A A+ A++

Miało być tak: Tajlandia otworzy się na turystów, którzy mają dużo czasu i pieniędzy. I natychmiast zjawią się tysiące, jeśli nie więcej. Ten pomysł nie wypalił.

Z opcji kwarantanny w 5-gwiazdkowym hotelu na Phuket i spędzenia tam potem wakacji skorzystało w ciągu trzech miesięcy jedynie 346 osób. Program zaczął się w październiku, a wszyscy przyjeżdżający dostali specjalne wizy. Minimalna długość pobytu wynosi 90 dni. Oczekiwano, że taka opcja skusi przynajmniej 1,2 tys. cudzoziemców miesięcznie. Tyle, że przed pandemią Tajlandia przyjmowała w tym okresie po 3 mln turystów. To pokazuje jak trudno będzie odbudować turystykę tam, gdzie ta gałąź gospodarki ma znaczący wkład do budżetu (10 proc., a na wyspach takich jak Phuket nawet 90 proc.) i jednocześnie chronić własnych obywateli. W 2019 roku do Tajlandii przyjechało 40 mln turystów, którzy zostawili w tym kraju 60 mld dolarów.

Tajowie byli przekonani, że z opcji ucieczki z zimnej Europy skorzystają przynajmniej bogaci emeryci oraz ludzie, których po prostu stać na taki urlop, którego minimalna długość wynosi 3 miesiące. Wszystkich obowiązuje kwarantanna, tyle że spędzana w luksusowych warunkach. Po tych dwóch tygodniach osoba ma prawo do swobodnego podróżowania po Tajlandii przez 9 miesięcy.

Czytaj także: Tajlandia zamyka się na turystów zagranicznych do marca

— Zdajemy sobie sprawę, że nie należy do przyjemności spędzenie w zamknięciu 2 tygodni, bo sam tego doświadczyłem. Ale naprawdę bardzo trudno jest dzisiaj sprostać oczekiwaniom turystów i jednocześnie zapewnić bezpieczeństwo ludności miejscowej. Bo przecież turyści przyjadą i wyjadą, a miejscowi tutaj zostaną — mówił Bloombergowi Bhummikitti Ruktaengam, prezes Phuket Tourist Association.

Tym miejscowym, bez turystów, też powodzi się nie najlepiej. W 2020 roku oficjalnie zbankrutowało 931 firm związanych z branżą. Ta liczba zapewne jest znacznie większa, bo wiele biznesów turystycznych w tym kraju nie rejestruje swojej działalności. Najgorzej jest na ulubionych przez przyjezdnych wyspach na południu i zachodzie kraju. Teraz główna ulica Phuketu, Patong świeci pustkami, na Bangla Road krzesła w restauracjach powiązane są łańcuchami, a miejsca które mimo wszystko są otwarta i tak mają po kilku gości, przeważnie miejscowych. W tej sytuacji hotele obniżyły ceny, niektóre nawet o 75 proc., żeby chociaż przyciągnąć Tajów, ale w szczytowych dniach grudnia były one wypełnione co najwyżej w 10 proc. I to, pomimo że rząd stara się pomóc branży, subsydiując koszty zakwaterowania, posiłków, nawet przelotów, tak żeby chociaż warto było przyjechać na weekend. To bardzo skromne oczekiwania, gdy porówna się ze średnim czasem pobytów turystycznych w 2019 wynoszącym 9,3 dnia. W tej sytuacji zarządzający hotelami przyznają, że nawet już nie liczą na zysk, tylko chociaż na pokrycie kosztów. Na to jednak nie mają co liczyć, bo pieniądze mają przede wszystkim cudzoziemcy, a tych odstrasza kwarantanna.

Hotelarze mieli jeszcze nadzieję, że wzorem innych krajów, rząd zdecyduje się na otwarcie korytarzy turystycznych, na przykład z miastami chińskimi, bo stamtąd w 2019 przyjeżdżali masowo turyści z dużym gestem, a okolice Chińskiego Nowego Roku ( w tym roku 12 lutego ) były szczytem sezonu. Ale nie doszło do jakichkolwiek porozumień w tej sprawie.

To dlatego Chińczycy, ale i Europejczycy, którzy nie mają zakazu wyjazdów w tym roku wybierają nie Tajlandię a np. Malediwy, które otworzyły się na turystykę w lipcu 2020, gdzie nie ma kwarantanny i wymagany … czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZ ostatniej chwili. Zapaliła się stodoła w Sarnowej Górze. Jedna osoba nie żyje
Następny artykułPłatne parkowanie przy dworcach PKP. Kolej stawia parkometry