A A+ A++

Poszedłem na „Stracone złudzenia” nie dlatego, że film dostał siedem Cezarów, czyli francuskich Oscarów, bo mnie już w ogóle nie ciekawi, kto dostaje Cezary, Oscary, Niedźwiedzie, Lwy czy Palmy, ale z powodu Balzaka oczywiście. I jasną sprawą jest, że mimo iż to film o młodzieńcu, który chciał być wielkim poetą, ale został marnym dziennikarzem, a później upadł, jak tylko upaść może idealista, uwierzywszy, że osiągnie sukces, sławę, a i w miłości mu się powiedzie, to tematem głównym są pieniądze. Pieniądze, które psują pisarstwo, psują dziennikarstwo i psują politykę, o miłości nie wspominając, a u Balzaka psują w sposób absolutny. W istocie Balzak o czym by nie pisał, to i tak pisał o pieniądzach. Sztuka, wojna, polityka, o miłości nie mówiąc, jak się tylko czegoś Balzak tknął, zawsze wychodziła mu powieść o pieniądzach. Co może mieć luźny związek z tym, że pisał dla pieniędzy, lecz do końca życia nie wygrzebał się z długów. Pracował po kilkanaście godzin dziennie, wypijał kilkadziesiąt kaw, machnął ze sto książek i zmarł ledwo po pięćdziesiątce. Zapewne z przepracowania, nadmiaru kawy i myślenia o pieniądzach, ale trzeba pamiętać, że umarł raptem kilka miesięcy po ślubie ze swą polską wielbicielką Eweliną Hańską. Romanse z wielbicielkami, tym bardziej polskimi, kończą się zawsze gorzej niż marnie.

Młody grafoman Lucjan Chardon tak wierzy w posłannictwo literatury, że przyjmuje lepiej brzmiące, niż to po ojcu nazwisko matki de Rubempre i rusza z prowincji do Paryża, by osiągnąć sukces. W Paryżu okazuje się, że w literaturze nikt go nie chce, lecz ze swoją desperacją nada się na dziennikarza, dzięki czemu pogrzebie szanse na sukces artystyczny, ale zyska sławę i pieniądze. Książkę możesz wydać, ale i tak nikogo to nie obejdzie, jeśli nie opłacisz się recenzentowi, a jeśli nie ty, to wydawca skorumpuje krytyka, poza tym nie liczy się wartość książki, ale popularność, jaką zyskasz. Scena w biurze wydawcy Dauriata, gdzie zbierają się pisarze, dziennikarze, redaktorzy, decydując, kogo pognębić, a kogo wynieść na parnas, oraz ile to może kosztować, u każdego mogłaby sprawić, że ten by skasował plik ze swoją powieścią, wyrzucił na śmietnik księgozbiór i zajął się zawodowo trollowaniem w sieci. Wszystko to przerażające, a przez to nadzwyczaj zabawne, jak w teatrach, do których uczęszczają bohaterowie filmu, gdzie nie sztuka, reżyser i aktorzy najważniejsi, ale szef klakierów, bo ten za godziwą opłatą zgotuje frenetyczny aplauz, a jeśli ktoś inny da mu więcej, to urządzi piekło.

Wśród wielkich scen tego filmu – a wszystkie są wielkie – jest scena rozmowy Lucjana ze Stefanem Lousteau, młodym, acz przeżartym syfilisem cynizmu dziennikarzem, który to Stefan daje Lucjanowi lekcję, jak należy pisać recenzje książkowe, a ja daję tu wypis z Balzaka: „Książka, chociażby była arcydziełem, musi stać się pod twoim piórem stekiem idiotyzmów, dziełem niezdrowym i niebezpiecznym”. Tak z grubsza radzi zachwycony sobą Lousteau: Oryginalność nazwiesz wydumaniem, lekkość błahością, głębię nudą, pomysłowość dziwacznością, w ten sposób zmienisz piękno w brzydotę.

Wszystkim zalecam oddzielenie emocji politycznych od krytyki sztuki

Śmiałem się, oglądając tę scenę, bo już lata temu, a może dekady uświadomiłem sobie, że potrafiłbym tę samą książkę wynieść na ołtarze albo też wdeptać w glebę, zależnie od nastroju czy potrzeby. Mój zapał do pisania recenzji wówczas mocno osłabł, choć wciąż param się tą profesją, za każdym razem jednak wzmagając czujność wobec siebie i do siebie podchodząc z największą nieufnością. Nie tylko dlatego, że chodzi o literaturę, bo przecież Lousteau mówi na koniec swojej pogadanki: „Tych form krytyki literackiej używa się również w polityce”.

Rzecz się dzieje w XIX wieku, ale nie przywiązujcie się do sztafażu. Choć stroje, wnętrza i cały entourage pierwszej połowy zaprzeszłego stulecia niebywale mi się podobały, a nakręcone to tak, że człowiek jest w stanie Francuzom wszystko wybaczyć, nawet to, że nie chcieli umierać za Gdańsk. Ależ to jest popis gry aktorskiej – tam gdzie trzeba dodać gazu, dodawali gazu, gdzie wypadało wyhamować, hamowali, kiedy należało dowalić – dowalali, gdy odpuścić – odpuszczali. Jasne było, że nie grają samych siebie przebranych w stroje z epoki, ale wcielają się w charaktery wzięte z Balzaka, no i ze scenariusza ma się rozumieć. Podczas gdy nasi mistrzowie wciąż jadą na tym samym biegu: komedia, tragedia, romans czy horror – polski aktor będzie grał identycznie, byleby ktoś nie pomyślał, że to może jednak nie on.

Wybaczcie łzawość, ale czemuż nie przejąłem się ostatnio żadną rolą polską, a Cecile de France jako baronowa de Bargeton, kobieta w wieku balzakowskim, zakochana bezsensownie w chłopięciu, które dla kariery własną siostrę by do zamtuzu sprzedało, wzruszała mnie swą wstrzemięźliwą grą tak, jak nie wzrusza mnie żaden polski film? Drobne zmiany mimiki, wyraz oczu, a wiedziałem, kiedy jest bezrozumnie szczęśliwa, kiedy pijana nadzieją, a kiedy trzeźwo zrozpaczona. Zadziwiony byłem, jak Xavier Dolan ściągał lejce, grając pisarza Nathana; raczej uwielbiam filmy Dolana, choć mocno mnie irytuje to kanadyjskie cudowne dziecko. A Vincent Lacoste jako cyniczny Lousteau fenomenalny, takiego Francuza chcę w polskim kinie. Nikt aktorsko nie szarżuje, a emocje takie, że sczeźlibyście z zazdrości, wy, kibice piłkarscy i fanatycy krajowej polityki. Coś niebywałego – tutaj nawet gargantuiczny Depardieu gra powściągliwie. Jego postać Dauriata, który publikuje tylko znanych pisarzy, chociaż nie czyta nawet wydawanych przez siebie książek, ale płaci hojnie za lizusowskie recenzje, jest największą od lat. Klinicznie nie znoszę Depardieu za mizianie się z Putinem, ale doceniam geniusz aktorski i wszystkim zalecam oddzielenie emocji politycznych od krytyki sztuki.

Po dwuipółgodzinnym seansie siedziałem wmurowany w fotel i gapiłem się na napisy końcowe, nie mogąc się podnieść – znam ludzi, którzy z szacunku dla twórców czytają napisy do samego końca, ja jednak zazwyczaj zrywam się natychmiast i wybiegam gwałtownie z budynku kina. Teraz jednak nie mogłem, ale i nie chciałem się ruszyć, byłem gotów oglądać jeszcze raz, od początku.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPrzyroda + rower = Green Velo
Następny artykułRusza Wimbledon! W poniedziałek do boju staje aż pięcioro reprezentantów Polski!