A A+ A++

Przełomu w podróżowaniu w tym roku nie będzie. Priorytetem nie będą cena ani termin, ale bezpieczeństwo. Może pojawi się wymóg zaszczepienia się na COVID-19, by wejść na pokład samolotu.

Rozważni i elastyczni

Po świecie jeżdżę od 30 lat, podróżowanie stało się moją pasją graniczącą z nałogiem. Odwiedziłem blisko 80 krajów, większość w wąskim gronie – z żoną i przyjaciółmi. W ostatnich latach mieliśmy wyprawę na tygrysy (podziwiać je, a nie polować!) do dżungli w sercu Indii, samochodowe safari w Namibii czy objazdy Hawajów, Nowej Zelandii i Australii Zachodniej. Pod koniec sierpnia 2020 roku mieliśmy jechać na Alaskę. Już w styczniu zarezerwowaliśmy hotele i traperskie chaty, zamówiliśmy rejs po fiordach, zapłaciliśmy zaliczkę za wyprawę na niedźwiedzie polarne z Kaktovik, osady na Oceanie Arktycznym.

Jeszcze w maju łudziliśmy się, że staniemy u stóp Mount Denali, ale pod koniec czerwca stało się jasne, że pandemia szybko się nie skończy.

Z niedoszłej wyprawy wyciągnęliśmy wnioski. Wakacji w 2021 r. nie planujemy już z dużym wyprzedzeniem. Z rezerwacjami i biletami poczekamy do ostatniej chwili. Na pewno zaszczepimy się na COVID-19, a przed wyjazdem wykupimy covidowy pakiet ubezpieczenia.

Czytaj więcej: Jak dobrze żyć w czasie pandemii?

Widmo końca turystyki

Roczny post w podróżowaniu nie jest dramatem. Cywilizacyjne i gospodarcze konsekwencje zamknięcia świata mogą być jednak bardzo bolesne.

Podróże to coś więcej niż miłe spędzanie czasu. Poznając inne kultury, otwieramy się na odmienność, stajemy się bardziej tolerancyjni wobec „obcych” i krytyczni wobec własnej cywilizacji.

Turystyka była też dźwignią postępu – na dobre i na złe. Tzw. overtourism, czyli przeturystycznienie, zmienił Wenecję, Dubrownik, Amsterdam czy Barcelonę w Disneyland. Z drugiej jednak strony, turystyka to „największy dobrowolny transfer pieniędzy z kieszeni bogatych do biednych, od tych, co mają wszystko, do tych, co nie mają prawie nic” – jak pisał Lelei LeLaulu, karaibski działacz na rzecz rozwoju biednych obszarów.

W 2019 roku przychody z turystyki przekroczyły 9 bln dolarów. Liczba podróży zagranicznych przekroczyła 1,5 mld. Wyjeżdżając na wakacje czy na weekendowy wypad, utrzymywaliśmy średnio jedno na dziesięć miejsc pracy na całym świecie.

Specjalizująca się w tematyce turystycznej pisarka Jennie Germann Molz twierdzi, że straty z powodu pandemii mogą sięgnąć 5 bln dolarów, 197 mln ludzi stracić może źródło utrzymania. Szacunki Światowej Organizacji Turystyki Narodów Zjednoczonych UNWUTO mówią o 120 mln. Nawet jeśli sektor odbije się od dna w III kwartale 2021 r., powrót do normalności zajmie minimum 2-3 lata. W kryzysie po pandemii nawet w bogatszych krajach Zachodu podróżowanie po świecie może stać się przywilejem bogatych, co doprowadzi do jeszcze większego rozwarstwienia i napięć.

Śmiertelnym zagrożeniem nie jest już „overtourism”, tylko „no-tourism”. Załamanie masowej turystyki wymusić może jednak istotne zmiany w sposobie spędzania wakacji. I to na lepsze.

Pracacje

Nowy rok może być początkiem boomu na slow travel – nieśpieszne podróżowanie, smakowanie kuchni, kultury i lokalnych zwyczajów. Henry Cookson, założyciel butikowego biura podróży Cookson Adventures, twierdzi, że skończą się wakacje na pokaz, którymi trzeba chwalić się na Instagramie czy Facebooku. Jego miejsce zajmie podróżowanie z sensem, odkrywanie, a nie zaliczanie świata.

Eksperci spodziewają się, że jeszcze bardziej wzrośnie popyt na turystykę typu wellness (wyjazdy do spa lub miejsc słynących z naturalnych źródeł), eko i agroturystykę daleką i bliską (od gospodarstwa rolnego na Podlasiu po ekologiczny obóz w delcie Okavango, z którego dochody idą na utrzymanie straży parkowej) oraz wyjazdy rodzinne i biznesowe.

