A A+ A++

Każdy trener ma swoją taktykę i pomysł na grę. Trener Hyballa ma swój. I w tej taktyce, niestety, trzeba bardzo dużo biegać. Możemy sobie pomóc tym, że będziemy zasuwać na treningach, robić na nich dużo kilometrów i będzie wysoka intensywność. To wszystko, czego trener wymaga od nas, ma swoją przekładnię. Jeśli robimy na treningu dużo biegania na wysokiej intensywności, będzie to miało przełożenie w meczu. Tak, treningi są ciężkie. Nigdy tak nie trenowałem wcześniej. To dla mnie nowa lekcja, nowe doświadczenie. Wiem, że każdy tak mówi, że ma nadzieję, że zaprocentuje to w przyszłości. Ale wydaje mi się, że takie treningi, takie przygotowanie, naprawdę zaprocentuje – mówi Serafin Szota, który wrócił do Wisły Kraków z wypożyczenia do Stomilu Olsztyn. Czy zebrał doświadczenie? Dlaczego bez poukładanego domu piłka nie sprawia radości? Czemu futbol to egoistyczny sport? Zapraszamy na rozmowę, którą w radiu WeszłoFM przeprowadził Marcin Ryszka.

Jak wygląda twoje wejście do szatni Wisły po powrocie z wypożyczenia do Stomilu?

Normalnie. Znałem chłopaków. Szatnia się przez ten okres zmieniła, ale nie było jakoś nadzwyczajnie. Przywitałem się i wspólnie zaczęliśmy trening.

Wiadomo, że łatwiej się wchodzi do szatni, gdy ma się swoich kumpli, obok których można usiąść. Z kim trzymasz się najbliżej w Wiśle?

W tamtym roku złapaliśmy fajny kontakt z Marcinem Grabowskim i Przemkiem Zdybowiczem. „Grabo” jest teraz w Termalice i fajnie mu się wiedzie. Przemek jeszcze jest ze mną tutaj, teraz akurat ma kontuzję, więc za bardzo nie trenujemy razem, ale cały czas mamy kontakt. Ogólnie wydaje mi się, że jestem osobą bezkonfliktową i w miarę szybko nawiązuje kontakty, więc raczej nie powinno być ze mną problemu.

Pierwsza liga to rzeczywiście styl życia?

Na pewno jest to bardzo specyficzna liga. Trochę tych meczów nazbierałem, koło 50. Nie ma co za bardzo patrzeć, czy pierwsze miejsce gra z ostatnim, bo poziom jest bardzo wyrównany i każdy może pokonać każdego. Dużo jest gry fizycznej. Pomogło mi to. Wcześniej grałem na mistrzostwach świata i w trzeciej lidze, ale z przejścia do pierwszej ligi zapamiętam to, że był to dość duży przeskok fizyczny.

W czym zrobiłeś największy progres od momentu, gdy odchodziłeś z Wisły na wypożyczenie?

Zarzucano mi cały czas, że nie mam doświadczenia. Wydaje mi się, że to był główny cel, po który szedłem do Stomilu. Zebrałem je, bo trochę meczów w Olsztynie zagrałem.

Patrząc na komentarze kibiców Stomilu, którzy cię żegnali, pozostawiłeś po sobie dobre wrażenie. Jak się odnajdywałeś w tym mieście?

Stomil będę wspominać bardzo dobrze. Liczę na to, że kiedyś nasze drogi się połączą ze sobą. Bardzo fajne miasto, nie mówiąc już o klubie, który poprzez sztab i zawodników tworzyli niesamowitą atmosferę. Było to miejsce, w którym czułem się jak w domu. Muszę polecić ten klub innym zawodnikom, bo Stomil będę mieć zawsze głęboko w sercu.

Ktoś z Wisły na bieżąco się z tobą kontaktował, komentował twoje mecze? Czułeś się obserwowany?

Przez ten rok dostałem jeden telefon z Wisły odnośnie do analizy meczu. Chciałem skupić się na robocie w Stomilu, a w Wiśle też każdy miał swoją robotę do wykonania. Ja poszedłem tam, by zebrać doświadczenie. Chciałem się skupić na Stomilu, a nie wybiegać w przyszłość i myśleć o Wiśle. Wisła podobnie, miała swoich zawodników. W pewien sposób to też rozumiem, że nie interesowali się do końca.

