A A+ A++

POWIAT||Rozmowa z Ewą Kacperską, najaktywniejszą wolontariuszką tego roku w powiecie iławskim i laureatką nagrody burmistrza „Bratnia Dłoń”.

– Chociaż jest prawie 9. wieczorem, to zaczniemy z górnego C. Co to dla ciebie znaczy „wolontariat”?
– Faktycznie, od razu od takich górnolotnych sformułowań. A to po prostu są dla mnie działania czynione z dobrego serca na rzecz drugiego człowieka.
– A chęć robienia czegoś dla innych wynika właśnie z dobrego serca? Czy może z wychowania, z wyrachowania? Z chęci zabicia nudy? Czy z pewnych doświadczeń?
– Zaczęło się tak, że na moich studiach – to była pedagogika społeczna na Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy – duży nacisk kładziono na doświadczenie. Jest ono bardzo ważne, jeżeli poszukujemy pierwszej pracy. Trudno połączyć pracę zawodową ze studiami dziennymi. Wymyśliłam więc, że zaangażuję się w wolontariat i będę miała okazję w ten sposób zdobyć doświadczenie, robić to co lubię i tak to się zaczęło.
– I ci się spodobało.
– Czułam, że to ma sens, że mogę moim czasem wolnym sprawić komuś przyjemność. Czułam się potrzebna, czekano na mnie. To wszystko sprawiało, że czułam się z tym dobrze. Czułam, że ktoś na mnie czeka, że dla kogoś jestem ważna i że mam jakikolwiek wpływ na życie obcych ludzi.
– To jest niesamowite, jak skrupulatnie masz udokumentowany przebieg swojego wolontariatu.
– Znasz moje C.V., bo działamy razem w Fabryce Inicjatyw Obywatelskich i to właściwie ty mnie zgłaszałaś do tej nagrody. W dokumentach staram się mieć porządek. Życie tego uczy, że warto. Ale nie zawsze zabiegałam o zaświadczenia itp. To raczej instytucje dbają o to, żeby wolontariusz posiadał zaświadczenie, że coś robi.
– Wolontariat się mocno rozwinął od czasu, kiedy ty zaczynałaś.
– W tamtych czasach w konstruowaniu umów nie internet pomagał, a radca prawny. Fajnie jednak, jeśli wolontariusz nie otrzymał takiego zaświadczenia, by sam o siebie zadbał i się upomniał. Nie wiadomo, kiedy się to może przydać. Uczelnie na niektórych kierunkach studiach premiują wolontariat. Kiedy taki młody człowiek zaraz po maturze chce się dostać na bardziej społeczne kierunki, to niektóre uczelnie przyznają dodatkowe punkty za udokumentowany wolontariat. Dlatego kiedy współpracuję z młodzieżą z iławskiego ogólniaka, dbam o to, żeby każdy z nich coś takiego otrzymał. Ta nasza współpraca trwa bardzo długo. Pierwsze projekty, które realizowaliśmy wspólnie ze stowarzyszeniami działającymi na rzecz osób z niepełnosprawnościami, to był rok chyba 2008. Pracowałam wtedy w Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie i za cel przyjęliśmy sobie stworzenie pomocy dla dzieci z rodzin zastępczych, które mają trudności w nauce. I taki wolontariusz, po zapoznaniu się z rodziną, pomagał dziecku w lekcjach. Odbywało się w ośrodku lub w domu. A kiedy wolontariat zaczął prosperować, to działania przeniosły się na inne obszary. Niektóre instytucje same się zgłaszały, czy możemy w jakiś określony sposób im pomóc.
– I młodzież była wtedy chętna…
– Cały czas jest chętna.
– No coś ty! A to wiecznie żywe powiedzenie „Ach, ta dzisiejsza młodzież”?
