A A+ A++

Gdy wróciliśmy do Hsipaw z , plan był oczywisty: wsiadamy w pociąg do Mandalay, który przejeżdża przez słynny wiadukt Gokteik, gdy dojedziemy na miejsce idziemy obfotografować Ubein Bridge i jedziemy do Bagan polować na magiczne widoki podczas wschodów i zachodów słońca.

Rozkład pociągu nr 132: Lashio - Pyin Oo Lwin - Mandalay
Lashio: odjazd 05:00
Hsipaw: przyjazd 09:25, odjazd 09:40
Kyaukme: przyjazd 11:05, odjazd 11:25
Nawngpeng: przyjazd 12:22, odjazd 12:30
Gokteik: przyjazd 13:23, odjazd 13:25
Pyin Oo Lwin: przyjazd 16:05, odjazd 17:40
Mandalay: przyjazd 22:40

Wiedzieliśmy od miejscowych, że nie ma potrzeby kupowania biletu z wyprzedzeniem, przyszliśmy więc na stację w Hsipaw tylko godzinę przed planowanym odjazdem pociągu. Stanęliśmy w kolejce i przyglądaliśmy się z zaciekawieniem procesowi ręcznego wypisywania biletów. Zdecydowaliśmy się na miejsca w „upper class”, gdyż cena, choć sporo wyższa (3950 a 1700), w dalszym ciągu była bardzo atrakcyjna, a biorąc pod uwagę długość tej podróży, woleliśmy ją spędzić na miękkich siedzeniach niż plastikowych ławkach (szczególnie, że mieliśmy w nogach trzy dni chodzenia po górach, a w plecach dwie noce spędzone na macie na podłodze).

Gdy tylko pociąg wjechał na stację, zaczął się handel prowiantem na drogę. W ofercie sprzedawców były owoce, orzechy, prażony ryż, a nawet zupa w torebkach i noodle z warzywami. Zajęliśmy miejsca przy oknie i ruszyliśmy torami biegnącymi wzdłuż zielonych wzgórz i pól ryżowych.

Pociąg radośnie stukotał na szynach, słońce muskało skórę zawadiacko przez otwarte okna, humory dopisywały- no wiecie, młodość, radość, w głowie te wszystkie teledyski z szalonymi podróżami koleją, wiatrem we włosach itd. Tylko ten nasz pociąg jechał jakby wolniej, stukał jakby głośniej i bujał, oj! Bujał jak mazurska żaglówka bujałaby się na wzburzonym oceanie. Nerwowo rozglądałam się wokół próbując przewidzieć, czy żadnemu z kolejowych „majtków” nie wzbiera się na chorobę morską. Uff… jeszcze nie, jeszcze wszyscy żyją i cieszą się podróżą.

Myślę, że gdyby nie perspektywa zbliżającej się atrakcji, czyli wiaduktu Gokteik, miałabym dosyć tej przejażdżki już po jakiś dwóch godzinach. Z założenia lubię podróżować pociągiem, bo nie trzeba siedzieć w jednym miejscu, można przejść się i rozprostować nogi, można książkę poczytać, pogapić się na towarzyszy doli. Ale w tym pociągu nie dało się czytać, nie dało się za bardzo chodzić, trzeba się było za to mocno trzymać siedzeń żeby nie wypaść- tak bujało, a w przypadku miejsca przy oknie robić uniki, bo co i raz krwiożercze krzaczory wdzierały się przez okna.

Na szczęście trafił się nam wesoły towarzysz podróży z Wielkiej Brytanii, z którym mój współtowarzysz podróży wyskakiwał z hamującego dosłownie na 2 minuty pociągu po zimne piwo na prowizoryczne stacje, i miła pani sprzedająca noodle, i wesoły staruszek i jakoś czas mijał, podczas gdy pociąg nerwowo się przedzierał przez pola, górki i pagórki.

Po 4 godzinach sztormu na torach, dojechaliśmy do rozciągniętego nad przepaścią stalowego wiaduktu Gokteik, który ze swoimi stu metrami z czymś tam, w chwili oddania go do użytku (1901 rok), był drugim najwyższym wiaduktem kolejowym na świecie. Pociąg zatrzymuje się tu zaledwie na 2 minuty, jednak jedzie tak powoli, że jest wystarczająco dużo czasu na oglądanie i fotografowanie, zresztą… jakiegoś ogromnego wrażania na nas nie zrobił, dużo ciekawsze rzeczy działy się w przedziale, gdzie coraz mniej nieśmiali współpasażerowie coraz chętniej do nas zagadywali.

I o dawnych czasach mieliśmy okazję posłuchać, i o połowach na Inle Lake, i o srebrnej rewolucji i miejących miejsce zaledwie dwa dni wcześniej wyborach i związanych z nimi nadziejach. Zupę z torebki zjedliśmy, podzieliliśmy się bananami, piwem popiliśmy, w kieszonkowe Scrabble zagraliśmy gromadząc wokół siebie tłum kibiców i w biegu wskakiwaliśmy do mozolnie ruszającego pociągu po krótkiej przerwie na maleńkiej stacji.

Za oknami było już ciemno, po wagonie rozbijały się ogromne ćmy i tysiące moskitów zwabionych tlącymi się pod sufitem żarówkami (bezszybne okna są kiepską ochroną), gdy nagle pociąg stanął. Słyszeliśmy jakieś pokrzykiwania, przez myśl przebiegło mi szybkie „o nie, popsuł się!”, gdy pociąg niespodziewanie ruszył… wstecz! Chwilę nam zajęło żeby zrozumieć, że to nie awaria, a zjeżdżamy zygzakiem po torach ze zbocza góry, u której stóp leży migocące z daleka światłami Mandalay.

Po 12 godzinach bujania i turkotania, wysiadałam na peron w Mandalay z prawdziwą ulgą. Gdyby mi ktoś wtedy powiedział, że zaledwie kilka dni później zdecydujemy się na kolejną kolejową przeprawę: jeszcze dłuższe i jeszcze boleśniej rozbujane nocne połączenie z Bagan do Yangon, podczas którego będziemy spadać (naprawdę!) ze zdezelowanych łóżek, popukałabym się w czoło. Niezbadane są jednak podróżnicze ścieżki i… wytrzymałość.

Wsiąść po pociągu, byle jakiego…


Trasę podróży A&A dookoła świata możesz śledzić .

Podoba Ci się? Daj lajka, podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy.

Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? 





Artykuł pochodzi z serwisu .

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułAktualizacja regulaminu
Następny artykułWielkie zmiany w wynagrodzeniach w UK! Pracownicy będą musieli uważać na te LIMITY!