Powtarzałeś sobie, że twoim celem jest powrót do Ekstraklasy?

Pewnie. Kiedy już dowiedziałem się, że będę wracał do Wisły, serce mocniej zabiło. Może to był mój błąd, bo za bardzo zacząłem wybiegać w przeszłość. Teraz wiem, że tak się nie robi. Odbiło się to na moich ostatnich meczach. Będąc tam wiedziałem, że mam wyższy cel – grać w Ekstraklasie. Teraz wróciłem i miejmy nadzieję, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by to moje marzenie się w końcu spełniło.

W jakich okolicznościach dowiedziałeś się, że wracasz pod Wawel?

Menedżer do mnie zadzwonił i powiedział, że Wisła chce, żebym wrócił i nie bierze żadnych ofert wypożyczenia pod uwagę.

Śledziłeś na bieżąco mecze Wisły jesienią? Co czułeś, gdy widziałeś, że wyniki są słabe i jest zmiana trenera? Pojawiła się w głowie myśl, że to może być szansa?

Nie jestem osobą, która zawzięcie ogląda mecze. Wiem, że mam swoją robotę do wykonania, ale wracając do domu nie przepadam za oglądaniem piłki. Oczywiście lubię to, bo jestem piłkarzem, ale nie oglądam pięciu meczów dziennie. Kilka meczów Wisły obejrzałem. Na pewno rzucił mi się w oczy cały mecz z Lechem Poznań i wtedy bardziej poznałem trenera Hyballę i to, jak chce grać. Widać, że lubi ofensywną piłkę, bez pardonu i obaw oraz wysoki pressing. Mam nadzieję, że ta moja przygoda w Stomilu zaowocuje tym, że dostanę szansę pod wodzą trenera Hyballi.

To ty powinieneś mieć teraz taki obowiązek oglądania meczów, skoro obejrzałeś akurat ten zwycięski mecz.

No tak. Ludzie czasami śmieją się, że są talizmany. Może tak jest, skoro obejrzałem akurat cały mecz z Lechem i go wygraliśmy.

Powiedziałeś, że film „Gramy dalej” będziesz chciał puszczać swoim dzieciom w przyszłości. Często wracasz myślami do tego mundialu U-20?

No tak. To był niesamowity czas. Wykonaliśmy, uważam, naprawdę niesamowitą robotę – każdy zawodnik, sztab szkoleniowy czy nawet Kuba Mieleszkiewicz, autor tego filmu, którego bardzo pozdrawiam. Dzięki niemu mamy wspaniałą pamiątkę. To był niesamowity czas. Jeden z lepszych w mojej krótkiej przygodzie w piłką. Wydaje mi się, że ludzie, których wtedy poznałem, będą znajomościami do końca życia. To był czas, w którym najbardziej się rozwinąłem – i piłkarsko, i mentalnie.

Trener Magiera to szkoleniowiec, od którego nauczyłeś się najwięcej?

Myślę, że tak. U trenera Magiery i jego sztabu zrobiłem największy postęp. Na pewno bardzo miło wspominam współpracę z nimi i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś spotkamy się na swojej drodze.

W czym konkretnie się rozwinąłeś? To trochę taki frazes, jak z tym łapaniem doświadczenia.

No tak, często mówi się młodym zawodnikom, że są niedoświadczeni, ale tak naprawdę gdzie mogą zbierać to doświadczenie? Jeśli młody zawodnik dostaje szanse od trenera w pierwszym zespole, nie wykorzystuje szansy, wtedy jest okres, gdy trzeba podejmować decyzje – dostałeś szansę, jesteś młody, możesz iść się ogrywać. Ja swojej szansy nie dostałem, więc jest inaczej. Co do trenera, wydaje mi się, że przeprowadziliśmy dużo rozmów prywatnych. Trener bardzo dużo czasu poświęcał zawodnikom w rozmowach indywidualnych. Każda rozmowa czegoś uczyła. Cały sztab bardzo fajnie funkcjonował w grupie i bardzo dużo się od nich nauczyliśmy. Dużo materiału mieli do przekazania. Widać było, że na każdym kroku chcieli dla mnie jak najlepiej. A co do tych rozmów, nie będę zdradzał ich szczegółów, bo wydaje mi się, że były bardzo prywatne i nie powinny wychodzić dalej. Dużo godzin spędziliśmy razem przy stoliku i kawie.

