A A+ A++

Dzięki uprzejmości wyd. Insignis publikujemy fragment biografii “Terry Pratchett. Życie z przypisami” Roba Wilkinsa (tłum. Piotr W. Cholewa), która ukaże się 28 czerwca.

(…) Dużą część drugiej połowy 2010 roku poświęciliśmy na dokument “Terry Pratchett: Wybieram śmierć”. Ten film zawierał też najbardziej wstrząsające doświadczenie mojego dojrzałego życia i nie sądzę, bym przeżył jeszcze kiedyś coś podobnego. Kiedy dołączyłem do Terry’ego jako jego asystent, nie przyszło mi nawet do głowy, że pewnego dnia obaj polecimy do Szwajcarii, żeby wspólnie patrzeć, jak umiera człowiek. Razem z Charliem i jego ekipą staliśmy w pokoju budynku, który w Dignitas nazywają “Błękitną Oazą”, i przyglądaliśmy się, jak Peter Smedley, Anglik od trzech lat cierpiący na stwardnienie zanikowe boczne, siada na błękitnej sofie obok swojej żony i kończy swój żywot przy użyciu śmiertelnej dawki pentobarbitalu.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Jestem pewien, że żaden z dni, jakie przyjdzie mi jeszcze przeżyć, nie będzie tak niezwykły i dezorientujący jak tamten. Tak wiele wspomnień mnie prześladuje: spokojna opiekuńczość asystentów Dignitas, Eriki i palącego fajkę Horst. Widok Petera Smedleya minuty przed śmiercią, studiującego zestaw indywidualnie pakowanych szwajcarskich czekoladek i zastanawiającego się, którą wybrać, by zabić gorzki smak pentobarbitalu. Formalne słowa Eriki przed podaniem środka: “Peterze Smedleyu, czy jesteś pewien, że chcesz wypić ten medykament, po którym zaśniesz i umrzesz?”. I może najbardziej ze wszystkich, żona Petera, Christine, już po wszystkim rozmawiająca przez telefon z ich córką: “Tak, tatuś odszedł”.

BBC udzieliło nam dokładnych instrukcji co do naszego zachowania tego dnia; bardzo wyraźnie wyjaśniono nam, że nie wolno nam zrobić niczego, co można by interpretować jako pomoc Peterowi.

“Nawet gdyby w drodze do budynku upadła mu laska, nie wolno wam jej podnieść i mu podać”.

Terry oburzał się. “Jestem Anglikiem”, mówił. “A on jest dżentelmenem. Jeśli trzeba będzie podać mu ramię, podam mu swoje”.

Terry uważał czyn Petera Smedleya za wyjątkowo odważny – a samego Petera opisał słowami “najdzielniejszy człowiek, jakiego w życiu spotkałem”. Uważał, że jego postępowanie było prawe, a zatem powinno być prawem. Zgadzałem się z nim co do tego, że było odważne, ale byłem bardziej sceptyczny co do jego słuszności. To właśnie było źródłem pewnego napięcia w filmie: rosnąca pewność Terry’ego co do słuszności tej sprawy zderzała się z moim rosnącym niepokojem względem tego, czego byliśmy świadkami. A co z pozostawionymi rodziną i przyjaciółmi? To o nich cały czas myślałem. Nie trzeba psychologa, żeby odgadnąć przyczynę: gdzieś w głębi umysłu tkwiła myśl, że właśnie czegoś takiego Terry chciałby dla siebie – że to my któregoś dnia, nazbyt szybko, będziemy jechali taksówką wśród śnieżnych pól w stronę tego budynku stojącego na ponurych szwajcarskich terenach przemysłowych, mającego widok centralnie na jakiś warsztat.

“Zrobię dla ciebie wszystko”, powiedziałem. “Ale jeśli kiedyś nadejdzie ta chwila, nie będę ci organizował wyjazdu do Szwajcarii, żebyś tam umarł”.

Kłóciliśmy się o to, najbardziej ostro chyba na lotnisku w Zurychu, w drodze do domu, po tym, jak byliśmy świadkami śmierci Petera Smedleya. Powiedziałem Terry’emu, że nie ma w nim współczucia dla tych, których pozostawi. On zaś powiedział, że nie potrafię go zrozumieć. Kiedy wylądowaliśmy na Heathrow, pojechał w swoją stronę, do Salisbury, a ja w swoją, na Wembley, żeby zobaczyć koncert Petera Wellera i spróbować skierować myśli ku czemuś innemu.

Epizod w szwajcarskiej klinice oczywiście utkwił nam głęboko w pamięci. Kiedy stwierdzono śmierć Petera, pielęgniarka otworzyła okno. Terry spytał, dlaczego.

“Ponieważ wierzę, że po śmierci dusza opuszcza ciało, więc pozwalam jej odejść”, odparła.

Zrobiło to na nim ogromne wrażenie. Nabrał przekonania, że był świadkiem dokładnego momentu, w którym dusza opuściła ciało Petera Smedleya. Często pytał mnie potem: “Myślisz, że jest coś po drugiej stronie?”.

Należy tutaj zaznaczyć, że według Terry’ego nie było to to samo, co “odnalezienie Boga”. Kiedy w tytule jakiegoś prasowego artykułu zasugerowano, że mniej więcej w tym czasie Terry stał się człowiekiem wierzącym, poczuł się zobowiązany do sprostowania: “Krążą pogłoski, że odnalazłem Boga”, napisał. “Uważam to za mało prawdopodobne, jako że mam dość problemów ze znalezieniem własnych kluczy, mimo empirycznych dowodów na ich istnienie”.

