Polacy kończą drugi turniej tegorocznej Ligi Narodów z takim samym bilansem jak pierwszy – tak w Antalyi, jak i w Fukuoce, wygrali trzy spotkania i przegrali po jednym. Porażka ze Słowenią w trzech setach sprzed tygodnia bolała jednak bardziej niż ta z Brazylią. Wtedy zawodnicy kadry Grbicia nie mieli ze swoim przeciwnikiem żadnych szans, pozostawali niemal bez kontaktu przez cały mecz. Teraz było trochę inaczej: Brazylijczycy ich zdominowali, choć pojawiły się – pojedyncze, ale jednak – momenty, gdy to gra Polaków była warta pochwał.
9:0 po dwóch setach. Tak Brazylijczycy ogrywali Polaków siatkarską sambą
Pierwsze dwa sety okazały się jednak brazylijskim koncertem. Zdarzały się chwile, gdy Polacy zdobywali punkty tylko dzięki ich błędom na zagrywce, bo w inny sposób było o nie bardzo trudno. Różnicę robił znakomity blok zawodników trenera Bernardo Rezende, ale także presja, jaką narzucali na polskich siatkarzy swoją agresywną zagrywkę. Przed trzecią partią w dorobku Brazylijczyków było pięć punktów blokiem i cztery serwisem. U Polaków? Okrągłe zero w obu elementach.
W ataku – choć w liczbach różnice w tym elemencie były najmniejsze – także to Brazylijczycy wyglądali o wiele bardziej świeżo. To ich zagrania wyglądały na silniejsze, bardziej dynamiczne. Robili swoje. Wciągnęli Polaków w siatkarską sambę, której tempo trudno było wytrzymać.
Skład, który zaczynał mecz przeciwko Brazylii – Łukasz Kaczmarek w ataku, Marcin Janusz na rozegraniu, Aleksander Śliwka i Bartosz Bednorz w przyjęciu, Jakub Kochanowski i Norbert Huber na środku i Jakub Popiwczak w roli libero – nie do końca zdał egzamin. Polacy nieźle przyjmowali, ale mieli bardzo niewiele okazji do kończenia akcji, bo wykonali 38 ataków. Jeśli przy takich liczbach około 50 procent z nich daje punkty, to zdecydowanie za mało, żeby móc szukać tu szans przeciwko Brazylijczykom – atakującym częściej, a dodatkowo jeszcze skuteczniej.
Przemeblowanie dało szanse Polakom. Ale świetne wejścia Kurka i Fornala nie dały tie-breaka
Dlatego na trzecią partię Grbić musiał zrobić w składzie wielkie przemeblowanie. Dał szansę Bartoszowi Kurkowi w ataku, na środku Kochanowskiego zmienił Karol Kłos, a na przyjęciu pojawili się Tomasz Fornal i Kamil Semeniuk. I ci, którzy pojawili się na boisku, przywrócili Polakom potrzebną świeżość w grze. Nikt nie potrzebował ich motywować, bo już chwilę stali w kwadracie i tylko przyglądali się, jak ich koledzy obrywają od trzykrotnych mistrzów świata z Ameryki Południowej. Zagrali z całą nagromadzoną w ten sposób złością i energią.
Brazylijczycy nie mieli na to gotowej odpowiedzi i wydawało się, że jeśli Polacy utrzymają taki agresywny styl gry, to może nawet dadzą sobie szansę na odwrócenie losów spotkania. I okazja była, ale tylko jedna. Po wygraniu trzeciego seta i szalonej pogoni za rywalami w końcówce czwartego – było już 18:11 dla Brazylii – zrobiło się 23:23. Dwa kolejne i, jak się okazało, ostatnie punkty poszły jednak na konto Canarinhos. Polacy szarpali, starali się za wszelką cenę udowodnić, że nie dzielił ich od przeciwnika duży dystans, ale wynik ostatecznie wskazał co innego. Może różnica nie była ogromna, ale wyraźna i wystarczająca do tego, żeby nie grać w sobotę rozstrzygającego o wszystkim tie-breaka.
Szans dla polskiej drużyny nie byłoby, gdyby nie świetne wejścia Kurka i Fornala – to dwóch bohaterów powrotu zespołu Nikoli Grbicia do gry po dwóch pierwszych partiach. Obaj skończyli mecz z dwunastoma punktami – Kurek przy 50-procentowej, a Fornal przy aż 75-procentowej skuteczności w ataku. Ten pierwszy dorzucił też znakomitą zagrywkę, po której raz po raz zaciskał pięść i okrzykami radości starał się motywować kolegów. Może gdyby obaj pojawili się na boisku wcześniej, to ich wpływ na wynik byłby jeszcze większy. Trudno winić jednak Grbicia – trener sprawdza zawodników wedle wcześniej ustalonego planu, ma w tym sporo swoich zamiarów. I dzisiaj, także dzięki temu, co zobaczył w pierwszej części spotkania, dostał wiele odpowiedzi i materiału do analizy.
Ostre słowa Grbicia podczas przerwy. “Chciałbym, żebyście złamali nadgarstek Alanowi”
Jednak w trakcie meczu Grbić był skupiony na tym, co działo się na boisku. Starał się poprawić grę całego zespołu, mniej myśląc o indywidualnych potrzebach każdego ze swoich graczy. Wciągnął się w rywalizację z Brazylijczykami chyba nawet nieco przesadnie. Podczas jednej z przerw w trzecim secie, gdy tłumaczył swoim zawodnikom rozwiązania taktyczne wobec tego, co robili rywale, użył sformułowania: “Chciałbym, żebyście złamali nadgarstek Alanowi”.
