A A+ A++

„Średniowiecze przewraca się w grobie” – to jeden z bardziej cenzuralnych komentarzy w polskim internecie po tym, jak Netflix zakomunikował, że w jego nowym serialu Annę Boleyn, drugą żonę króla Henryka VIII, zagra czarnoskóra aktorka Jodie Turner-Smith. Kilka tygodni wcześniej część polskich internautów oburzyła zapowiedź, że ta sama aktorka zagra Éile, elficką wojowniczkę w nowym serialu o Wiedźminie – „The Witcher: Blood Origin.” „Fajny ten elf. Taki postępowy” – brzmiał jeden z kąśliwych komentarzy na Facebooku. „W książkach od historii miałeś inne?” – zapytał operator oficjalnego konta Netfliksa.

Ta celna riposta wystarczyła, by zdusić absurdalną internetową dyskusję o kolorze skóry postaci istniejących do tej pory wyłącznie w wyobraźni Andrzeja Sapkowskiego i jego czytelników. Równie szybko można zgasić awanturę o to, kto może bądź nie może zagrać Annę Boleyn. Pisarz Jacek Dehnel spisał całą listę postaci z PRL-owskiej kinematografii, granych przez słowiańskich aktorów, które powinny oburzyć po kolei: Egipcjan (Zelnik jako faraon Ramzes?), Tatarów (Olbrychski jako syn Tuchaj-beja?) czy Włochów (bladolica Aleksandra Śląska jako włoska królowa Bona?). Owszem, prawdziwa Anna Boleyn nie była ciemnoskóra, ale przecież Netflix kręci film fabularny, nie dokument z epoki. I liczyć się powinno głównie to, jak Turner-Smith poradzi sobie z rolą drugiej z sześciu żon krewkiego króla Anglii. – Postać wcale nie musi wyglądać jak ty, żeby opowiedzieć historię o tobie – przypomina George C. Wolfe, amerykański dramaturg, aktor i reżyser, pochodzący z rodziny o afrykańskich korzeniach.

W 1993 r. Kenneth Branagh zekranizował „Wiele hałasu o nic” – komedię Szekspira osadzoną we włoskiej Mesynie, a rolę Don Pedra, księcia Aragonii, powierzył Denzelowi Washingtonowi. Polskie recenzje brzmiały niemal jednogłośnie: „Szekspir w najczystszej postaci, zagrany przez wielkie gwiazdy, w cudownych kostiumach, na tle wspaniałych dekoracji, wspaniale sfilmowany.” Nikt nie oburzał się na kolor skóry Don Pedra. Skąd więc teraz awantura o ciemnoskórą Annę Boleyn?

Białe Oscary

Ze sporym opóźnieniem do Polski dociera fala zmian w kinematografii, którą prawicowi politycy i publicyści z chęcią opisują jako „ofensywę kulturowego dżenderyzmu i politycznej poprawności”. Tyle że w istocie jest to historyczny proces wyrównywania szans. O wiele bardziej spektakularny niż w innych branżach, bo od razu widoczny na kinowym lub telewizyjnym ekranie.

– Udział kobiet i przedstawicieli mniejszości przez lata traktowano w branży filmowej jako czynnik ryzyka. To był sposób na utrzymanie dominacji – mówi dr. Stacy L. Smith, wykładowczyni w Annenberg School for Communication and Journalism na Uniwersytecie Południowej Kalifornii i założycielka programu Annenberg Inclusion Initiative.

W rzeczywistości ekranowej przez dziesięciolecia dominowali biali mężczyźni. To oni toczyli porachunki w westernach, filmach gangsterskich, to oni grali twardych policjantów, szpiegów, sfrustrowanych intelektualistów, rekinów giełdy itd. Kobiety, z nielicznymi wyjątkami, stanowiły ledwie ekranową ozdobę. O mniejszościach etnicznych czy seksualnych nawet nie wspominano (jeszcze do lat 30. ubiegłego wieku w Hollywood czarnoskórych bohaterów odgrywali… biali, z twarzami wysmarowanymi na czarno!). Pierwszą ciemnoskórą zdobywczynią Oscara była w 1939 r. Hattie McDaniel, grająca nianię w „Przeminęło z wiatrem”. Na kolejnego Oscara – za pierwszoplanową rolę męską – środowisko aktorów ciemnoskórych czekało aż do 1963 r., kiedy nagroda przypadła Sidneyowi Poitier za „Polne lilie”. Ale przez kolejne 40 lat z okładem Oscary dla ciemnoskórych artystów były wciąż ewenementem.

