A A+ A++

Dziennikarz Piotr Pytlakowski był pierwszym gościem cyklu spotkań #czytElnia, przygotowanego przez Bibliotekę Elbląską. Mogliśmy poznać jego nową książkę reporterską pt. „Ich matki, nasi ojcowie. Niewygodna historia powojennej polski”, w której porusza temat wysiedleń “polskich” Niemców po roku 1945.

„Ich matki, nasi ojcowie. Niewygodna historia powojennej polski” opowiada o „polskich” Niemcach, ludziach, których rok 1945 zastał na terenach należących wcześniej do Rzeszy, teraz do Polski. Nie zamierzali uciekać, bo nie popełnili zbrodni wojennych, nie mieli na sumieniu zła wyrządzonego Polakom. Książka dotyka tematu losu niemieckich dzieci mieszkających na ziemiach, które po II wojnie światowej przypadły Polsce. Jest tu historia zbrodni na niemieckich mieszkańcach Aleksandrowa Kujawskiego i Nieszawy, dokonanej przez samozwańczych milicjantów. Są losy Siegfrieda Kapeli i jego rodziny z okolic dzisiejszego Świebodzina. Są też relacje Niemców z okolic Opola, Zielonej Góry i Szczecina, którzy wraz z matkami (bo ojcowie z wojny nie wrócili) pozostali w Polsce. Mieli wtedy po 5-8 lat. 

– Myślałem, że żadna książka nie jest już w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Tu dotykasz tematu, o którym nadal jest cicho, nadal z nim się nie rozmówiliśmy i nie rozmówiły się z nim instytucje państwowe. To temat nieprzepracowany. Książka otwiera wiele „szuflad”, ale tak naprawdę jest to książka o dzieciach – mówił prowadzący czwartkowe (8.10) spotkanie Jacek Nowiński, dyrektor Biblioteki Elbląskiej.

Jednym z bohaterów książki jest Erwin Kruk pisarz, poeta i dziennikarz, senator I kadencji (1989–1991).

– Był postacią wybitną, choć nieznaną. Jako poseł mógł zacząć czynić starania o odzyskanie swojej ojcowizny, którą utracił, bo została przejęta przez skarb państwa. Nie czynił tego jednak, uważał, że prywatnych spraw nie powinien załatwiać piastując funkcję publiczną. Po latach takie starania rozpoczął, ale przegrał, w przeciwieństwie do  Agnes Trawny, która jednak w sądzie wygrała. Wówczas wzburzyło to szereg środowisk związanych przede wszystkim z prawą stroną polityczną. Jednak ten wyrok był sprawiedliwy. Agnes odzyskała prawa do swego dziedzictwa. Mazurzy przez lata był traktowani jak gorszy gatunek mieszkańców. Mówiono o nich autochtoni, a to bardzo brzydkie słowo, które nie określa ich stosunku do ziemi, na której mieszkali. To byli po prostu Mazurzy: nie Niemcy i nie Polacy – mówił Pytlakowski.

Jak podkreślał autor, to co, z nimi się stało w 1945 roku i później było „krzyczącą do nieba niesprawiedliwością”.

– Ich potraktowano jak Niemców, nie było takiego słowa: Mazurzy. Pamiętam, gdy jako młody chłopak jeździłem autostopem po Mazurach i ludzie pokazywali mi dom – tu mieszka stara Niemra – mówili. Ta Niemra była Mazurką, która nie chciała wyjechać. Teraz zostało ich już naprawdę niewielu, trzeba ich szukać z lupą. Nie ma już także Erwina Kruka, który zmarł nie załatwiwszy niczego, i spraw Mazurów i swojej sprawy. W książce jest to opisane – mówił Pytlakowski.

W książce poznajemy też m.in. losy Heinricha.

– Był synem żołnierza niemieckiego, który zginął pod Staliningradem, jego matka była wielbicielką Führera. Umarła na oczach Heinricha, kiedy już w mieście rządzili Rosjanie. Prawdopodobnie została zgwałcona w komendanturze sowieckiej, do której poszła ze skargą. Bez sensu, nie wiem, dlaczego sobie wyobrażała, że uzyska tam pomoc. Wróciła do domu sponiewierana, pobita, nigdy nie powiedziała, co jej się stało. Położyła się i już więcej nie wstała. Heinrich został sierotą wojennym. Kiedy natknęli się na niego polscy milicjanci, błąkał się po ulicach, a jego dom zasiedlili przybysze z Polski, repatrianci. On instynktownie uznał, że nie może ujawnić, iż jest Niemcem, języka polskiego nie znał. Uznano, że jest niemową. W książce opowiadam o jego dalszych losach. Z niemieckiego chłopca, śpiewającego w szkole hitlerowskie piosenki, stał się Polakiem. Został przybranym synem pewnej rodziny spod Częstochowy. Takich historii jak Heinricha było wiele – mówił dziennikarz.

