A A+ A++

Mija 25 lat od pierwszych tragicznych wydarzeń w Woodsboro, a kilka lat od ostatniego spotkania z kolejną inkarnacją Ghostface’a. Miasteczko, jak i cały świat, żyją sobie całkiem spokojnie ze świadomością, że tragiczne mordy miały wpływ nie tylko na kolejnych naśladowców, ale również stały się kanwą popularnej serii filmowej pod tytułem „Nóż”. Oczywiście, jak to w „Krzyku” już bywało, nie wszyscy ludzie cieszą się, że dawne przestępstwa inspirują filmowców. Fandom „Noża” rośnie w siłę, kolejne kupony są odcinane od oryginału, a jedynymi, którzy nigdy nie byli zadowoleni z tego fenomenu, czyli dziennikarka Gale, szeryf Dewey i „ostatnia dziewczyna”, Nave Campbell przeczuwają, że takich obsesji nigdy nie rodzi się nic dobrego. Oczywiście poznamy również nową, wymieniającą pokolenie obsadę, ale należy to zrobić już w czasie trwania seansu (bo warto, to godni następcy).

Wszystko, co składa się na fabułę, nie jest takie proste jak ten krótki opis na górze. To wciąż meta-film kontynuujący rozważania Cravena oraz scenarzysty, Kevina Williamsona (tym razem będącego jedynie producentem) na temat granic autokomentatorskich w slasherach. Coś, co na początku wydawało się jedynie żartem z sequela, czyli powstanie filmu w filmie, niesie za sobą implikacje, które przeskakują wysoko ponad oczekiwania nawet wiernych fanów serii. Metodą kuli śnieżnej obtacza się to wszelkimi przemianami, którymi uległ „Krzyk” na przestrzeni lat, a te przylegają do niego mocniej, zlepiają z trzonem dzieła, aby ewoluować jeszcze bardziej. Jest to fascynujący proces, bo pozwala na eksplorowanie tego świata bez zadyszki czy poczucia generatywności, być może nawet w nieskończoność. Nowy „Krzyk” jest najciekawszy wtedy, gdy przyznaje się do bycia „infinity mirror”, pudełkiem w pudełku, producencką spowiedzią, w której mówią wprost, że ten cyrk musi wciąż trwać.

Naprawdę trudno chwalić rozwiązania fabularne bez popsucia widzowi zabawy, ale warto nadmienić, że nawet i warstwa autoteliczna (nowi bohaterowie, nowe miejsca albo odważny rozwój znanych postaci) daje tutaj radę. Jeśli oddanie tej franszyzy nowym reżyserom oraz scenarzystom ma być swoistym hołdem dla ojca serii, Wesa Cravena, to eksperyment ten należy uznać za udany. Zresztą „Krzyk” zawsze odklejał się od oczekiwań nie tylko wobec gatunku (a przyznajmy szczerze: slashery w latach 90. zdychały w męczarniach), ale również wobec samego siebie. To rodzaj kina, które zna nie tylko swoje korzenie, ale również swoich widzów. I już dawno nauczyło ich zaufania do siebie.

Gdzieś w tym wszystkim skrywa się prawdziwy thriller, który od zawsze był trzonem serii. Jest jakaś osoba, która morduje, a dlaczego morduje: to jest pytanie, które niby gdzieś tam pada, ale jest wyłącznie elementem tej całej układanki. Po całej linii eksperymentowania z własną „samoświadomością” seria skręca w rejony, które są nie tylko krwawe, zabawne i przerażające jak oryginał, ale również nieokiełznane. Co będzie dalej? Czas pokaże, ale krzyki przerażenia mają to do siebie, że pojawiają się znienacka. I wszystkie spojrzenia kierują się tam, skąd dobiegają. Usłyszycie jeszcze ten krzyk, to pewne.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWybili wszystkie szyby
Następny artykułMetropolita białostocki abp Józef Guzdek nie jest już biskupem polowym Wojska Polskiego