A A+ A++

Pieśni, słowa, stroje, rytuały, obrazy, posągi, malowidła, mroczne zakamarki, przymknięte drzwi zakrystii, zapach kadzidła i palonych świec, ferie tego wszystkiego; wszystko to składało się na paletę fantastycznych barw, które chłonął, jak gąbka wodę.
Istny czar, magia… A potem wracał do domu i subtelnie naśladował wszystko to, co pochłaniał tam. Najpierw w ukryciu, potem coraz bardziej śmiało. Pamiętał przez całe dotychczasowe życie, jak jego babcia, wzięta krawcowa w tej części śródmieścia uszyła mu przedłużany brązowy płaszczyk. Miał wtedy może trzy, cztery lata. Włożył ów płaszczyk na siebie, pochwytany fastrygami i szpilkami. Spojrzał w długie krawieckie lustro i zobaczył oczami wyobraźni siebie w… sutannie. Zaczął maszerować po kuchni, będącej babciną szwalnią, ślizgać entuzjastycznie nogami po zielonym gumolicie i udawać proboszcza, oglądać swoją domniemaną sutannę, napawać się nią. Pamiętał jak spędzał wiele dni z babcią, która pochylona nad stołem lub maszyną do szycia dziergała tanią odzież. Podkradał jej podomki, sukienki, swetry, ubierał je i w pełnym stroju kapłana odprawiał niezidentyfikowane nabożeństwa. Gruby rocznik statystyczny z 1966 roku służył mu za mszał, taboret za mównicę, styl od miotły za mikrofon. Stał przed otwartą księgą i zawodził jak muezin, a babcia odwracała się co jakiś czas, śmiała zdawkowo i do znudzenia powtarzała jak mantrę:
– Co?! Bawisz się, co? Ty chyba będziesz księdzem?- śmiała się nieco głośniej.
Nie odpowiadał speszony, czekał tylko aż odwróci się z powrotem, by on mógł kontynuować swoje posługi. Klienci przychodzący do babci, spoglądali na Josepha z rozrzewnieniem i śmiejąc się z sympatią, wtórowali jej nieustannym stwierdzeniom, odnośnie jego potencjalnego kapłaństwa. Z czasem chyba zaczęli w to wierzyć. Niebawem uwierzył w to także on.

foto: Wikipedia

Trwało to kilka lat. Lat nieustannego niemal przebywania w kościele, zadumy, modlitw. Na początku powtarzanych cicho za dorosłymi. Pamiętał z dzieciństwa jak co roku, kilka lat po śmierci pierwszego dziadka, w zasadzie zawsze, gdy spotykali się całą rodziną przy wspólnym, świątecznym stole, zaczynali od wspólnej, cichej modlitwy. Klęczał wtedy tuż obok swej mamy, która pochylona nad nim, recytowała słowa pacierza, powtarzane przez niego, jak przez małą papużkę. Potem milkł, czekając, aż swój pacierz skończy także ona. I wtedy spoglądał na babcię (wdowę po dziadku, który zmarł jako pierwszy), która klęczała, modliła się cicho i płakała. Któregoś razu spytał swej mamy:
– Dlaczego babcia płacze?

Nie odpowiedziała. Pogłaskała go jedynie po głowie w milczeniu. Potem, co rok, kiedy tylko zaczynali modlitwę, czekał na jej łzy. Przychodziły niezawodnie. Zastanawiał się jedynie, czy jej łzy miały swe źródło we wspólnym rodzinnym wzruszeniu, w poczuciu tego, że są wszyscy razem, a może w tym, że mając ich wszystkich, tak naprawdę została sama na niemal trzy dekady. Bez dziadka spędziła dwadzieścia dziewięć wieczorów wigilijnych. Dopiero po wielu latach przestała płakać. Czas chyba rzeczywiście leczy rany.

Po kilku latach modlił się już coraz bardziej śmiało, samodzielnie. Głośno. Potem, jako już większy chłopiec w komży uszytej przez babcię, a potem w białej albie. A potem? Następnie w kontemplacji, a nawet poście i samoumartwieniu, odosobnieniu i ciszy, które koiły go najbardziej. W tym wszystkim co otwierało przed nim olbrzymią przestrzeń, ocean innego, niesamowitego świata, który pochłaniał go, fascynował, wciągał. Coraz częściej miewał dziwne sny, które traktował niemal jak objawienia, którymi wszakże nie były, stanowiąc co najwyżej emanacje jego dziennym myśli, rozterek, wewnętrznych burz i wyciszenia. Czasem ogarniała go taka niebywała błogość, takie niesamowite oderwanie od rzeczywistości, taki zachwyt, że niepodobnym było nie wierzyć w to wszystko, w co wierzył dotychczas. Nie śmiał wątpić. Nie śmiał, bo nie chciał.

Tak, wtedy chciał zostać księdzem, chciał rzucić wszystko i zamknąć się w jakimś odludnym klasztorze, dać się porwać i wciągnąć w ów niepowstrzymany wir. Chciał, nie myślał o niczym innym. Odliczał czas gdy stanie się to wreszcie możliwe. Gdy pełną parą wkroczy w świat tak bardzo upragnionej metafizyki, w świat nadprzyrodzony, ten, w którego istnienie nie wątpił jak dotąd nigdy. Te, który był, jest i będzie. Przynajmniej dla niego. Nie robiły na nim wrażenia sceptyczne docinki, drwiny i wyrzuty wątpliwości tych, z którymi rozmawiał, Ci którzy mówili, że Boga nie ma, że nie ma rzeczywistości nadprzyrodzonej, że nie może istnieć od zawsze, że nie może być wieczna. To tak jakby pytać, gdzie była maszyna do szycia nim powstał człowiek? To pytanie zapewne spodobało by się jego babci, chociaż odpowiedź już pewnie nie. Bo nie było jej wówczas przecież nigdzie ale co do zasady można ją było stworzyć- puentował swą odpowiedź, powołując się na kolejnego klasyka, który wszak sam w sobie i w owym kontekście nie był najbardziej fortunny. Kiedy któregoś dnia jego brat w odpowiedzi stwierdził, że takim razie istnienie metafizyki i nadprzyrodzonego istnieje tylko dzięki człowiekowi, który je wykreował, jest jedynie jego wymysłem, Joseph oburzył się, nie mogąc wyjść ze ślepego zaułka.

Wówczas po raz pierwszy od lat poczuł pod sercem pewne gorzkie ukłucie, niesmak równie gorzki, niepokój i irytację pomieszaną z bezsilnością. Z czasem takich ukłuć było coraz więcej bo przed oczami wyobraźni coraz częściej jawił mu się pusty świat, świat w którym nie ma żadnej istoty żywej, świat, który może i istnieje nadal, naprawdę, ale nie jest już światem zmysłów ale fizyki. Natomiast owa gorycz, rozlewająca się teraz także na jego język stawała się coraz bardziej drażniąca. Zaczęło docierać do niego, że gorycz ta być może należy tylko do niego, że inni jej nie odczuwają. Czy więc gorycz ta istniała naprawdę? Pytanie zdawało się nie mieć sensu. Skoro istniała w nim, to istnieć musiała, nawet jeśli jej byt ograniczał się jedynie do jego świata. Ale co było poza jego światem? Czy poza nim istniało naprawdę cokolwiek? Coś obiektywnego, uniwersalnego, trwałego, osobowego? A może właściwa droga biegła w zupełnie innym kierunku? C.D.N
Jarosław Sawiak

Jarosław Sawiak
Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułDuża popularność programu Dobry Start
Następny artykułDuże zainteresowanie programem Dobry Start