A A+ A++

Magdalena Bochenek-Kępa: Mama często powtarzała, że ludzie nie są nauczeni rozmawiać o śmierci. Wielu moich znajomych miało z tym problem. Jak ze mną rozmawiać o mamie, której już nie ma? Minęło 11 lat. Trochę się zmieniło. Dla mnie nie jest to już tak trudne. Nie poczuwam się też do roli odosobnionego przypadku. Każdemu ktoś umiera, śmierć jest wśród nas. Musimy potrafić o tym mówić, składać sobie kondolencje. I nauczyć się, jak wspominać tych, którzy odeszli. A nie tylko zamartwiać się ich brakiem.

Wciąż trzymasz w domu rzeczy swojej mamy?

– Nie potrafię się z nimi rozstać. Jestem typem zbieracza. Te wszystkie przedmioty mamy to nie tylko pamiątki, ale też naturalna część domu, w którym teraz mieszkam ze swoją rodziną. Łącznie z mamy garderobą. Zawsze bardzo dbała o wygląd, była elegancką kobietą. Trochę się tego nagromadziło.

Pamiętam, jak z twoją mamą i jeszcze kilkoma osobami weszliśmy na wieżę kościoła w Nikiszowcu. Wejście było wąskie, drabiniaste i bardzo zakurzone. Twoja mama była w białej bluzce, bardzo wysokich szpilkach. Ani przez chwilę nie wahała się przed wejściem.

– Zawsze potrafiła się dopasować do każdej sytuacji. Do tematu każdej rozmowy. Nigdy nie dzieliła ludzi. Bez względu na wiek, profesję. Dla niej nie było „lepszych” i „gorszych”. Podobnie było w polityce. Nie dzieliła polityków zgodnie z ich przynależnością do klubów, partii. Rozmawiała z każdym. Jeśli do rozwiązania był jakiś problem, o pomoc prosiła każdego. Jeśli miała ciekawy pomysł, sojuszników szukała wszędzie. Patrzę na to, co się dzisiaj dzieje w polityce, i zastanawiam się, jak by ona się w niej teraz odnalazła.

Dzisiejsza polityka to zupełnie inny świat niż ten, w którym mama funkcjonowała. Wtedy też ludzie się ze sobą spierali, mieli różne poglądy. Ale nie było takich obelg, pomówień i mocnych słów jak teraz. Nie wiem, czy w czymś takim, jak jest teraz, chciałaby uczestniczyć. Nie wiem, czy dziś dla niej w polityce byłoby miejsce. Dla kobiety, która dla idei potrafiła jednoczyć, nigdy nie była konfliktowa. Nie lukruję jej. Bo dobrze pamiętam, jak bardzo była wymagająca. Wszystko zawsze powinno być zrobione, zorganizowane na najwyższym poziomie. Nie tolerowała bylejakości. A to prowadziło do tego, że potrafiła kogoś ochrzanić, zjechać. Pamiętam, jak kiedyś pakowałyśmy prezenty. Spieszyłam się, założyłam papier nierówno. Wściekła się. „Cokolwiek robisz, rób do porządku”. Jak już kogoś skrzyczała, to miała wyrzuty sumienia. Na drugi dzień jechała z kwiatkami, czekoladkami. Kiedyś któryś z jej współpracowników źle napisał jakieś pismo. Mama się wkurzyła. Ale na drugi dzień usiadła z tą osobą i zaproponowała, żeby pismo jeszcze raz napisać razem. Jeśli nastąpił u niej wybuch, od razu wszystko tonowała.

Czy inni porównują cię do niej? Albo porównujesz się do niej sama?

