A A+ A++

Nowosolanin Krzysztof Krupa w tym roku skończył kierunek prawniczy na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Wrocławskiego. Pisał pracę magisterską o dyrektywach sądowego wymiaru kary. We wrześniu zdał wstępny egzamin na aplikację adwokacką. Od stycznia rozpocznie we Wrocławiu trzyletnią aplikację w tamtejszej Izbie Adwokackiej.

Od dwóch lat pracuje w kancelarii prawnej. Najbardziej interesuje się prawem karnym, ale trafił do kancelarii, która zajmuje się prawem gospodarczym, i ten temat też go wciągnął. Prócz tego zgłębia szeroko rozumiane prawo konstytucyjne. No i prowadzi kanał poPrawnie.

Mateusz Pojnar: Dlaczego wybrałeś prawo?

Krzysztof Krupa: Może to zabrzmi dziwnie, ale od małego interesowałem się kryminalnymi tematami. Kiedy rówieśnicy oglądali bajki czy seriale, ja włączałem „Ojca chrzestnego”. Przez to zaraziłem się tym prawem karnym.

U mnie w domu zawsze dużo mówiło się o polityce. Już w podstawówce siadałem o dziewiętnastej przed telewizorem i oglądałem najpierw „Fakty”, a później „Wiadomości”. Czyli wcześnie zakiełkowało u mnie zainteresowanie wiedzą o społeczeństwie i polityką, a tu już blisko do prawa.

Do tego doszedł prestiż kierunku prawniczego. Pięć lat temu był jeszcze większy niż teraz. Panowało przeświadczenie, że po prawie ma się pewny zarobek. To też przeważyło.

Skąd pomysł, by publikować na Instagramie i YouTubie?

– Moja dziewczyna od paru lat aktywnie działa na tych portalach na płaszczyźnie literackiej – recenzuje książki, to jest tzw. Bookstagram i BookTube. Zobaczyłem, jak to działa, bo w wielu rzeczach jej pomagałem. Dostrzegłem, jakie tam są zasięgi, do ilu ludzi można dotrzeć nie tylko z ładnymi zdjęciami, ale i z treściami naukowymi, społecznymi. Przydatnymi.

Rok temu w samym Wrocławiu moje studia ukończyło ok. 400 osób, a takich ośrodków w Polsce mamy około 16. Co roku wychodzą z nich tysiące absolwentów. Kiedy wgryzałem się w rynek, zobaczyłem, że nas jest mnóstwo. A e-commerce galopuje, biznesy przenoszą się do internetu, social mediów. W tym jest ogromny potencjał. Nie wykorzystać tego i ograniczyć się tylko do pracy w kancelarii, byłoby grzechem. Bardzo dużo prawników prowadzi np. blogi.

Ale to uznałeś pewnie za zbyt pospolite?

– To prawda. Trzeba zgłębić funkcjonowanie tych portali i odpowiedzieć sobie na pytanie, gdzie sobie poradzę najlepiej.

Kolejna rzecz: to nie tylko była myśl o przyszłości, że w ten sposób mogę jakoś zaistnieć, że już teraz mogę promować swoją markę, jeszcze zanim zostanę adwokatem. Bo to mi też daje rozwój. Robienie codziennie merytorycznych postów plus filmików raz na tydzień oznacza, że trzeba temu poświęcić wiele godzin. Zarwać wieczory, a czasem nawet noce na prawnych researchach. Dzięki temu jestem na bieżąco z nowelizacjami, które często się zmieniają. Żeby w przystępny sposób informować o nich ludzi, muszę je zgłębiać. Dlatego to jest dla mnie motorem napędowym do nauki.

A oprócz tego lubię poznawać ludzi, rozmawiać z nimi, opowiadać im o czymś. Lubię też tworzyć, przez lata muzykowałem, a teraz mi tego brakuje. Instagram to też jest twórczość.

Pewnie tak, jeśli się go prowadzi nieszablonowo. Ty opowiadasz o tych prawnych zagadnieniach w atrakcyjny sposób.

– Tak trzeba było do tego podejść. Stanąłem przed wyborem: robić social media dla prawników i mówić językiem prawniczym czy dla ludzi, którzy prawnikami nie są. Wybrałem drugą opcję. Dalej cały czas się tego uczę, śmieję się, że czasem te moje filmy na YouTubie są jeszcze „za bardzo prawnicze”.

Jak internauci reagują na twoje kanały?

– Bardzo pozytywnie! Jestem w szoku. Wiedza prawnicza jest mocno specjalistyczna, wartościowa, co mierzymy też np. ceną usług prawnych. A na moich kanałach ludzie dostają jakąś część tej wiedzy zupełnie za darmo. Wkładam w to pięć lat nauki i te researche, które robię przed każdym postem, filmem. To się podoba ludziom, potrafią to docenić. Jeszcze nie zaliczyłem żadnej poważnej merytorycznej wpadki.

Dlatego zdobyłeś zaufanie?

– Pewnie tak, ale też dlatego, że w moich publikacjach nie ma emocji, wartościowania. Nie ma zwrotów w stylu „według mnie”, „uważam, że” itd. Są fakty. Oczywiście na co dzień prawnik w swojej pracy musi być w pewien sposób emocjonalny, ale tutaj to co innego. Mają być informacje pozbawione opinii. To się widzom i czytelnikom podoba.