Miarka przebrała się w 2015 r., kiedy 20 oscarowych nominacji dostali sami biali aktorzy i aktorki. Prawniczka April Reign stworzyła wtedy na Twitterze hasztag #OscarsSoWhite, wokół którego rozgorzała dyskusja o braku różnorodności w branży filmowej. Tak głośna, że oscarowa Akademia obiecała do 2020 wdrożyć zmiany, by wszelkiego rodzaju mniejszości były lepiej reprezentowane zarówno na ekranie, jak i poza nim.

W 2016 r. w Annenberg School for Communication and Journalism pod kierownictwem dr Stacy L. Smith powstał raport, w którym przeanalizowano 800 popularnych filmów z lat 2007–2015 pod kątem udziału grup mniejszościowych. Wnioski były druzgocące: w 2015 r. na 4370 ról mówionych w 100 najbardziej kasowych filmach 68,6 proc. grali mężczyźni, 31,4 proc. kobiety. Od 2007 r. pod tym względem nie nastąpiła praktycznie żadna zmiana. Na dodatek kobiety znacznie częściej traktowano jako ekranową ozdobę: skąpo odziane lub częściowo nagie aktorki pojawiały się w ok. 30 proc. filmów. W podobnej sytuacji aktorzy występowali znacznie rzadziej – w 9,5 proc. badanych filmów. Jeszcze gorzej sytuacja wyglądała za kamerą: reżyserki stanowiły zaledwie 4,1 proc., a kompozytorki – 1,4 proc.

Nie lepiej było z reprezentacją różnych grup etnicznych. Biali aktorzy i aktorki grali aż 73,7 proc. ról, ciemnoskórzy – 12,2 proc., Latynosi – 5,5 proc., zaś Azjaci – 3,9 proc. Za kamerą ciemnoskórzy i Azjaci byli wielką rzadkością (odpowiednio 4 i 6 na 107 reżyserów w 2015 r.).

Oscary nie przestały być z dnia na dzień klubem białych mężczyzn, ale nagrody, uznanie krytyków i pieniądze z box office zaczęły zdobywać filmy obsadzone przez aktorów z grup dotąd dyskryminowanych: hitem okazała się „Czarna Pantera” Marvella, a „Wonder Woman” z 2017 r., reżyserowana przez kobietę – Patty Jenkins – urosła wręcz do rangi popkulturowego manifestu feministycznego. Zaś jesienią zeszłego roku Akademia ogłosiła zmiany w regulaminie zmierzające do zwiększenia reprezentacji kobiet i mniejszości w ekipach filmowych. Od 2024 r. o Oscary będą mogły ubiegać się filmy, w których do mniejszości będzie należał jeden z głównych aktorów albo część obsady. Albo takie, w których jeden z wątków fabularnych będzie dotyczył mniejszości.

Netflix mówi: „sprawdźcie nas”

Od kilku lat na głównego gracza w Hollywood wyrasta Netflix. Firma, która zaczynała jako sieciowa wypożyczalnia płyt DVD, później zapoczątkowała streamingową rewolucję, a w końcu stała się jednym z największych producentów filmów i seriali. Przypieczętowaniem tej transformacji była przeprowadzka części firmy do Los Angeles. I trzy Oscary w 2018 r. dla „Romy”, którą Alfonso Cuarón nakręcił właśnie dla Netfliksa.

Netflix musi grać według nowych oscarowych i hollywoodzkich reguł, więc postanowił poddać się podobnemu testowi, jaki zaserwowano całej branży w 2016 r. Pod wodzą dr Stacy L. Smith specjaliści z Annenberg School for Communication and Journalism przebadali 126 filmów i 180 seriali wyprodukowanych przez amerykańską centralę Netfliksa w latach 2018 i 2019. Co więcej, firma zobowiązała się, że podobne raporty będzie zamawiać przez kolejne 5 lat, do 2026 r.

Jak wygląda świat filmów i seriali Netfliksa na tle hollywoodzkich produkcji? Kobiety mogą mieć powody do zadowolenia: 48,4 proc. głównych ról w filmach Netfliksa to role żeńskie (w najbardziej kasowych filmach kinowych z tego okresu ten odsetek wynosi 41 proc.). W serialach jest jeszcze lepiej: kobiety/dziewczęta grają aż 54,5 proc. głównych ról. Ale do ideału jeszcze daleko. Bo lukę pod względem płci wypełniają głównie białe kobiety. Latynoski są nieobecne w 72,2 proc. filmów Netfliksa, kobiety ciemnoskóre – w 31,7 proc., Azjatki w 56,3 proc., kobiety z Bliskiego Wschodu aż w 88,9 proc., zaś Indianki czy mieszkanki Hawajów oraz Wysp Pacyfiku (tak, badano też tak szczegółowe kategorie) są praktycznie nieobecne (nie ma ich w blisko 97 proc. filmów). Zbliżone dane dotyczą netfliksowych seriali. Tylko 31,6 proc. filmów i 33 proc. seriali badacze uznali za spełniające kryteria proporcjonalnej reprezentacji pod względem płci.