Oczywiście, była to przenośnia, a Grbiciowi chodziło o to, jakie piłki mają grać Polacy, a nie o rzeczywiste zrobienie krzywdy rywalowi. Takie słowa, mocniejsze niż normalne komunikaty w trakcie czasu na żądanie – trenerzy potrafią stosować w kierunku zawodników, żeby ich pobudzić. I w konkretny sposób przekazać, co mają zrobić – często skuteczniej, niż gdyby wyjaśnił im to zwyczajnie. Z odpowiednim kontekstem, nietrudno zrozumieć, co trener Polaków miał na myśli, ale same wspomniane słowa, zwłaszcza wyciągnięte z tego kontekstu, mogą brzmieć na niepotrzebne i trochę przesadzone. Grbić nie zwykł jednak przejmować się takimi sprawami. Zależy mu na dotarciu do siatkarzy. I jeśli to mu się udało – nawet w taki sposób – to nikt nie powinien mieć do niego pretensji.
Grbić nie wiedział, czy się śmiać, czy płakać. Na koniec od razu ruszył do sędziów
Sporo reakcji podczas meczu u Grbicia wynikało także z tego, co wyczyniali sędziowie. Spotkanie prowadzili Chińczyk Jiang Liu i David Fernandez Fuentes z Hiszpanii. I ich decyzje wielokrotnie wywoływały nie tylko kontrowersje i złość zawodników, ale wręcz politowanie i wyśmiewanie tego, co robili. Nieczysto zagrywane piłki bez odgwizdywania, akcja bez punktu, gdy ten po skutecznej wideoweryfikacji należał się Polakom, problemy ze sprawdzaniem ustawienia, żółte kartki za dyskusje i kompletny brak czucia gry – było dużo kwestii, za które nietrudno było się na nich denerwować.
Bartosz Kurek składał ręce jak do modlitwy, Tomasz Fornal przewracał oczami, a Nikola Grbić chyba już nie wiedział, czy się śmiać, czy płakać. Dlatego pierwsze, co zrobił po meczu, to wycieczka do komisarzy Międzynarodowej Federacji Siatkówki (FIVB) i rozmowa z arbitrami o tym, jak prowadzili spotkanie. Gdy w przekazie telewizyjnym cieszyli się Brazylijczycy, w tle trener polskiej kadry już stał z sędziami. Kiedy Tomasz Fornal udzielał wywiadu reporterowi Volleyball World, dalej rozmawiał i dyskutował. Dobrze, że chciał wyrazić swoje zdanie i usłyszeć wyjaśnienia. Oby nie musiał tego robić częściej.
Problem na turnieju w Fukuoce istniał już wcześniej: sędziów po meczu z Bułgarią mocno krytykował choćby Jakub Kochanowski. – Sędzia narzucił mocne zasady, jakieś przez siebie wymyślone. Myślę, że gwizdanie błędu ustawienia też powinno mieć jakieś granice. Bo umówmy się, w siatkówce zawsze popełniamy błędy w ustawieniach, każda drużyna to robi i gdyby nam to zabrano [margines błędu – red.], to nie dałoby się grać w siatkówkę w obecnych czasach. Rozumiem jeśli błąd jest ewidentny, ale mam wrażenie, że dziś sędzia troszkę za bardzo chciał pokazać, że biegamy po boisku – mówił wówczas środkowy.
Porażki szkoda, ale syreny alarmowe jeszcze nie wyją. Grbić zasłużył sobie na zaufanie
W sobotnim meczu Brazylijczycy wyglądali lepiej od Polaków – nie ma co tego ukrywać. Ostateczny wynik rywalizacji w bloku – 14:5 dla rywali kadry Grbicia – to przepaść. Narzucili warunki, przy których trudno było o równą walkę, bo polskiego zespołu w obecnym stanie nie było jeszcze na nią stać. Porażki szkoda, ale nie ma co lamentować.
Kluczowym sprawdzianem formy w przypadku Polaków będzie turniej finałowy w Łodzi pod koniec czerwca. To tam chcielibyśmy zobaczyć, że z takimi rywalami jak Brazylia, czy Słowenia, polscy siatkarze walczą na podobnym poziomie i są w stanie wygrać. Mają do tego jeszcze dwa tygodnie, a po finałach LN kolejne trzy przed igrzyskami olimpijskimi. Forma ma dopiero przyjść, a sposób, w jaki jest wypracowywana, zależy tylko od ustaleń Nikoli Grbicia. To on ma je dostosowywać, to on wie, które i kiedy najlepiej wprowadzić.
A na razie nie wyją żadne syreny alarmowe, bo porażki z dobrze przygotowanymi na tym etapie sezonu Słowenią czy Brazylią, to nie są duże niespodzianki. Dużo może wskazać fakt, że w zeszłym roku po dwóch turniejach Ligi Narodów bilans Polaków był identyczny: sześć zwycięstw i dwie porażki. A styl gry był na o wiele niższym poziomie, kadrę Grbicia oglądało się wówczas po prostu nieprzyjemnie. I wtedy Serb poprowadził ten zespół najpierw do triumfu w Lidze Narodów, następnie do mistrzostwa Europy, a na koniec do awansu na igrzyska. Dlatego teraz powinno się mu zaufać, trener – zresztą razem z zawodnikami – sobie na to zasłużył. Dopiero przyjdzie czas, kiedy, w przypadku porażek i gorszej gry, trzeba byłoby przestrzegać, że coś jest nie tak. Teraz nie ma po co bić na alarm. Trzeba wierzyć, że takie mecze tylko pomogą wyciągnąć z tej drużyny to co najlepsze, gdy nadejdą kluczowe momenty sezonu.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS