A A+ A++

Kupując dzieło sztuki, sprawdź, czy na pewno masz do niego wszystkie prawa – mówi Karolina Maria Wojciechowska, radca prawny.

Okazuje się, że kupno dzieła nie oznacza prawa do dowolnego publikowania jego reprodukcji. Jest to chyba zaskoczenie dla wielu właścicieli. Jak się zabezpieczyć przed takimi niespodziankami?

Nie byłoby to zaskoczeniem ani niespodzianką, gdyby świadomość konieczności poszanowania praw twórców była powszechna. Z punktu widzenia prawnoautorskiego w każdym dziele można rozróżnić dwie płaszczyzny, poprzez pryzmat których będziemy to dzieło postrzegać. Z jednej strony mamy do czynienia z dobrem niematerialnym, jakim jest utwór, a z drugiej strony z fizycznym nośnikiem (corpus mechanicum), w którym ten utwór został ustalony. Dzięki temu możemy się zapoznać z zamysłem twórczym, jakim kierował się artysta. Nośnikiem fizycznym utworu plastycznego będzie np. obraz, grafika, rysunek czy rzeźba, a w przypadku utworu fotograficznego klisza fotograficzna, odbitka czy plik cyfrowy. Przekładając to na nomenklaturę filozoficzno-medyczną: dzieło ma duszę i ciało.

Sam akt kupna obrazu czy odbitki kolekcjonerskiej nie powoduje nabycia autorskich praw majątkowych do utworu, czyli tej duszy. Wynika to z jednej z kardynalnych zasad prawa autorskiego wyrażonych w następującym przepisie ustawy: jeżeli umowa nie stanowi inaczej, przeniesienie własności egzemplarza utworu nie powoduje przejścia autorskich praw majątkowych do utworu.

Kupujący obraz staje się właścicielem płótna i blejtramu pokrytego farbą. Jako właściciel może sobie powiesić ten materialny wyraz twórczości na dowolnej ścianie w swoim domu i fotografować go, powiększając tym samym zasoby domowego archiwum. Ewentualnie będzie go mógł zaprezentować w ramach wystawy, ale bez możliwości osiągania korzyści materialnej, wraz z możliwością opublikowania jego reprodukcji np. w katalogu promującym tę wystawę. Może również w uzasadnionych przypadkach powołać się na prawo cytatu w ramach dozwolonego użytku publicznego, np. prawa do wystawiania utworu plastycznego przez właściciela, prawa do promowania bieżących wystaw. Ale na pewno nie będzie mógł bez zgody artysty ot tak sobie wyprodukować np. kalendarzy, kubków czy długopisów z wiernym odzwierciedleniem zakupionej pracy.

Dopóki twórczość jest chroniona, czyli np. nie wygasły do niej prawa, a co do zasady wygasają one po 70 latach od śmierci twórcy, artysta lub jego spadkobiercy mają prawo decydować o jej losie, również po to, aby decydować o kontekście, w jakim będzie używana. Tłumaczę to zawsze na bardzo prostym przykładzie, który w dość jaskrawy sposób ilustruje te zależności. Właściciel fermy kurzej kupuje na aukcji rysunek rozpoznawalnego polskiego twórcy komiksów. Pieje z zachwytu nad jego pięknem i tym bardziej chce ten zachwyt światu obwieścić. Postanawia więc zareklamować swoją fermę fragmentem komiksu i umieszcza jego reprodukcję w materiałach reklamowych dotyczących swojej działalności. Bez zgody artysty nie może tego zrobić – narusza jego monopol autorski. Mógłby, gdyby zawarł z twórcą umowę licencyjną lub dotyczącą przeniesienia autorskich praw majątkowych. Strony tej umowy mogłyby w niej określić zakres wykorzystania geniuszu twórcy i przełożyć potencjał reklamowy dzieła na stosowne wynagrodzenie artysty.