Rozmawiając z tobą człowiek odnosi wrażenie, że masz poukładane w głowie. Bardzo zaimponowała mi twoja wypowiedź, gdy opowiadasz, że bardzo podziwiałeś swoich rodziców, którzy ciężko pracowali prowadząc kwiaciarnię. Wzruszający moment, gdy całą rodziną oglądaliście ten film przygotowany przez portal „Łączy nas piłka”. W takich momentach człowiek sobie chyba uświadamia, że życie piłkarza jest fajne i trzeba brać z niego pełnymi garściami.

No pewnie. Piłka piłką, ale najważniejsza jest rodzina i to, jakimi ludźmi się otaczamy. Wiadomo, że sport jest fajny, można go kochać, zarobić z tego fajne pieniądze, ale jeśli w domu nie ma się poukładane, człowiek nie jest szczęśliwy. Wydaje mi się, że to jest najważniejsze – być szczęśliwym w życiu. Staram się być dobrą osobą, pomagać innym. A rodzicom jestem bardzo wdzięczny, bo to jak mi kiedyś pomogli i pomagają do tej pory… Były momenty kryzysowe, w których nie dawałem sobie rady jako młody piłkarz.

Nocne telefony z internatu do rodziców?

Dokładnie. Wyjechałem jako młody chłopak do Lecha Poznań. Wykonywałem strasznie dużo telefonów w nocy. Byłem już spakowany i czekałem tylko na to, żeby rodzice po mnie przyjechali. Ale oni wtedy powiedzieli, że mam się nie poddawać, bo kiedyś będę zbierał z tego plony. Nie wiem, czy już mam te plony, ale wtedy się nie poddałem. Pomogli mi wyrzeźbić ten mój charakter. Jestem im za to bardzo wdzięczny. Piłka jest fajna, to piękny sport, kocham go uprawiać, ale to rodzina jest jednak najważniejsza.

Co zmieniłeś po mundialu w swoim treningu i prowadzeniu się jako piłkarz? Dieta, psycholog, dodatkowe treningi?

Nigdy nie miałem żadnej specjalnej diety. Współpracowałem tylko z różnymi dietetykami, żeby wspomóc moje odżywianie, jeśli chodzi o suplementację. Ale specjalnej diety, żeby trzymać się kurczowo, co mam jeść, nigdy nie potrzebowałem. Zawsze miałem pojęcie, kiedy mogę sobie pozwolić coś zjeść. I do tej pory tak mam. Po mundialu wzrosła na pewno moja pewność siebie. Zdobyłem nowe doświadczenie na prawej obronie, gdzie wcześniej nie miałem okazji występować. To też sprawiło, że stałem się bardziej uniwersalnym zawodnikiem. Teraz mogę występować na pozycji 3, 4, 5, 2 czy 6. Ludzie, których tam poznałem, cały sztab Jacka Magiery, pokazał mi nowe możliwości gry i treningu. Spojrzałem na to przez inny pryzmat, poprzez trening mentalny, przygotowania fizycznego. Poszerzyłem horyzonty. Wcześniej popełniałem błędy, których po mundialu już nie popełniałem. Otworzyli nam oczy na piłkarski świat.

Wróćmy do Wisły – poziom w gierkach wewnętrznych jest wysoki?

Tak. Bardzo wysokie tempo. Nie ma chwili przestoju. Ale wydaje mi się, że to fajna rzecz. Rozmawiam z zawodnikami, którzy grają zagranicą, nawet w szatni mamy piłkarzy z doświadczeniem w Lidze Mistrzów jak Kuba. Wszyscy mówią, że musimy dążyć do tego poziomu, jaki jest na zachodzie. Powoli trzeba łamać te bariery, żebyśmy wszyscy ich dogonili.

Jest element tremy, gdy w szatni jest Kuba czy Frydrych, który ma za sobą występ na Camp Nou?

Nie. Może jakbym był młodszy, trema by się pojawiła. Jesteśmy kolegami z drużyny i wszyscy musimy sobie pomagać. Wiadomo, że cenne wskazówki czy podpowiedzi można przeanalizować, ale i tak trzeba mieć swoje zdanie i patrzeć przede wszystkim na siebie. Bo jednak piłka nożna to egoistyczny sport. Wiadomo, że jesteśmy wszyscy razem na boisku, ale potem zawsze oceniane są indywidualności. Nie ma tremy, jest duży szacunek i respekt.

