A A+ A++


Zobacz wideo

Sejm w środę przyjął nowelizację przepisów o ochronie granicy państwowej, która – jak przekonują rządzący – ma umożliwić pracę dziennikarzy na obszarze przygranicznym, po zakończeniu stanu wyjątkowego. Przedstawiciele mediów mają mieć dostęp do granicy, ale na specjalnych zasadach. O natychmiastowy dostęp do granicy dla organizacji humanitarnych, ale też właśnie dziennikarzy zaapelowała w piątek do polskich władz Komisarz Rady Europy do spraw Praw Człowieka, Dunja Mijatović. Wskazała, że m.in. dziennikarze powinni otrzymać natychmiastowy i niczym niezakłócony dostęp do wszystkich terenów przy granicy, w tym do strefy stanu wyjątkowego i znajdujących się tam ludzi, potrzebujących pomocy.

Wielu ekspertów nie rozumie, dlaczego polskie władze nie dopuszczają do granicy mediów, skoro ich białoruscy odpowiednicy skrzętnie z takiej możliwości korzystają i wykorzystują to do celów propagandowych. – Rządzący powinni wiedzieć, że na progu trzeciej dekady XXI wieku w społeczeństwie informacyjnym zamykanie przez Polskę dostępu do informacji – w dłuższej perspektywie – jest dla Polski sprawą przegraną – przekonuje dr Agnieszka Demczuk, szefowa Zespołu Badań Propagandy i Dezinformacji na Wydziale Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.

Jak dodaje, przez to, że świat nie ma zweryfikowanych, wiarygodnych informacji z polskiej strony granicy, dziennikarze posiłkują się tym, co dostają po stronie białoruskiej. A reżim białoruski na co dzień posługuje się propagandą i manipulacją, będąc wspieranym przez Kreml. – Owszem, dostajemy informacje od naszych służb, ale są to jedynie informacje uznaniowe – to służby decydują, co nam udostępnić, a to już budzi określone zastrzeżenia. Jednocześnie funkcjonujemy przecież w społeczeństwie sieciowym, w cyberprzestrzeni. Jest Facebook, Twitter, YouTube i m.in. dzięki temu działalność prokremlowskich i białoruskich ośrodków propagandowych ma się bardzo dobrze – mówi Demczuk. 

Jak dodaje, “w obiegu” pojawia się cała masa fake newsów, w tym filmów i zdjęć, które łatwo się rozprzestrzeniają i w które wielu z nas wierzy. – Do tego mamy kanały informacyjne jak Biełta, Prawda białoruska, Russia Today czy Sputnik News. A to są ogromne zasięgi w sieci – dla przykładu Russia Today ma ponad 6 milionów followersów – mówi Demczuk.

– Od początku było wiadomo, że to nie jest tak, że w świat będą szły wyłącznie informacje uznaniowe, które pochodzą od naszego rządu. Przecież jest cyberprzestrzeń, w której jest oddolna dezinformacja. Ludzie bardzo często sami tworzą fałszywe informacje, udostępniają je, podają dalej. To może polaryzować – mówi Demczuk.

Jako przykład podaje udostępnione w sieci zdjęcie jednego z migrantów w – rzekomo – bardzo drogiej niebieskiej kurtce. – Nikt nie dodał, że to może być tania podróbka. Informacja poszła w świat, wprowadzając dezinformację o tym, że migranci, uchodźcy to na pewno osoby majętne, skoro stać je na tak drogie kurtki – mówi nasza rozmówczyni.

– Nie rozumiem, dlaczego nasi rządzący tak postępują. Może to jest działanie krótkowzroczne, na chwilę, ale zamknęliśmy kanały informacyjne i co? Jaki skutek chcieliśmy uzyskać? – pyta retorycznie Agnieszka Demczuk.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułSalomonowy werdykt WTO o hiszpańskich oliwkach w USA
Następny artykułUrząd marszałkowski w Szczecinie: praca zdalna, ale tylko dla zaszczepionych. “Musimy chronić odpowiedzialnych”