Warto sprawdzić: Najlepsi młodzi artyści. Kompas Młodej Sztuki 2019

Czy te przepisy odnośnie do praw do reprodukowania nie ograniczają promowania sztuki? Nawet niektóre muzea, które w swoich kolekcjach posiadają wybitne obiekty, nie mają prawa do udzielana licencji na reprodukowanie.

Moim zdaniem nie. Tworząc kolekcję sztuki, szczególne w przypadku, gdy robią to muzea oraz pozostałe instytucje kultury, koniecznie jest określenie, uporządkowanie jej statusu prawnoautorskiego. Zadbanie o to, aby nie tylko w granicach dozwolonego użytku publicznego móc legalnie korzystać z tworzonych, często przez dziesiątki lat, zbiorów. Nie widzę więc powodu, aby nie regulować kwestii korzystania z utworów stosownymi zapisami umownymi z twórcami lub ich spadkobiercami.

Są artyści, którzy traktują swoją twórczość jako dobro ogólnoludzkie, które powinno być dostępne bez żadnych obostrzeń, restrykcji. Inni jednak pieczołowicie strzegą swoich praw i chcą mieć kontrolę nad sposobem przeprowadzania promocji i udostępniania reprodukcji ich prac. Proponujmy umowy jednym i drugim. Pierwsi dadzą nam niemalże bezkres praw, a drudzy będą negocjować. Na koniec jednak będziemy mieli pewność co do zasad, na jakich możemy np. udzielać sublicencji do cyfrowych odzwierciedleń naszych zbiorów. Pamiętać należy, że niektóre z prac mogą się już znajdować w domenie publicznej, np. w sytuacji, gdy autorskie prawa majątkowe do nich wygasły, z której zasobów można niemalże swobodnie korzystać. I dlatego też każda instytucja, która dysponuje zbiorami dzieł sztuki, powinna wykonać wewnętrzny „prawnoautorski audyt” swoich zasobów.

Największe zagrożenia związane z zakupem dzieła sztuki?

Koszmarem, który może spędzać sen z powiek zarówno wytrawnym, jak i początkującym kolekcjonerom, jest kupno falsyfikatu. Oczywiście w takiej sytuacji będą oni mogli podjąć kroki prawne przeciwko nierzetelnemu sprzedawcy. W przypadku, gdy takim sprzedającym jest dom aukcyjny czy galeria, podmiotom tym będzie zależeć na polubownym załatwieniu sprawy, głównie po to, aby uniknąć skandalu. A przez polubowne załatwienie sprawy rozumiemy przede wszystkim zwrot zapłaconych za dzieło pieniędzy. W gorszej sytuacji znajdziemy się, gdy kupimy falsyfikat od osoby prywatnej. Wtedy możemy mieć praktyczny problem z odzyskaniem pieniędzy. Na rynku sztuki zdarzają się sytuacje, że w obrocie znajdują się falsyfikaty, i dotyczy to nie tylko obrazów, ale też rzeźb i fotografii. Nie tylko podróbki są zagrożeniem dla interesów nabywców.

Kupowane dzieło może być też obciążone prawami rzeczowymi czy być zajęte w toku postępowania egzekucyjnego i zabezpieczającego. Czyli kupujemy coś, czego sprzedający nie miał prawa sprzedać. Sam utwór, czyli ten „komponent duchowy” dzieła, może być ponadto obciążony prawami osób trzecich. Artysta mógł wcześniej przenieść autorskie prawa majątkowe do utworu na inną osobę. Uniemożliwi to kolekcjonerowi nabycie licencji do tego samego utworu – jeśli taką chęć by wyrażał. Oczywiście każdy przypadek należy rozpatrywać indywidualnie. Jednak skoro przed kupnem samochodu radzimy się zaufanego mechanika, to może zakup konkretnego dzieła sztuki też skonsultujmy z kimś zaufanym.

