A A+ A++

Eksperyment z Mariuszem Rumakiem ewidentnie nie zdaje egzaminu. Po obiecującym początku, gdy Lech wygrał z Zagłębiem i Jagiellonią – jako pierwszy zespół w tym sezonie Ekstraklasy na jej boisku – był w uprzywilejowanej sytuacji w walce o mistrzostwo.  W stolicy Wielkopolski wytworzył się niespodziewany entuzjazm, czego przykładem frekwencja na następnym meczu ze Śląskiem. Wówczas na trybunach stadionu przy ulicy Bułgarskiej zasiadło ponad 32 tysiące kibiców, ale nie zobaczyli oni żadnego gola w wykonaniu Lechitów. Podobnie jak przez następnych 450 minut. Bolesna porażka w 119 minucie z Pogonią w Pucharze Polski, blamaż z Rakowem i bezbarwny remis z Górnikiem sprawiły, że cała wiara uleciała, a Mariuszowi Rumakowi zaczynają puszczać nerwy na konferencji prasowych.

Zobacz wideo
Nowe centrum technologiczne polskich skoków. Specjalne laboratorium w Krakowie

Słabość rywali utrzymuje Lecha w grze o mistrza. Jego zapaść to konsekwencja

Jednocześnie “Kolejorz” wciąż może zostać mistrzem Polski, albowiem jego strata do liderów z Białegostoku i Wrocławia wynosi raptem cztery punkty. Jednakże to efekt słabości ligi i „wyścigu żółwi”, o czym świadczy fakt, że żaden zespół po 24. kolejkach nie może pochwalić się średnią około 2 punktów na mecz.

Eksperci, analizując przyczyny kryzysu czy licznych kompromitacji Lecha w całym sezonie, zwracają uwagę na letnie okno transferowe, gdy do klubu trafili m.in. Ali Gholizadeh, Dino Hotić czy Elias Andersson. Każdy z nich na razie jest ogromnym – i kosztowanym – niewypałem. Podkreślany jest zwłaszcza przypadek Irańczyka, za którego według Transfermarkt zapłacono 1,8 miliona euro, a w momencie podpisywania kontraktu był kontuzjowany. W 553 minutach rozegranych w Lechu nie strzelił jeszcze gola, ani nie zanotował asysty. Z tego powodu to łatwy cel, ale rozliczanie tego sezonu poznaniaków jedynie przez pryzmat letnich transferów jest pójściem na łatwiznę.

Rozczarowująca postawa “Kolejorza” w tym sezonie i liczne blamaże, które doprowadziły do rozstania z Johnem van den Bromem, są bowiem konsekwencją dłuższych zaniedbań. Trzon zespołu wciąż stanowią zawodnicy, którzy dwa lata temu świętowali mistrzostwo Polski z Maciejem Skorża – tj. Bartosz Salamon, Antonio Milić, Joel Pereira czy Jesper Karlstrom, ale od momentu tego sukcesu drużyna jest regularnie osłabiana. Dość powiedzieć, że żaden z nowych zawodników nie wszedł stale do podstawowej jedenastki. Brakuje jej nowych liderów, konkurencji i świeżej krwi. Jedynym powiewem świeżości był wystrzał formy Kristoffera Velde czy krótszy błysk Filipa Marchwińskiego. Jednakże problem nie dotyczy tylko wyjściowej jedenastki, ale także – a może w głównej mierze – głębi składu. Najbardziej symptomatyczna jest sytuacja w środku pola. W mistrzowskim sezonie Lech mógł pochwalić się ogromnymi możliwościami w tej formacji: Jesper Karlstrom, Radosław Murawski, Nika Kwekweskiri, Filip Marchwiński, Joao Amaral, Dani Ramirez czy Pedro Tiba. Trzech ostatnich zdążyło już odejść z klubu, a w tym czasie zakontraktowano jedynie Afonso Sousę, który nie spełnia oczekiwań. Ubytki ogromne, które nie tylko obniżyły jakość piłkarską w drużynie, ale także zaburzyły głębie składu. Dzisiaj zawodnika bez formy nie ma już kto zastąpić. W zeszłym sezonie udawało się to momentami maskować umiejętnymi rotacjami Johna van den Broma, a Holender miał przecież jeszcze do dyspozycji Michała Skórasia, którego rozwinął do poziomu międzynarodowego. Do tego stopnia, że skrzydłowego w Poznaniu już dawno nie ma.

Zarząd Lecha lubi chwalić się, że ma obecnie najdroższą kadrę w historii klubu, lecz pytanie, czy te finanse zostały odpowiednio rozdysponowane, skoro widać tak ogromną dysproporcję w możliwościach piłkarskich w porównaniu do drużyny sprzed dwóch lat. Wówczas portal Transfermarkt wyceniał łącznie zawodników Lecha na 40 milionów euro – w tej kwocie nie liczymy Dawida Kownackiego i Tomasza Kędziory, którzy byli wypożyczeni. Aktualnie jest to 36 milionów euro, a należy wziąć pod uwagę, że znacznie wzrosła wartość Kristoffera Velde i Filipa Marchwińskiego, którzy byli w obu drużynach. W przypadku Norwega jest to skok z 900 tysięcy euro na 6 milionów, u Polaka z miliona euro na 4,5. Dużą dysproporcję widać również pod tym względem.

Czy Lech dalej ma kadrę, która może i powinna walczyć o mistrzostwo Polski? Tak. Czy problemem w tym sezonie była praca Johna van den Broma, a teraz Mariusza Rumaka? Tak. Ale nie może umknąć fakt, że “Kolejorz” od momentu mistrzostwa Polski na stulecie klubu w 2022 roku regularnie osłabia się kadrowo. Aktualny sezon jest jedynie konsekwencją działań władz, które nie potrafiły odpowiednio i jakościowo zastąpić odchodzących zawodników. W dodatku całkowicie zlekceważono dwa zimowe okna transferowe. W tym roku do Poznania nie trafił żaden nowy piłkarz. Rok temu był to jedynie bramkarza Dominik Holec. To spory zarzut, zwłaszcza w momencie dużych szans na mistrzostwo Polski. Lech, przy kryzysach Legii i Rakowa, nie zrobił jednak nic, aby szanse na ten tytuł zmaksymalizować. W grze o niego utrzymuje go jedynie słabość rywali.

Władze Lecha gigantyczne pieniądze zarobione z ćwierćfinału Ligi Konferencji Europy czy niedawnych sprzedaży swoich wychowanków, jak Jakuba Kamińskiego i Michała Skórasia, postanowiły w dużej mierze przeznaczyć na poduszkę finansową w przypadku większego kryzysu, lecz czy nieposiadanie drużyny zdolnej walczyć o najwyższe cele nie jest właśnie generowaniem takich problemów?

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułRAŚ bez kandydata na prezydenta Chorzowa
Następny artykułТри влучання поряд з адмінбудівлями: наслідки атаки “Шахедами” у Харкові