Skończy się za to boom na turystykę motywacyjną. Mało którą korporację stać będzie bowiem na podróże pracowników w ramach premii. Po dramacie wycieczkowca Diamond Princess, który w pandemii zmienił się w szpital umieralnię uwięziony w Jokohamie, ludzie szybko nie zdecydują się też na rejsy pływającymi hotelami po Morzu Śródziemnym, Karaibach czy portach Azji Południowo-Wschodniej. Wartość turystyki morskiej szacowano na 150 mld dolarów.

Zmieni się też postrzeganie wakacji, uznawanych za okres wolny od obowiązków. Absolutnym fenomenem czasów zarazy stały się bowiem „workation”, czyli w wolnym tłumaczeniu „pracacje”. W dobie pracy zdalnej elastyczna forma łączenia aktywności zawodowej i wypoczynku przestała być przywilejem zarezerwowanym dla studentów. Na wielomiesięczne pracowite wakacje mogą pozwolić sobie nie tylko ludzie wykonujący tzw. wolne zawody, ale nawet pracownicy korporacji.

Lonley Planet, legendarny wydawca przewodników, opublikował niedawno ranking najlepszych miejsc do życia dla tzw. cyfrowych nomadów, czyli ludzi mogących pracować wszędzie tam, gdzie jest w miarę dobre połączenie internetowe. Zestawienie bierze pod uwagę koszty utrzymania, klimat i jakość życia. I tak ekspert Lonley Planet Joel Balsam poleca stan Oaxaca w Meksyku, znany ze wspaniałej kuchni, zabytków i złotych plaży nad Pacyfikiem, Mark Eveleigh rekomenduje indonezyjskie wyspy Bali i Jawę, zaś Meera Dattani stawia na wielokulturowy i pięknie położony Kapsztad.

Dla większości Polaków to miejsca zbyt odległe i egzotyczne, ale dużo bliżej są idealne na „pracacje” Lizbona i Porto Algarve. Władze Portugalii prowadzą już w mediach społecznościowych akcję reklamową z myślą o cyfrowych nomadach z Warszawy czy Krakowa.

Czytaj też: Palcem w mapę: Śladami filmów Wesa Andersona

Okienko covidowe

Eksperci wieszczą, że pandemia może przyspieszyć schyłek epoki all-inclusive w ogromnych hotelach w zatłoczonych kurortach. – Skończy się egipski czy turecki raj, czyli suta wyżerka trzy razy dziennie i alkohol bez limitu niemal 24 godziny na dobę – mówi z sarkazmem przewodnik turystyczny z blisko 20-letnim doświadczeniem. Jeśli jednak wielkie sieci hoteli i duże biura obniżą w nadchodzącym sezonie ceny, by ratować się przed upadkiem, to w „okienku covidowym” Polacy znów wybiorą ulubiony sposób spędzania urlopu.

„Okienkiem covidowym” ludzie z branży nazywają okres od końca kwietnia do początku października, kiedy reżim sanitarny w Europie zostanie zapewne poluzowany podobnie jak w 2020 roku. Przewodnik weteran przekonuje, że odwilż w turystyce zacznie się już pod koniec marca od ofert krótkich pobytów w Chorwacji, Grecji czy Hiszpanii z Wyspami Kanaryjskimi włącznie. W kwietniu odmrożona zostanie Madera, a testem, na ile ludzie chcą jeździć gdzieś dalej, będzie majówka.

W okresie urlopowym dominować będą wyjazdy na greckie czy chorwackie wyspy, do Włoch i Hiszpanii – ale raczej z dojazdem własnym (samochodem) i w dużej mierze organizowane na własną rękę. – Dalsze wyjazdy zaczną się na dobre jesienią 2021 roku w zależności od tego, w jakim tempie otwierać się będą dla turystów kraje Azji, Ameryki Południowej i USA.

– Przewidywanie zagranicznych wakacji przypomina wróżenie z fusów – mówi Adam Karpiński, ekspert od rynku turystycznego Wyższej Szkoły Bankowej we Wrocławiu. – Nie wiemy, jaki odsetek Polaków się zaszczepi. Jak zareagują na to biura turystyczne i linie lotnicze? Czy nie dojdzie do stygmatyzacji tych, którzy nie będą chcieli się szczepić? Czy pandemia zmieni mentalność podróżnych, sprawiając, że będą stronić od tłumów? – wylicza.