Czym może być zaskoczony twórca sprzedający swoje dzieło? O czym powinien pamiętać, podpisując umowę? Np. nie wyrażać zgody na przetwarzanie czy wykorzystywanie tylko części swojej pracy do działań marketingowych…

Jeżeli twórca sprzedaje swoją pracę na podstawie umowy sprzedaży, bez rozporządzenia prawami autorskimi, to głównym zaskoczeniem może być brak zapłaty po umówionym czasie. I tak najczęściej bywa. Rozwiązanie jest proste: przekazujemy prace po wpłacie na konto lub po przeliczeniu gotówki. Jeżeli w grę wchodzi jednak upoważnienie do korzystania z naszej pracy na określonych polach eksploatacji, koniecznie trzeba się uważnie przyjrzeć, na co jako artysta pozwalamy. Najlepiej, zapytać, co oznaczają niezrozumiałe terminy. Nie przenośmy bezrefleksyjnie całości praw na wszystkich polach eksploatacji, zaproponujmy udzielenie czasowej licencji i ograniczmy zakres eksploatacji. Zwróćmy też uwagę, czy udzielamy zezwolenia na prawa zależne, bo wtedy właśnie nasze prace będą mogły być przetwarzane, modyfikowane. Doprowadzić to może do rozpowszechnienia naszego utworu w zmienionej postaci. Na szczęście granicę takich modyfikacji wytycza prawo do integralności utworu.

Dlaczego u nas wielu artystów ma problem z odzyskaniem należnych im pieniędzy wynikających z droit de suite? Od lat respektowane w innych krajach to autorskie prawo majątkowe, dziedziczne, niezbywalne, do określonej części dochodów z zawodowej odsprzedaży oryginału utworu m.in. plastycznego i fotograficznego, u nas często dochodzone jest na drodze sądowej. Jak to było w przypadku Wilhelma Sasnala czy Laury Paweli.

Przede wszystkim dlatego, że do tej pory niewielu artystów zdawało sobie sprawę z istnienia takiego uprawnienia, a przez to ci, którzy powinni je wypłacać, albo o nim całkowicie zapomnieli, albo osnuli ten temat ciszą. Przez lata ten przepis był praktycznie martwy, nieegzekwowany. Brak jest skutecznie działającej instytucji, która zajmowałaby się uzyskiwaniem tych należności, takiego odpowiednika ZAiKS, tylko w świecie sztuk wizualnych. Jednak dzięki nagłaśnianym w środowisku artystycznym sprawom dotyczącym braku zapłaty tego procentowego wynagrodzenia zagadnienie to zaczęło być coraz częściej poruszane. A dlaczego jest dochodzone na drodze sądowej? Pewnie dlatego, że wiele podmiotów handlujących sztuką nie kwapi się do jego zapłaty. Z prostej przyczyny: pomniejsza to ich zyski.

Czy to wynagrodzenie, w zależności od wysokości ceny sprzedaży, wynosi od 0,25 do 5 proc., jednak nie wyższe niż równowartość 12. 500 euro jest doliczane do ceny sprzedawanego dzieł, czy potrącane z uzyskanej kwoty? Warto dodać, że samo roszczenie do wypłaty droit de suite przedawnia się po dziesięciu latach od zawarcia transakcji.

Spotkałam się z tym, że podmioty profesjonalnie handlujące sztuką do ceny np. wylicytowanej pracy doliczają opłaty z tytułu droit de suite, które ma ponieść nabywca. Czyli droit de suite traktowane jest jako dodatkowa opłata uwzględniana przy wyliczeniu ostatecznej ceny. Tym samym ten obowiązek zostaje scedowany na kupującego, który de facto płaci więcej, niż powinien, a przecież do zapłaty tego wynagrodzenia zobowiązany jest sprzedawca, i to sprzedawca powinien przekazać stosowny procent uprawnionemu od uzyskanej ceny, a nie obarczać tym kupujących.

Co jakiś czas pojawia się sprawa plagiatu. Kiedy można powiedzieć, … czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWarszawskie Spotkanie Wigilijne
Następny artykułTalent nie zawsze wystarcza