Kto na tobie zrobił największe wrażenie piłkarsko w Wiśle?

Kuba. Jak wejdzie w gierkę, jak coś podpowie albo jak mówi coś na zebraniu drużyny – czuć, że ten chłopak był w dużej piłce. Widać to po prostu. Ma niesamowitą jakość.

Powstaje sporo memów o trenerze Hyballi…

Widziałem niektóre! (śmiech)

Coś w tym jest? Dużo biegania? Młodzi podlewają tuje, jak u trenera Smudy?

Każdy trener ma swoją taktykę i pomysł na grę. Trener Hyballa ma swój. I w tej taktyce, niestety, trzeba bardzo dużo biegać. Możemy sobie pomóc tym, że będziemy zasuwać na treningach, robić na nich dużo kilometrów i będzie wysoka intensywność. To wszystko, czego trener wymaga od nas, ma swoją przekładnię. Jeśli robimy na treningu dużo biegania na wysokiej intensywności, będzie to miało przełożenie w meczu. Tak, treningi są ciężkie. Nigdy tak nie trenowałem wcześniej. To dla mnie nowa lekcja, nowe doświadczenie. Wiem, że każdy tak mówi, że ma nadzieję, że zaprocentuje to w przyszłości. Ale wydaje mi się, że takie treningi, takie przygotowanie, naprawdę zaprocentuje. Wydaje mi się, że będziemy dobrze przygotowani.

Hyballa to typ trenera, który lubi rozmawiać z zawodnikami? Czy to bardziej relacja szef-pracownik?

Wydaje mi się tak na początku, że trener lubi sobie pożartować z zawodnikami, ale widać, że potrafi to tonować. Trzyma to idealnie – nie przekracza pewniej linii, nie ma przesady. Rozmawiałem z trenerem na początku, wydaje mi się, że teraz też będą mnie czekać jakieś rozmowy z trenerem odnośnie do przyszłości. Chciałbym się dowiedzieć, jaki trener ma plan i jak to widzi. Jak powiedziałem – piłka nożna to egoistyczny sport i każdy musi patrzeć na siebie. Dlatego wydaje mi się, że takie rozmowy niedługo będą i wtedy będę mógł z trenerem więcej porozmawiać.

Czujesz się na dziś tylko środkowym obrońcą czy możesz włączyć się do walki o skład na prawej obronie czy defensywnym pomocniku?

Najbliżej mi środka obrony, tam czuję się najlepiej. Za trenera Majewskiego w Stomilu graliśmy trójką z tyłu i ten półprawy środkowy obrońca bardzo mi odpowiadał. Miałem naprawdę bardzo dużo możliwości w wyprowadzeniu piłki. Wiedziałem, że jak nie daj Boże ją stracę, to zawsze mam za sobą dwóch zawodników w asekuracji. To był mega komfort psychiczny. Prawa obrona też nie jest mi obca. Wydaje mi się, że to są moje pozycje. Na pozycji numer 6 dawno nie grałem, ale przy odpowiednim treningu i nastawieniu też bym sobie poradził.

Tłok na środku obrony na razie w Wiśle jak na Marszałkowskiej.

Jest rywalizacja. Jestem osobą, która się jej nie boi. Podejmuję rękawicę. Trener i wszyscy w klubie to wiedzą. Będę walczyć o to, żeby grać. A czy dostanę szansę? Zależy od trenera i ode mnie.

Na koniec z przymrużeniem oka – jak często Serafin Szota jest mylony z Dawidem Szotem?

Często! Na początku mnie to śmieszyło, ale jak setny raz to czytam czy słyszę, to już za dużo. (śmiech) Z Dawidem mówimy do siebie „braciaki”. Jak on coś zrobi dobrze, to śmieję się „brawo, brat!”. Albo jak trener woła „Szocik”, to we dwójkę się obracamy, bo w Stomilu też na mnie gadali „Szocik”. Jest to uciążliwe, ale musimy się jakoś podzielić tym pseudonimem!

Rozmawiał MARCIN RYSZKA

Fot. FotoPyK

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPresja czasu, problemy z autem, ciężkie paczki… Ech, kurierskie życie
Następny artykułKraśnik. "Więcej zieleni, mniej betonu". Podpisana umowa na budowę centrum przesiadkowego