– Nie, to nieprawda. Za każdym razem, kiedy idę do „budowlanki” (Zespół Szkół im. Bohaterów Września w Iławie) lub „ogólniaka” (Zespół Szkół im. S. Żeromskiego w Iławie), to później sami dopytują – kiedy jest taki okres przestoju – kiedy coś robimy. Na przykład ci młodzi ludzie pomagali przy takim zbiorowym projekcie, który pisało wiele stowarzyszeń działających na terenie naszego miasta i powiatu. Były to zajęcia dla matek głównie, ale w ogóle rodziców dzieci niepełnosprawnych. W jednym czasie mamy miały zajęcia, była też opieka dla tych dzieci zapewniona. I świetnie się wtedy wolontariusze właśnie sprawdzili, na takiej zasadzie „starszy brat, starsza siostra”.
– Pamiętasz, jak na Śniadaniu Obywatelskim padło stwierdzenie, że ciężko się współpracuje z młodzieżą? Że nie są to ludzie wykwalifikowani w sensie medycznym.
– Moim zdaniem można tę energię spożytkować inaczej, nie wymagając opieki w jakimś sensie medycznej. Często wystarczy, że nastoletni wolontariusz porozmawia z podopiecznym, pogra w gry. Potowarzyszy.
– Ustaliłyśmy więc, że młodzi chcą. Ale też mają łatwiej, jeśli chodzi o kontakty, informacje, bo jest internet.
– Oprócz tego pomaganie stało się modne. Ktoś coś zrobi i już cyk! Fotka na „fejsa”. To jest punktowane przez społeczeństwo. Ale myślę, że większość jednak czuje taką wewnętrzną potrzebę czucia się potrzebnym. I dlatego to robią. Mam takie obserwacje, że nawet uczniowie klas maturalnych, mimo że czasu mają mało, potrafią rozciągnąć dobę, żeby coś zrobić dla innych.
– I podwyższa to oceny z zachowania.
– Jasne, to jest taka dodatkowa nagroda. Szkoły też doceniają to, że uczniowie coś robią poza lekcjami.
– Ta nasza ubiegłoroczna – czyli Fabryki Inicjatyw Obywatelskich – akcja, zbiórka na upominki dla pacjentów Oddziału Psychiatrycznego, to też był twój pomysł…
– A teraz, mimo że my się z niej wycofaliśmy, ktoś inny ją przejął. To bardzo miło, że jest taka kontynuacja. Rozsiewamy dobro (śmieje się).
– Znana jesteś z zacięcia artystycznego.
– Tak, ale to bardziej hobby, niż wolontariat. Ostatnio robiłam świece w „Promyku”. Zdarza się, że wykonuję to zarobkowo. Jeśli jakąś organizację odwiedzę kilkakrotnie i się to moje działanie podoba, to potem, przy pisaniu projektu, już o mnie pamiętają. To jest terapia przy użyciu barw, zapachów, dotyku.
– W PCPR pracowałaś 10 lat. Byłaś pracownikiem socjalnym, choć zaczynałaś jako pedagog ulicy, czyli street worker.
– Dzieci z rodzin zastępczych, gdy osiągały 18 lat, potrzebowały opiekunów usamodzielnienia. PCPR czuwa nad tym, żeby usamodzielniająca się osoba podejmowała właściwe decyzje. Taką funkcję też sprawowałam, i te znajomości też trwają do dziś. Rodzą się im dzieci, dostaję zdjęcia. Czasem nawet pytają, czy mogą podrzucić na noc (śmieje się). To taki chichot losu, bo ja mam synów, a to były same dziewczyny.
– A na gali „Bratnia Dłoń” byłaś ze swoją mamą. Udało się ją wyciągnąć z domu.
– Rodzice mieszkają nadal na wsi. Pochodzę z Turznicy. Zaczęłam studia na „Włodkowicu” i tak trafiłam do Iławy. Później były różne zawirowania prywatne i tak już zostałam. Poczułam, że to jest moje miejsce. Moja mama pyta „Po co to wszystko?”. Bo wiesz, tyle jest na tym świecie rzeczy, które się mi nie podobają. I tylko tak mogę cokolwiek zmienić. Wiem, że świata nie zmienię, ale te pojedyncze gesty, chwile z kimś spędzone… Tylko tak można zmienić rzeczywistość. Moją i czyjąś.