– Nie chcę, żeby robili to inni, i ja sama nigdy się nie porównuję. Jestem innym człowiekiem niż mama. Żyję swoim życiem, nie naśladuję jej. Nie chcę być jej kopią. Pewne cechy po niej odziedziczyłam. Empatię, rodzinność na pewno mam po mamie. Ona bardzo dbała i ceniła sobie dobre kontakty rodzinne. Nie było zwolnienia od obowiązkowego obiadu z dziadkami. Mogło się palić i walić, obecność była obowiązkowa. „Dzwoniłaś w tym tygodniu do babci?” – przypominała mi, gdy studiowałam w Krakowie.

Katowice, mural z wizerunkiem Krystyny Bochenek Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta

Uwielbiała organizować rodzinne spotkania. Ja też się staram. Choć mam wrażenie, że pod względem organizatorskim nie dorastam jej do pięt. Żeby więc jednak nie doprowadzać do porównań, robię to po swojemu. Mam dwóch synów. Jurek ma siedem lat, Karol cztery. Jurek jest bardzo podobny do babci Krysi, ma taki sam układ oczu. Patrzę na niego i widzę mamę. Zastanawiam się, jaką byłaby babcią. Jej pierwsza wnuczka, córka mojego brata, urodziła się już po jej śmierci. Ciekawe, czy zdrobniałaby imiona wnuków. Czy mówiłaby Jureczek, czy Jerzy. Czy ściągnęłaby obcasy i włożyła trampki, grała z dziećmi w berka? Czy jednak byłaby babcią – poważną senatorką?

Zajmowała się dziennikarstwem, polityką, organizowała wiele akcji. Miała czas dla ciebie? Miałaś ją w domu?

– Nie mam pojęcia, jak ona to robiła, ale przy tej masie zajęć była normalną mamą, panią domu. Odrabiała z nami lekcje. Jak coś ja lub brat napisaliśmy źle, ganiła, kazała poprawiać. Miała czas na czytanie książek. Byłam za młoda, zbyt pochłonięta własnymi sprawami, by to analizować, pytać, jak daje sobie z tym wszystkim radę. Dziś, gdybym mogła, chętnie bym z nią o tym porozmawiała, poradziła się jej.

A jaka była w domu? W kuchni, w szlafroku?

– Jej ulubiony szlafrok był w cętki. W domu, jak każdy, była na luzie. W tym szlafroku, z burzą rozpuszczonych włosów. Kręciły się niesfornie w każdą stronę. Gotowała dość dobrze. Miała kilka popisowych dań, które robiła i dla nas, i dla gości. W domu była skupiona na nas. Gdy byłam mała, opowiadała mi bajki. Własnego autorstwa o promyczku słońca, który wchodzi przez okno do mojego pokoju i zabiera mnie w różne ciekawe podróże. Wymyślała je na poczekaniu. Chciałam kiedyś je zrekonstruować. Ale nie potrafiłam. Pamięć ludzka jest zawodna. Żałuję, że mama ich nie spisała.

Pamiętam obrazki z kwietnia 2010 r. z telewizji. Razem z bliskimi stałaś na płycie lotniska, czekaliście na trumnę.

– Wiem, że na tym lotnisku stałam, ale kompletnie nie pamiętam, co się dookoła działo, tego, co ja robiłam. Ostatnie wspomnienia z tego czasu to moje studenckie mieszkanie w Krakowie. Dzień wcześniej świętowałam moje urodziny z przyjaciółmi. W sobotę rano byłam więc w mieszkaniu po imprezie. Rano zadzwonił tata. Byłam przekonana, że tylko po to, żeby powiedzieć, że już gotuje rosół, bo ja do domu przyjadę z Krakowa, a mama z Katynia. Zamiast tego powiedział: „Spadł samolot, mama w nim była”. „Przecież to samolot prezydencki, takie samoloty się nie rozbijają” – to była moja jedyna odpowiedź. Wróciłam do Katowic. Tego dnia próbowałam się do mamy dodzwonić.