Zdaniem Karpińskiego każdy przymus sanitarny w rodzaju szczepionki czy obowiązkowej kwarantanny po powrocie z zagranicy może zmniejszyć chęć do podróżowania. Najbliższe wakacje większość Polaków spędzi więc pewnie w kraju albo pojedzie do najbliżej leżących Słowacji, na Węgry lub do Skandynawii. Stęsknieni za dalszymi podróżami wybierać będą Afrykę, gdzie najwięcej krajów otworzyło się już warunkowo na ruch turystyczny. – Rok 2021 może być rokiem Afryki, szczególnie tej wschodniej i południowej – przewiduje Karpiński.

Afryka czeka

– Tanzania już jesienią otworzyła się na turystów. To jedyny kraj, który nie wymaga testów na COVID-19 – mówi Artur Urbański z biura Torre. W okresie sylwestrowo-noworocznym można było pojechać na safari w Serengeti i na Zanzibarze oraz w Kenii. Coraz większą popularność zdobywa Namibia. – Ludzie są bardzo wyposzczeni, chcieliby uciec gdziekolwiek, gdzie jest ciepło i przyjemnie, w domach czują się jak w więzieniach – tłumaczy Urbański. Najbardziej zagorzali klienci są tak zdeterminowani, że byliby gotowi polecieć gdzieś w świat nawet w kombinezonach ochronnych.

– Na Zanzibarze jest teraz pełno turystów, głównie Rosjan, którzy przyjechali na święta i sylwestra, ale potem wyspa znów się wyludni – mówi mi Jens Sylvestersen, Duńczyk prowadzący biuro Safari Jens w tanzańskiej Aruszy. – Od marca miałem tyko dwie klientki, młode Dunki. Mam nadzieję, że szczepionka pomoże i od lipca ludzie znów zaczną przyjeżdżać, zaś w październiku 2021 r. wszystko wróci do normy. „Norma” to 700 terenowych toyot na safari dziennie w kraterze Ngorongoro. W tej chwili na dużo większej powierzchni Parku Narodowego Serengeti pojawia się według Silvestrena 10-15 samochodów.

Warunkiem otrzymania wizy turystycznej do Namibii, RPA, Kenii, Sudanu, Malawi, Zambii i Gwinei Bissau jest negatywny wynik testu na COVID-19. – RPA to świetny wybór na wakacje. Wielkie i puste przestrzenie, bardzo ścisłe protokoły bezpieczeństwa w hotelach i lodge’ach, nacisk na aktywność na świeżym powietrzu i łatwy do wcielenia w życie wymóg dystansu społecznego, wszystko to sprawia, że w RPA jest bezpiecznie, a ceny mogą być w sezonie atrakcyjne – zapewnia mnie Di Brown, blogerka i podróżniczka z Kapsztadu. Powrót do poziomu sprzed pandemii (w 2019 r. południową Afrykę odwiedziło 16,6 mln ludzi, w tym 8 mln z Afryki) zajmie co najmniej dwa lata.

Część krajów azjatyckich postawiła na uciążliwe dla turystów zabezpieczenia. W Kambodży trzeba wpłacić na lotnisku depozyt w wysokości 2000 dolarów, po przyjeździe do Omanu trzeba przeprowadzić test na COVID-19 (drugi po tygodniu, kolejny przy wyjeździe). Wynik pozytywny oznacza konieczność kosztownego zamknięcia na dwa tygodnie w hotelowym pokoju.

Obowiązkowa kwarantanna odstrasza też turystów od Tajlandii. Mało kto może sobie pozwolić na dodatkowy wydatek rzędu 1000-1700 dolarów w zależności od standardu hotelu. – Kraj został zamknięty na amen i nawet jeśli zostanie otwarty w marcu, jak przewidują władze, to Polacy nie przyjadą tu wcześniej niż jesienią – mówi mieszkający w Tajlandii Tomasz Wojaczyk z biura Apsara Tours.

Nie wierzy też, że tajskie wakacje zmienią swój profil na wzór Bhutanu, co sygnalizują władze. Bhutan stawia na zamożnych gości i wymaga w sezonie 250 dol. dziennej opłaty wizowej, co chroni maleńkie himalajskie królestwo przed „przeturystycznieniem”. – Tajlandia nie może pozwolić sobie na taki luksus. W najlepszych latach przyjeżdżało tu 40 mln ludzi rocznie – mówi Wojaczyk. Jego biuro żyło głównie z organizowania wyjazdów motywacyjnych. Teraz chce postawić na obozy survivalowe w dżungli.

Zobacz też: Najciekawsze przekąski świata

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułNajbardziej wyczekiwane gry pierwszego kwartału 2021 roku
Następny artykułRemonty, modernizacje i budowa nowego boiska. Kilka milionów na inwestycje w szkołach ponadpodstawowych