Strona produkcyjna i reżyserska Netfliksa jest znacznie bardziej sfeminizowana niż czołówka filmowej branży. Wśród reżyserów najbardziej kasowych filmów w latach 2018-19 kobiety stanowiły zaledwie 7,6 proc. W Netfliksie – 23,1 proc. Nieco mniejszą dysproporcję widać wśród scenarzystów/scenarzystek (16,7 proc. w branży, 25,2 w Netfliksie) czy producentów/producentek (19 i 29 proc.).

Dr Smith podkreśla, że w badaniach wyraźnie widać związek między kobiecą obsadą za kamerą i wzrostem głównych ról dla kobiet. – Wykluczenie znika, kiedy to kobiety dostają klucze do skarbca – kwituje autorka raportu.

Pod względem udziału mniejszości obsada seriali i filmów Netfliksa nieco odstaje od amerykańskiej średniej – aktorzy z tych grup grali 36,2 proc. ról, podczas gdy do mniejszości zalicza się blisko 40 proc. Amerykanów.

Duży przyrost twórców z grup mniejszościowych widać za też za kamerą – zarówno w całej branży, jak i w Netfliksie. O ile w 2018 r. stanowili oni 12,9 proc. producentów w Netfliksie, to rok później już 16,7 proc. W całej branży skok był jeszcze większy: z 26,4 proc. do 39,4 proc. W gronie scenarzystów w Netfliksie nastąpił skok z 13,9 proc. do 20,3 proc. A w całej branży z 19,7 proc. do 23,8 proc.

– Zmiany dzieją się na naszych oczach. Jeszcze pięć lat temu wielu ludzi zastanawiało się czy w ogóle da się zrobić serial z dwoma Hindusami w rolach głównych. Dziś takie wątpliwości wydają się absurdalne – mówi Alan Yang, twórca popularnego serialu „Specjalista od niczego”, w którym główne role gra oczywiście dwóch aktorów o hinduskich korzeniach.

– Jesteśmy platformą globalną, wiemy że oglądają nas najróżniejsi widzowie. Dlatego staramy się, żeby każdy mógł zobaczyć na ekranie siebie – mówi Scott Stuber, szef działu filmowego Netfliksa.

Ale Alan Yang dodaje: – Skoro ja, jako dzieciak emocjonowałem się perypetiami bohaterów „Przyjaciół” czy „Frasera”, to biali widzowie też mogą identyfikować się z bohaterami dobrego serialu, w którym grają ludzie o innym kolorze skóry.

Przeanalizowano również ekranową obecność bohaterów ze środowisk LBGTQ oraz tych z niepełnosprawnościami. Np. w głównych rolach osoby z mniejszości seksualnych obsadzono w 4 proc. filmów Netfliksa i 1,1 proc. seriali. (w najbardziej kasowych filmach odsetek ten wynosił 2 proc.). Ale jeśli wziąć pod uwagę szerszą obsadę, to odsetek ról LGBTQ w serialach rośnie do 6,1 proc. Główne role osób z niepełnosprawnościami pojawiały się w 11,9 proc. filmów Netfliksa i w niespełna 1 proc. seriali (średnia w branży to 14 proc.). Jednak według spisu ludności aż 27,2 proc. Amerykanów określiło się jako osoby z niepełnosprawnościami.

Jak widać, w kilku kategoriach Netflix wyprzedza branżę jeśli chodzi o reprezentację mniejszości. Ale ma też trochę do nadrobienia. Dlatego po publikacji pierwszej edycji raportu firma zapowiedziała stworzenie Funduszu na rzecz Równości Twórcej (Netflix Fund for Creative Equity). W ciągu najbliższych pięciu lat firma zainwestuje na całym świecie 100 mln dolarów w promowanie i dokształcanie twórców z grup mniejszościowych. – To świadome działanie na rzecz lepszego wykorzystania twórczych szans – mówi Bela Bajaria, szefowa działu produkcji serialowej w Netfliksie.