Uświadomiłem sobie jednak, że jednym z powodów wyjazdu Terry’ego do Szwajcarii było to, że chciał zobaczyć, czy da się zmienić śmierć w konstrukt, w miejsce, które można odwiedzić. Realizacja filmu dała mu chyba trochę spokoju, częściowo ukoiła jego lęki. W pewnym sensie wystarczyła mu świadomość, że są inne możliwości, nawet jeśli ostatecznie ich nie wykorzystał. Lęk i gniew zniknęły z dyskusji zaraz po wycieczce do Zurychu.

W dzień emisji, wczesnym latem 2011 roku zebraliśmy się, by oglądać film w domu matki Charliego Russella, w północnym Londynie – wśród domowych ozdób znajdował się między innymi wypchany bawół, należący kiedyś do lady Beryl Bainbridge. Straszliwie się denerwowałem myślą o tym, jak program zostanie przyjęty. Długo przed jego emisją – i sporo wcześniej, nim ktokolwiek go zobaczył – film ze sceną wspomaganej śmierci stał się już tematem pierwszej strony w “Daily Mail”.

Terry i ja byliśmy akurat w Nowej Zelandii, kiedy to się stało – ściślej mówiąc w Matamata, po wspomnianym już wcześniej nadzwyczaj udanym dniu, poświęconym na zwiedzanie filmowego Hobbitonu. Wieści z domu o tym, że gazety już atakują nasz film, zaniepokoiły mnie, ale na Terrym nie zrobiło to żadnego wrażenia. Tytuły w stylu “Pratchett broni doktora samobójców” wcale mu nie przeszkadzały – prawdę mówiąc były elementem jego krucjaty. Po wszystkim najbardziej zadowolony był z tego, że wpłynęło 750 skarg na nasz film jeszcze przed jego emisją, a o wiele mniej po niej. Było to idealne podsumowanie. A także, zdaniem Terry’ego, dowód na to, że robi wszystko jak należy.

Jak się okazało, nie musiałem się martwić. Po raz pierwszy przy takiej okazji byliśmy połączeni z mediami społecznościowymi i mogliśmy obserwować reakcje widzów w czasie rzeczywistym. Jakiś czas po rozpoczęciu emisji, zacząłem niepewnie scrollować Twittera. To było niesamowite: pozytywne reakcje sypały się tweet za tweetem, więcej niż jedna na sekundę. Sunąłem wzdłuż timeline’u, zatrzymując się w przypadkowych miejscach: coraz więcej i więcej niezwykłych pochwał i słów uznania dla Terry’ego oraz filmu. Przewinąłem dalej, przez kolejne aprobujące komentarze, i raz jeszcze dotknąłem palcem ekranu.

Bingo.

“Asystent Terry’ego Pratchetta to straszny dupek”.

No cóż…

Program stał się tematem debaty parlamentarnej i niezliczonych artykułów prasowych, po czym doczekał się także licznych wyróżnień, zdobywając nagrody od BAFTA i od Royal Television Society; dostał też międzynarodową nagrodę Emmy. Przez cały ten czas Terry zaś pozostał… cóż… Terrym.

“Spodziewał się pan dzisiejszej wygranej?”, zapytano go w Londynie, na ceremonii BAFTA, kiedy ubrani w muszki przytulaliśmy się do nagrody. Było to jedno z typowych pytań w telewizyjnych wywiadach i oczekiwana odpowiedź brzmiała: “nie”. “Uważałem, że mamy spore szanse”, oświadczył Terry.

Po wszystkim nie chciał zostawać na dłużej. Chodziło mu jedynie o film. Jakieś wymyślne przyjęcie po imprezie? Nie, raczej nie. Kiedy już odebraliśmy trofeum i wykonaliśmy obowiązki promocyjne, specjalnie wyznaczony dla nas opiekun, walijski komik i aktor Rob Brydon, zaprowadził nas na miejsca przy stole. Zdążyliśmy tylko usiąść – wszyscy byliśmy głodni po długim wieczorze – kiedy Terry uznał, że ma już dosyć.

“Sprowadź samochód”, polecił.

Wciąż ściskając złotą maskę nagrody BAFTA – zaskakująco ciężką, nawiasem mówiąc – wyszedłem z sali, a potem z budynku, skontaktowałem się z naszym kierowcą i wróciłem do środka, machając ochronie tą złotą maską jako przepustką. Podszedłem do stołu, zabrałem Terry’ego i bez dalszych ceremonii wróciliśmy razem do domu.

Powyższy fragment pochodzi z książki “Terry Pratchett. Życie z przypisami” Roba Wilkinsa (tłum. Piotr W. Cholewa), która ukaże się 28 czerwca nakładem wyd. Insignis.

W najnowszym odcinkupodcastu“Clickbait” bierzemy na warsztat finały tegorocznej Eurowizji, rozprawiamy o “Yellowstone” z Kevinem Costnerem oraz polecamy trzy książki, od których nie będziecie mogli się oderwać w maju. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułПисьменниця, яка виграла суд над Трампом, подала новий позов на 10 млн доларів
Następny artykułSamowolka na postojach taksówek w Lublinie. Straż miejska bezradna