artykułSzybka riposta Michniewicza na słowa Mioduskiego. “Przyjdzie taki czas”