A A+ A++
Kasper Jakubowski. Fot. arch. pryw.

Rozmawiamy z Kasprem Jakubowskim prezesem fundacji „Dzieci w naturę”.
Jako architekt krajobrazu angażuje się w działania na rzecz ochrony
terenów zieleni w Krakowie. Obronił pracę doktorską o miejskich
nieużytkach, nowych koncepcjach parków i przestrzeniach edukacji
ekologicznej w miastach.

Tychy.pl: Jak wypadają polskie miasta na tle zachodnich sąsiadów, gdzie polityka proekologiczna funkcjonuje od lat?

Kasper Jakubowski: Na tle miast zachodnich polskie miasta to wciąż przyrodnicze perełki. U nas wciąż jest sporo terenów zielonych, których udało się nie zabetonować. W naszych miastach możemy znaleźć fragmenty nieuregulowanych rzek, pozostałości łąk, tereny leśne a nawet obszary chronione Natura 2000. Co nie znaczy, że nie możemy podglądać dobrych rozwiązań od naszych zachodnich sąsiadów. Dobrym przykładem jest Zagłębie Ruhry (Nadrenia Północna-Westfalia, Niemcy) czyli teren poprzemysłowy, który po latach eksploatacji odzyskał wtórnie swoje przyrodnicze znaczenie. Trochę dalej w Wielkiej Brytanii powstają tereny szczególnego zainteresowania pod względem badań naukowych, gdzie obserwuje się przyrodę w jej naturalnej formie.

Zapytam wprost – u nas jest lepiej czy gorzej?

Nie jest lepiej. Nasi zachodni sąsiedzi zmiany w kierunku proprzyrodniczym rozpoczęli już w latach 90. ubiegłego wieku. Dziś w każdym większym mieście prowadzone są projekty renaturyzacji, przywracające ekosystemom utracone wartości. Dla nas wciąż jest to ogromne wyzwanie, ale najwyższy czas dołączyć do tego wyścigu o naszą lepszą przyszłość. Duża w tym rola miast małych i dużych.

Mamy szansę dogonić peleton?

Trzeba to przyznać, że przyroda w naszym kraju jest zagrożona z powodu coraz bardziej ekspansywnej i chaotycznej zabudowy. Brakuje świadomości związanej z jej ochroną, nie tylko na obrzeżach miast ale również w ich centrach. Na szczęście obserwujemy spore zmiany na przestrzeni ostatnich lat. Tworzy się u nas tkanka społeczna, mieszkańcy miast zaczynają interesować się gatunkami, które wokół nich występują. Przykład płynie z dużych miast, takich jak choćby Warszawa, która prowadzi projekty edukacji ekologicznej w terenach zielonych, ale także na nieużytkach czy półdzikich terenach nad Wisłą, która jest obszarem Natura 2000. To są bardzo pionierskie jak na polskie miasta działania. Z drugiej strony w Warszawie odtwarza się nadwiślańskie łąki, gdzie mocny nacisk kładzie się na gatunki rodzime, które wstępowały nad Wisłą od setek lat. W Krakowie powstała pierwsza w kraju Miejska Ścieżka Martwego Drewna edukująca mieszkańców o roli martwych drzew w miejskim ekosystemie i lasach. Takie drzewa są środowiskiem nieprawdopodobnej bioróżnorodności, przyczyniają się do wzrostu liczby gatunków w okolicy. Trzeba tu również wspomnieć o trendzie powstawania pawilonów edukacyjnych, których zadaniem jest rozszerzanie tej ekoświadomości bez konieczności wyjeżdżania z miasta.

Taka bioróżnorodność to więcej gatunków. Czy więcej gatunków oznacza więcej szkodników?

Jeżeli chodzi o szkodniki, to za takie uważamy gatunki, które zaburzają ład panujący w przyrodzie. Prowadzone badania przez ostatnie lata wskazują, że im większa jest bioróżnorodność terenu, tym bardziej zachowana jest równowaga i negatywne konsekwencje występowania uciążliwego gatunku są marginalne. Zauważono, co oczywiste, że wraz z polityką proprzyrodniczą miast, w tychże pojawia się więcej gatunków. Nie należy się jednak tej fauny i flory obawiać, a do sklasyfikowania organizmu jako szkodnika potrzebujemy dłuższej obserwacji roli jaką pełni w systemie. Tutaj konieczne jest podejście holistyczne. Dam przykład – dużo mówi się o ochronie terenów podmokłych zatrzymujących wodę w krajobrazie. Tymczasem bardzo często pojawia się argument, że jest to wylęgarnia komarów. Te mają swoich naturalnych wrogów, choćby ptaki. Taki jerzyk potrafi w ciągu doby zjeść 20 tys. tych owadów. W miastach zaś brakuje rozwiązań sprzyjających osiedlaniu się tych jakże pożytecznych stworzeń. Mają coraz mniej przestrzeni, nowe budynki są kompletnie nieprzyjazne dla ptaków, przez co ich liczba dramatycznie maleje w polskich miastach. Dlatego tak potrzebne jest podejście holistyczne i rozumienie przyrody jako zespołu naczyń połączonych.

