A A+ A++

Pisać o niej można różnorako. Najlepiej o autorach, którzy mieszkają w Prudniku i o nim piszą (lub mieszkali i pisali) – ten aspekt jest najbardziej oczywisty. Można też zająć się autorami, którzy z Prudnika pochodzą lub o Prudnik się otarli, a teraz wspominają o nim poetycko tu i tam. A może wystarczy, by autor mieszkał w Prudniku, aby jego pisane na dowolny temat wiersze uznać za prudnickie (bo posiadają coś z „ducha miejsca”)?

Lokalna poezja to rzecz problematyczna. Pachnie utworami naiwnymi, opiewającymi własną okolicę, laurkami, na których publikację i promocję relatywnie łatwo wyhaczyć kasę od miejscowych instytucji. Lokalna poezja to idealne pokłosie dofinansowywanych plenerów czy wycieczek, różnych miłych i sympatycznych wydarzeń. Nie idzie w parze z popularnym w dzisiejszej poezji odejściem od szkolnego „co autor miał na myśli”. Nie jest atrakcyjna dla tych, którzy pragną „wielkiego świata”, kreowanego przez media wydawane w stolicy czy innych dużych miastach. Podejrzana może być także dla osób unikających twórczości artystycznej zaangażowanej, choć trochę publicystycznej czy kronikarskiej.

Tym niemniej – licząca się literatura często odnosiła się do konkretnych miejsc, niekoniecznie wielkomiejskich. Szkolnych przykładów nie brakuje, a spośród nowszych i nieszkolnych przychodzi mi na myśl w pierwszej kolejności tomik Izabeli Fietkiewicz-Paszek „Lipiec na Białorusi”, który recenzowałem przeszło rok temu w „Gazecie Pogranicza”. Ważne, by autor zwrócił uwagę czytelników na daną miejscowość czy okolicę. Lub – aby ktoś przed nim tę uwagę skierował. Literatura na poziomie światowym rozgrywająca się lokalnie to dobry kierunek i – jak sądzę – istota tego, o czym chcę powiedzieć w tym i kolejnych felietonach.

Mało mamy dobrej poezji prudnickiej – takiej, która mogłaby być atrakcyjna dla czytelnika (lub jurora) z Warszawy – poezji, która traktując o Prudniku, odnosiłaby do czegoś uniwersalnego, a odnosząc się do niego zachęcała czytelnika, by zainteresował się lokalnymi konkretami. Na przykładzie prozy widać, że jest o co walczyć. Przypadek dziejącej się w powojennym Prudniku książki Harry’ego Thürka „Sommer den Toten Träume” („Lato umarłych snów”) pokazał, że literaturę piękną poświęconą naszemu miastu można traktować jako rarytas, starać się o jej przetłumaczenie i udostępnienie. Może kiedyś będzie tak z jakimś prudnickim wierszem (lub tomikiem) – stanie się na tyle ważny, że ktoś będzie o niego zabiegał, w Prudniku lub poza nim.

Bartosz Sadliński – dziennikarz, przewodnik po zamku w Mosznej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKolejna wygrana zespołu Kubicy
Następny artykułCena ropy spada, ale wciąż jest wysoka. Czy odmrożenie gospodarki doprowadzi do wzrostów? [ Strefa biznesu ]