A A+ A++

Siemka, kochani! Na imię mi Marek. Niektórzy z Was mogą kojarzyć mnie z paru tekstów opublikowanych tu jakiś czas temu, a dotyczących wychodzenia z bagna nałogów. Ale dziś nie nałogi będą priorytetem, choć temat miejscami będzie się przewijał.

W telegraficznym skrócie: od ponad dwóch lat jestem szczęśliwym, czystym od wódy i nikotyny (od tej trochę krócej), żyjącym pomiędzy dwoma krajami człowieczkiem. Jednak w sytuacji, gdy ten popieprzony rok co rusz serwował kolejne udziwnienia, które groźnie napełniały dupę frustracją, trochę nadplanowo zrejterowałem z krainy euro płynącej, chroniąc tym samym swój pijacki kuper przed niewykluczonym zalaniem, i wróciłem do Polski. Wróciłem, uspokoiłem myśli, nabrałem oddechu i… zacząłem spełniać swoje marzenia!

To taki następny kroczek na ścieżce ku wolności. Wolności, w której różnych aspektach rozsmakowałem już na dobre i która jest mi bezcenna. Samochodzik z opcją pomieszkiwania – taki wyższy level namiotowego życia, jednak nie aż tak wysoki, by zaopatrywać się w dużego, niezgrabnego kampera. Autko fajne na wakacje, ale i funkcjonalne w codziennym użytkowaniu. Takie było założenie. Z racji tego, że jestem leń, a działania trwały chyba z 7 tygodni, więc pozwolę sobie pozbierać i posklejać całą historię z postów fejsbuniowych, którymi skrzętnie i regularnie katowałem biednych “czytaczy“. Wrzucam też linki, pod którymi jest więcej fotek z poszczególnych etapów działania.
W trakcie zmieniały się koncepcje, nazwa, założenia… Pragnę zaznaczyć, że nie jestem żadnym profesjonalistą w dziedzinie przerabiania aut w ten sposób; inspiracje i rozwiązania były czerpane z internetów, choć pomysłów było tyle, że czasem lepiej było wyłączyć wszystkie tutoriale i zrobić coś “po swojemu”.

Pierwszą kupioną rzeczą – jak przy każdej poważnej budowie – był turystyczny sraczyk, na który w końcu zabrakło mi miejsca na pokładzie. Pomińmy więc ten gówniany epizod.
Co jakiś czas mętnie coś tam przebąkiwałem, że będzie coś kupowane, ale bez konkretów. Napięcie się budowało. Jak u Hitchcocka…

22 czerwca
Dobre gumki to podstawa! W końcu przyszły szykowne pantofelki.

27 czerwca
Melduję posłusznie, iż orzeł wylądował. Jeżeli ktoś czekał na jakąś sport-rakietę, to, niestety, ale srogo się zawiedzie, ponieważ w podeszłym wieku celuje się już raczej w praktyczniejszy segment.
Chevrolecik Astro – salonka – mgliste marzenie od ładnych kilku lat, a zarazem pierwszy konkretniejszy zakup od bez mała 16 lat – bo potem gorzała coraz bardziej kolidowała z prowadzeniem aut, więc później nie kupowałem już nic jeżdżącego. Ochrzczony został “Klamore mio”, ma swoje lata, nie grzeszy perfekcją czy przesadną urodą i parę rzeczy tam nie działa – tak więc idealnie do siebie pasujemy! Ale to jest nieistotne – najważniejsze, że autko – po 5 latach marnowania się – dostało drugą szansę, by znowu nacieszyć ucho swoim zmysłowym mruczeniem. A stare, amerykańskie, 6-cylindrowe 4,3 litra mruczy nawet całkiem ładnie.
Tak więc autko jest w trakcie swoistego restartu i niejako otrzymywania drugiego życia – znam to piękne uczucie! Jako że Klamorek ma dość dużą chuć i pije więcej niż “stary” ja, dlatego też zostanie jeszcze oddelegowany do szkoły, która przekona go jeszcze do picia gazowanego, by przy pojeniu nie płynęły łzy, i po tej operacji zostanie już li tylko cieszyć się brykaniem. W środku 7 miejsc do siedzenia, na postoju 2 miejsca do spania; jest trochę boazerii i dużo światełek; jest tv i wypaśne audio, które jeszcze nie działają; docelowo będzie dokładane jeszcze trochę kabelków, drugi aku, inne radio, kosztem jednego fotelika pewnie jakaś turystyczna lodówka, palniczek gazowy, może jakiś malutki zlew i mini toi-toi. Ale to powoli – najważniejsze, że Klamorek znowu żyje! Dość istotne będzie też zwracanie uwagi, by nie pomylić lodówki z toaletą, bo mogłoby być trochę niezręcznie.

Całkowity koszt imprezy powinien zamknąć się gdzieś w kwocie 32-33 tys. PLN, więc można śmiało powiedzieć, że podobne pieniądze przehuśtałbym i przepaliłbym przez te dwa-i-trochę latka, które upłynęły już od mojego “restartu”. A myślę, że dobrze się stało, że skończyłem pracę trochę jakby przed czasem, bo sam już chwytałem się na tym, że coraz częściej zacząłem przeglądać lepsze/nowsze/droższe/większe auta do turystyki, a z moimi predyspozycjami to pewnie wyszłoby tak, że niebawem w zasięgu byłby duży autobus, z tym że miałbym już 90 lat na karku. Szkoda czasu na następne zatracenia.

Pierwsza destynacja, za parę tygodni, to pewnie jakiś wypad w stronę Bieszczad (Podlasie również kusi), bo tam, prawdopodobnie, można będzie fajnie się naładować ciszą, bo ten rok – jak chyba u wszystkich – jest dość obfity w, niekoniecznie niezbędny, nadmiar różnych zdarzeń. Będą to też pierwsze wakacje, z których planuję co nieco pamiętać. Jeśli ktoś byłby chętny na taką chwilową odskocznię w dzicz, to dawać znać – dołożymy jakieś namioty i zmontujemy razem jakiś “rajd ku trzeźwości”…
A skoro już znowu zlazłem na smęcenie o trzeźwości, to chciałem tylko napomknąć, że na tym froncie również nieustannie dzieje się coś niesamowicie pięknego. I – obok materialnych radostek – to są sprawy najważniejsze, bo na to nie ma ceny!
A razem z Klamorkiem i z około siedmioma Chevrolecikami na sprzedaż z drugiego końca wsi, to – pod względem ilości Astro Vanów na liczbę mieszkańców – nasza wieś jest już chyba potentatem w skali kraju!
Dobra, koniec elaboratu. Powiem Wam tylko jedno: Cieszę się.
Pięknego dnia!

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułSłońce je kocha, a faceci się za nimi oglądają. Dziewczyny w stroju topless
Następny artykułNIK: gminy błędnie rozliczają VAT