Jak takie podejście ma się do koszenia łąk? Jak odpowiedzieć na pytanie: kosić czy nie kosić?

Kosić i nie kosić. To kwestia odpowiednich proporcji. Nie można podejść do tego tematu radykalnie, tak samo jak nie można wszystkich trawników zamienić w nieuporządkowane łąki. Potrzebne tutaj jest zintegrowane podejście uwzględniające wiele aspektów. Osobiście uważam, że powinniśmy kosić mniej, a sam ten proces różnicować i fazować. Zalecałbym eksperymentowanie osobom odpowiedzialnym za pielęgnacje miejskich terenów zielonych. Zmieniać terminy koszenia, pozostawiać w danym roku niekoszone jakieś tereny lub ich części, jak parki czy obrzeża ulic, fragmenty pod koronami drzew i obserwować. Oczywiście są tereny wymagające koszenia jak np. wąskie pasy zieleni przy chodnikach, obrzeża ścieżek czy polany rekreacyjne często uczęszczane przez mieszkańców. Tutaj główną rolę gra użyteczność i estetyka. Choć niekoszony trawnik też potrafi być bardzo różnorodny i malowniczy, do czego przekonują się powoli mieszkańcy. Potrzebujemy czasu, dobrych, sprawdzonych praktyk i zmotywowanych urzędników. Warto znowu podać za przykład warszawski Zarząd Zieleni, który diametralnie zmienił swoja politykę odnoście koszenia. W Parku Fosa i Stoki Cytadeli wydzielono specjalne „ekostrefy”, czyli obszary ukierunkowane na ochronę parkowych gatunków. My jako fundacja „Dzieci w Naturę” współzarządzamy skwerem Żabie Doły w Zielonkach, gdzie wraz z gminą i mieszkańcami za pomocą prostych działań zagospodarowaliśmy nieużytek jako ekoskwer. Mamy wydzielone strefy, które w ogóle nie są koszone oraz te gdzie można się rozłożyć na przyciętym estetycznie trawniku.

A co w takim razie z kleszczami? Ten argument dość często przywoływany jest przez zwolenników koszenia.

Rzadko koszone trawniki budzą czasem obawy o to, że będą wylęgarnią kleszczy, „szkodników” i alergenów. Słuszność takich obaw jest dyskusyjna, co świetnie wykazały dr Joanna Kajzer-Bonk i dr Justyna Kierat ostatnio na portalu „Nauka dla Przyrody”. Metaanaliza badań trawników o różnym reżimie koszenia w USA wykazała, że intensywne koszenie może zwiększyć prawdopodobieństwo pojawienia się owadów uważanych za szkodniki i roślin alergizujących (źródło: Watson CJ, Carignan-Guillemette L, Turcotte C, Maire V, Proulx R (2019) Ecological and economic benefits of low-intensity urban lawn management. Journal of Applied Ecology). Obecność alergenów w środowisku jest nieunikniona, a im bardziej sterylne stają się warunki w naszym otoczeniu, tym bardziej będziemy na alergie narażeni. Kleszcze i choroby przez nie przenoszone rzeczywiście są w ostatnim czasie coraz większym problemem. W ekstensywnie koszonym trawniku faktycznie możemy natknąć się na kleszcze, ale… częste koszenie wcale nie gwarantuje stuprocentowego zabezpieczenia przed nimi. Na trawniku nieskoszonym jest natomiast szansa na bardziej różnorodny układ organizmów i mechanizmy regulujące liczebność kleszczy (źródło: Bouchard C, Beauchamp G, PA, Lindsay R, Bélanger D, Ogden NH (2013) Does high biodiversity reduce the risk of Lyme disease invasion? Parasites & Vectors 6). Argument o lęku przed kleszczami traci na znaczeniu w kontekście niedostępnych dla spacerowiczów pasów zieleni przydrożnej.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułNa Marlenkę czeka córeczka, która tęskni i nie rozumie, co się dzieje…
Następny artykułNa pomoc pogorzelcom z Kobieli [AKTUALIZACJA}