Geena Davis walczy o równouprawnienie

Wagi raportowi na temat produkcji Netfliksa dodaje jego autorka. Dr Stacy L. Smith to jedna z najbardziej wpływowych osób w Los Angeles. W ramach Annenberg Inclusion Initiative od lat bada to, jak branża rozrywkowa wciela w życie zasady równościowej reprezentacji. To ona w 2016 r. przygotowała druzgocące podsumowanie, które wykazało dominację białych mężczyzn w branży filmowej. I także ona dekadę wcześniej opracowała głośny raport o niedostatecznej reprezentacji kobiet w filmach przeznaczonych dla dzieci i młodzieży. „Tam gdzie nie ma dziewcząt” to analiza 101 najbardziej kasowych filmów dla młodszej publiczności z lat 1990-2004. Raport zamówiła fundacja See Jane, założona przez oscarową aktorkę Geenę Davis.

Bohaterka takich filmów jak „Thelma & Louise”, „Ich własna liga” czy „Długi pocałunek na dobranoc” zaobserwowała, że w filmach dla młodszych widzów dominują chłopcy i mężczyźni. I postanowiła sprawdzić czy potwierdzą to twarde dane. Wyniki analizy okazały się miażdżące: w scenach indywidualnych na 3039 postaci z rolami mówionymi tylko 28 proc. stanowiły kobiety. W scenach grupowych było jeszcze gorzej: kobiety i dziewczęta stanowiły tylko 17 proc. bohaterek! „Brak równowagi płci na kinowym ekranie może mieć ogromny wpływ na dzieci do 11. roku życia, bo są one najbardziej podatne na wpływy” – pisali autorzy raportu. I zwracali uwagę, że ponad połowa amerykańskich dzieciaków ma dostęp do tych filmów nie tylko w kinach, ale też w domu, na kasetach wideo i płytach DVD. Rzeczywistość, jaką zobaczą na ekranie, może mieć wpływ na ich postrzeganie świata i całe dorosłe życie.

Po otrzymaniu tego raportu Geena Davis powołała własną instytucję badającą równość płci w mediach. W 2018 r. Tom Donahue nakręcił o jej walce film dokumentalny „To wszystko zmienia”. Jego „lista płac” to przegląd najważniejszych kobiecych nazwisk tej branży: Reese Witherspoon, Jessica Chastain, Meryl Streep, Cate Blanchett, Sandra Oh, Natalie Portman, Patty Jenkins (reżyserka m.in. „Wonder Woman”) czy wpływowa producentka telewizyjna Shonda Rhimes (autorka m.in. „Chirurgów”), zatrudniona zresztą w 2017 r. przez Netfliksa. Wszystkie powtarzają jedno: kobiety muszą odzyskać należny im wpływ na tę branżę. Odzyskać, bo jak przypomina Donahue, w początkach Hollywood kobiety były nawet właścicielkami studiów filmowych.

Czy Bond będzie kobietą?

Jeszcze trzy lata temu można to było potraktować jako pobożne życzenia. Dziś możemy obserwować tę zmianę na żywo. Warto dodać, że większa otwartość branży rozrywkowej się po prostu opłaca. Jak podaje instytut Geeny Davis, wśród 100 najbardziej kasowych filmów z lat 2007-17 te z głównymi rolami kobiecymi przyniosły o 55 proc. większe wpływy ze sprzedaży biletów. W samym tylko 2017 r. filmy, w których główne role grali aktorzy i aktorki o innym kolorze skóry niż biały, zarobiły o 16 proc. więcej. W dokumencie Toma Donahue występuje John Landgraf, prezes kanału kablowego FX Network. Kiedy dziennikarka „Variety” Maureen Ryan uświadomiła mu jak bardzo zdominowane przez mężczyzn są jego produkcje, Landgraf postanowił to zmienić – i to z marszu. Udział białych mężczyzn wśród reżyserów spadł w produkcjach FX z 89 proc. do 49 proc. w ciągu zaledwie roku! Efekt? „Mam lepsze wyniki, bo przyciągam największe talenty” – deklaruje w filmie Landgraf.

W najnowszym filmie o Bondzie, który już drugi rok czeka na kinową premierę, nowym agentem o numerze 007 jest kobieta. I to czarnoskóra. Wciąż nie wiadomo czy to właśnie Lashana Lynch zastąpi Daniela Craiga na stałe, ale byłby to świetny sposób na nowe otwarcie dla tej liczącej już ponad 50 lat serii. Skoro Bond, wiecznie walczący z wywiadem ZSRR, przeżył koniec zimnej wojny, to powinien przeżyć też koniec mizoginii.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułIntel Core i7-11700K – niemieckie Mindfactory już wystawiło procesor Rocket Lake-S na sprzedaż. Jak wygląda kwestia ceny?
Następny artykułCo warto wiedzieć o kredytach gotówkowych?