– Teraz jesteś młodszym asystentem terapeuty na oddziale terapii uzależnienia od alkoholu w Szpitalu Powiatowym, w trakcie certyfikacji czyli zostaniesz psychoterapeutą uzależnień. To potwierdza, że dobrze obrałaś swoją ścieżkę?
– Tak, dobrze się w tym czuję. Choć bywają słabsze dni. Nie wyobrażam sobie siebie w innej pracy. Tylko praca na rzecz drugiego człowieka jest dla mnie. Dusza człowieka jest dla mnie ciekawa. Psychoterapia wszystko obnaża. U obu stron. Na co dzień mam do czynienia z trudnymi tematami, stąd ta przeciwwaga, te kwestie manualne, mydełka, świeczki… Każdy potrzebuje odskoczni. Dzięki temu mogę dłużej wykonywać swoją pracę i nie zwariować. Jestem świeżo po superwizji. Przeżyłam, nie było tak źle (śmieje się). Patrzę na to pod kątem samodoskonalenia się. Ktoś mądrzejszy mówi, co mogę robić lepiej. Nie dopuszcza mnie to do myślenia, że jestem najlepsza (śmieje się).
– Z dzieciakami w jakim wieku najlepiej się pracuje?
– Nie da się tego określić. Myślę, że do każdej osoby można znaleźć wytrych, tylko trzeba czasu. Czasem to kwestia przyzwyczajenia się do siebie nawzajem. Z niektórymi to trwa dłużej.
– A jak daleko byś się posunęła, chcąc przypodobać się komuś?
– Sztuką jest stawianie granic, a nie przypodobanie się. Jako street worker pracowałam z osobami, które miały problem ze stawianiem granic sobie i innym. A chodzi o to, żeby jednak nie spełniać wszystkich oczekiwań. I w końcu ktoś mówi: „Tak nie możesz, rani mnie to, co robisz”. Byłam często pierwszą osobą, która postawiła granice.
– Wróćmy do uzależnień.
– Słodycze – jeśli o mnie chodzi (śmieje się). Natomiast na serio: wraz z rozwojem technologii czyha na nas i nasze dzieci coraz więcej pułapek. Nie bagatelizujmy tego, ile czasu dzieci spędzają w internecie i przed telewizorem. Myślę, że to za jakiś czas będzie wyzwaniem mojej pracy, że – oprócz substancji chemicznych – coraz więcej będzie uzależnień behawioralnych. Wbrew temu, że jest to już nagłaśniane przez media, mało osób jest przekonanych, że to faktycznie ma zły wpływ na psychikę dziecka. Opinia publiczna jeszcze tego nie przyjęła jako fakt. Że to może – oprócz spustoszenia w życiu dziecka – poważnie też wpływać na dalsze życie.
– Jakie masz plany na przyszły rok?
– Nadal będę chciała współpracować z Klubem Wyjątkowego Rodzica, który działa na terenie Iławy, ale też powiatu. To oni mnie zgłosili do nagrody burmistrza „Bratnia dłoń”. Dwa razy w miesiącu prowadzę tam zajęcia z zakresu artterapii. Poza tym pewnie będziemy robić Śniadania Obywatelskie z Fabryką Inicjatyw Obywatelskich.
– Skąd w tym wszystkim pozaszkolna edukacja obywatelska?
– Pochodzę z domu, w którym takie słowa, jak Bóg, Honor i Ojczyzna naprawdę coś znaczą. Ważne jest dla mnie, by moi synowie wzrastali w takich wartościach. A jak inaczej im to pokazać i młodemu pokoleniu, jak nie przez taką edukację? Ale nie w standardowych ramach szkolnych. Pokazać coś w sposób ciekawy, inny, namacalny. Nawet historia naszego miasta może być ekscytującą przygodą. Jak się to okazało podczas Historycznej Gry Miejskiej.

Edyta Kocyła-Pawłowska
[email protected]

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułProjektant o parku 800-lecia. Miało być jeziorko, ale wyschło
Następny artykułNa czym polega usługa wirtualnego biura?