Poruszasz na swoich kanałach różnorodne tematy: od organizacji tegorocznych wyborów prezydenckich po konflikt Sapkowskiego z CD Projekt. Opublikowałeś też praktyczną poradę, co zrobić, gdy sąsiad nie daje żyć. Chcesz, żeby ludzie zrozumieli, jak łatwo mogą korzystać ze swoich praw?

– Tak! Wspomniałeś o wyborach. Objaśniłem w tym odcinku kwestie polityczno-społeczne, które były bardzo zagmatwane. Bo chciałem, żeby ludzie zrozumieli, o co tak naprawdę te osoby w telewizji się kłócą.

A jeśli chodzi o sąsiada zakłócającego ciszę, wręcz podałem proste, gotowe przepisy, co trzeba zrobić. Kto wie, czy niektórzy prawnicy nie mają mi tego za złe, bo zrobiłem to pro bono. Oczywiście żartuję.

W jednym z wpisów wspominałeś o sławnym ostatnio słowie „praworządność”. Unia Europejska chce teraz powiązać wypłatę unijnych pieniędzy właśnie z praworządnością. Rządy Polski i Węgier grożą wetem. Jak jest z praworządnością w Polsce?

– W tym momencie mamy prawo, które jest zapisane na papierze, i – tak to ujmę – siłę polityczną. Czyli mocują się dwie siły: prawna i polityczna.

Mamy ten wyrok Trybunału Konstytucyjnego ws. aborcji. Gdyby kierować się prawem, tym, co mamy zapisane w Konstytucji i ustawach, to tego wyroku nie ma. On nie istnieje, bo jest wydany przez organ, który obecnie Trybunałem jest tylko z nazwy. Zasiadają w nim osoby, które nie są sędziami. To jest wypowiedź, ewentualnie opinia prawna – ale nie wyrok.

– Jednak jest ta siła polityczna: w sądownictwie, prokuraturze, policji itd. I prawo prawem, ale siła polityczna jest decydująca.

Przykład: wszyscy prawnicy mogą mówić, że tego wyroku nie ma i przepis umożliwiający aborcję ze względu na wadę płodu dalej istnieje, zabiegi mogą być wykonywane. Ale jeśli jakiś lekarz przeprowadzi aborcję, musi liczyć się z tym, że względy polityczne wezmą górę nad prawnymi i prokuratura zarzuci mu przestępstwo. Żaden lekarz nie podejmie się takiego ryzyka.

„Wygraliśmy wybory i dyktujemy warunki” – myśli władza. Tylko że na dziś nie zanosi się, że jak ktoś inny wygra wybory, to się to szczególnie zmieni.

Stan praworządności w Polsce od 2015 r., kiedy wygrało PiS, się polepszył, czy wręcz przeciwnie?

– Powiem tak: od 2015 r. różnych wątpliwości co do stanu prawnego jest co niemiara. Jest źle. Władza ustawodawcza i wykonawcza ma zbyt duży wpływ na sądy i prokuraturę.

Jak twoim zdaniem skończy się ta sytuacja związana z wyrokiem TK?

– Władza ma obowiązek opublikowania wyroku. Jeśli premier tego nie robi, naraża się na odpowiedzialność przed Trybunałem Stanu. Według mnie strajki odniosły największe zwycięstwo, jakie mogły odnieść, bo do tej pory wyrok nie został opublikowany.

Mamy zamieszanie, nie wiemy, co przyniesie jutro. Gdybym miał stawiać – nie opublikują tego do końca kadencji parlamentu.

Jednym z ważnych tematów, które poruszasz na poPrawnie, jest też hejt w internecie. W Polsce osoba, która pada ofiarą hejtu w sieci, łatwo może wygrać taki proces z nienawistnikiem?

– Można dochodzić swoich praw, dużo zależy od postawy pokrzywdzonego: czy będzie trzeźwo podchodził do sprawy, czy nie da się sprowokować, będzie dokumentował np. wyzwiska. Jeżeli odpowiednio wcześnie zawiadomi policję, to można taką sprawę doprowadzić do pozytywnego finału.

Ale to nie są łatwe sprawy od strony technicznej. Polska policja raczej nie ma zbyt dużego budżetu, jeśli chodzi o informatyzację. Czasem znalezienie hejtera jest możliwe, ale długotrwałe. Kiedy pojawiają się groźby zabójstwa albo pobicia, wówczas jest większe prawdopodobieństwo, że znajdzie się nadawcę takich wiadomości.

Jednocześnie trzeba podkreślić, że teraz tak naprawdę nikt nie jest anonimowy w internecie.

Wrócisz do Nowej Soli i założysz tutaj jakąś kancelarię prawniczą?

– Raczej nie. Na tyle wrosłem we Wrocław, w duże miasto, i na tyle spodobał mi się tutejszy rynek, że chyba nie. Marzę o dużej kancelarii we Wrocławiu. To jest oczywiście odległe marzenie, ale bardzo bym się cieszył, gdyby się spełniło.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułDom pogorzelców będzie można odbudować
Następny artykułWaszyngton: cztery osoby dźgnięte nożem w czasie protestów