Kolejnych dwóch tygodni nie pamiętam wcale. Działał we mnie autopilot. Dasz wiarę? Wiem, że byłam na tej płycie, byłam też na Torwarze. Ale nic więcej nie jestem w stanie powiedzieć. Ach, byłam jeszcze w Senacie po jej rzeczy. Wszystko mam zamazane. Po dwóch tygodniach wracają w mojej głowie jakieś strzępki wspomnień. Zdjęcia mamy w gazetach, telewizji, że wszyscy o tym mówią.

Ojciec jest kardiochirurgiem. Można powiedzieć, że w swojej pracy obeznał się ze śmiercią. Starał się to wszystko nam racjonalnie wytłumaczyć. Że wypadki lotnicze się zdarzają. Że w tym przypadku doszło do szeregu niedopatrzeń, wpływ miały różne czynniki.

Na początku o to, co się stało, obwiniałam różne instytucje, pytałam, czy mama musiała lecieć. Przestałam. Nie sądzę, by udało się w pełni odpowiedzieć na pytanie, co dokładnie się wydarzyło, jaki był dokładny przebieg katastrofy. Wiem też, że to, co się wówczas stało, to nie tylko mój dramat. Tam zginęło 96 osób, to dotyczy też wielu innych ludzi. Nie potępiam tych, którzy za wszelką cenę chcą dociec prawdy. Kiedy były przeprowadzane ekshumacje, uważałam, że głos w tej sprawie mogą zabierać tylko rodziny, bliscy zmarłych. Każdy indywidualnie. Nie złoszczę się na rzeczywistość. Że media ciągle do tego wracają, że pojawiają się nowe teorie. Ale też sama się w to nie angażuję. Poukładałam to już w swojej głowie. I to jest dla mnie ważne. Życie musi iść dalej.

W 11. rocznicę tamtego kwietnia w Katowicach powstał specjalny mural. Dobrze widzieć mamę namalowaną na ścianie?

– Dzięki temu mogłam sobie zrobić z mamą selfie. Włożyłam kask, wciągnięto mnie na specjalnej zwyżce i uwieczniłam razem nasze twarze. Kiedy mama żyła, zdjęcia typu selfie nie były jeszcze modne. Dla mnie ten mural jest niesamowity. Z wielu powodów. Znajduje się na elewacji kamienicy przy ul. Wojewódzkiej, bardzo ładnej ulicy. Jest doskonale widoczny z okien przejeżdżających pociągów. A mama się tyle nimi najeździła. Jest niedaleko siedziby jej ukochanego radia, niedaleko szkoły, do której chodziła, Centrum Kultury Katowice im. Krystyny Bochenek i wreszcie blisko cmentarza, na którym spoczywa. Mural przedstawia mamę siedzącą na charakterystycznym krześle ze skrzydłami. Pochodziło z jej akcji „Krzesła do nauki”. Zostało dwukrotnie wylicytowane.

Za pierwszym razem wylicytował je tata, więc przez pewien czas stało w naszym domu. W tle, za postacią mamy, jest Nikiszowiec. Bardzo podobała jej się wasza walka o rewitalizację tej dzielnicy. Bardzo to chwaliła. Nikiszowiec wreszcie to część Katowic, a Katowice to było jej miejsce na ziemi. Ona kochała to miasto. Wreszcie mural powstał na podstawie zdjęcia Bartka Barczyka, którego prace mama bardzo podziwiała. Bardzo się cieszę, że mural powstał. Nie pomnik czy popiersie. Mama z brązu? To nie byłaby ona! Ktoś mi zwrócił uwagę, że ona na tym zdjęciu i malunku nie ma zadowolonej miny. Ale ona nie jest smutna, tylko zamyślona. Często taka była. To cała ona. Mam poczucie, że mama z muralu byłaby zadowolona. A właściwie, że tam u góry patrzy na swój mural w Katowicach. I jest zadowolona.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułDramatyczny wpis polskiego lekarza! „Nie chcę być lekarzem w tak zakłamanym kraju”
Następny artykułZmarła była sekretarz miasta i gminy Staszów