Chociaż książka jest na rynku zaledwie od 2 tygodni, to jak podkreśla autor, otrzymuje wiele listów od czytelników.

– W nich ludzie opowiadają o swoich rodzicach. Jeden z mieszkańców Krakowa napisał, że jego historia była prawie identyczna, jak Heinricha. To są opowieści uniwersalne, tylko nam nieznane – mówił Pytlakowski.

Co skłoniło go do podjęcia właśnie takiej tematyki?

– Jako dziecko żyłem w Warszawie, która była jeszcze pełna ruin. Pamięć o zbrodniach hitlerowskich, o ofiarach powstania warszawskiego, w którym walczył też mój ojciec, była świeża. Żyłem w przekonaniu, że każdy Niemiec jest wrogiem, wśród tych ruin bawiliśmy się w wojnę: ja byłem Polakiem i strzelaliśmy do złych Niemców. Dopiero po latach zaczęły do mnie dochodzić refleksje, że ci ludzie, którzy żyją na zachodnich terenach Polski, na ziemiach odzyskanych, przyszli na miejsca, które im się wydawały puste. One nie były puste. Im się wydawało, że tu nie ma historii, tu jest Polska, i że zawsze tu była. To nie było tak, tam żyli inni ludzie, mieli swoją własność, swoje majątki. Co się stało z ich dziećmi? Zacząłem o tym myśleć na początku lat dwutysięcznych, kiedy zbierałem materiał do reportażu o zbrodni na niemieckich mieszkańcach Aleksandrowa Kujawskiego i pobliskiej Nieszawy. Miejscowych Niemców, głównie kobiety i dzieci, zamknięto w parowym młynie i potem wytracono. Nie wiadomo dokładnie w jakich okolicznościach – mówił Pytlakowski.

W planach dziennikarz ma kolejną książkę: o szlaku śmierci na Podlasiu w 1941 roku.

– Jestem na etapie szukania wydawcy. Poczynając od Jedwabnego, przez Rajgród, Szczucin…. Nigdy nikt nie napisał, co się stało z majątkami żydowskich mieszkańców tych miejscowości. Oni mieli swoje domy, często nie były bogate, ale je mieli. Te domy stały na działkach, które do nich należały, mieli pierzyny, garnki, sprzęt, i to wszystko znikło. Mam zamiar do tego dotrzeć na podstawie przedwojennych aktów notarialnych, spisów katastralnych czy różnego archiwalnych zbiorów dotyczących stanów posiadania. Ta myśl przyszła do mnie, gdy w Szczucinie, gdzie dokonano równie paskudnej zbrodni jak w Jedwabnem, zobaczyłem baner „Ustawa 447 zagraża niepodległości Polski”. Chodzi o uchwałę amerykańską, która ma wprowadzać rodzaj wpływu na amerykańskie media i ciała rządowe, żeby składały co pewien czas raporty o tym, co czyni się dla utraconego przez Żydów (mieszkańców USA) mienia w różnych częściach świata. Nie ma ona żadnej mocy prawnej, w żadnej mierze nie zagraża niepodległości Polski, ani zrabowanym majątkom. Pomyślałem, że jeśli pod Szczucinem taki baner jest, to nie przez przypadek. Być może ten, który go tam umieścił, mieszka w jakimś domu, który był kiedyś domem jego ojca, czy dziadka. A jeszcze dawniej domem żydowskim i temu komuś nie chodzi o niepodległość Polski, ale to, że ten dom mu ktoś zabierze – mówił Piotr Pytlakowski.

Piotr Pytlakowski – dziennikarz, scenarzysta, autor i współautor książek Republika MSW, Czekając na kata, Alfabet mafii, Śmierć za 300 tys., Agent Tomasz i inni, Wszystkie ręce umyte, Biuro tajnych spraw, Nowy alfabet mafii, Wojny kobiet, Szkoła szpiegów, Mój agent Masa oraz Królowa mafii. Nakręcił kilka filmów dokumentalnych i kilkanaście reportaży telewizyjnych. Współautor scenariusza serialu Odwróceni i cyklu telewizyjnego Alfabet mafii. Jako reporter pracował m.in. w „Przeglądzie Tygodniowym”, „Spotkaniach”, „Gazecie Wyborczej” i „Życiu Warszawy”. Od 1997 r. jest dziennikarzem tygodnika „Polityka”. Nagrodzony m.in. „Polskim Pulitzerem” w kategorii „dziennikarstwo śledcze” i nagrodą Adwokatury Polskiej „Złota Waga”.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZakończenie sezonu 2020
Następny artykułW kosmicznym obiektywie: Udźwignąć Discovery