A A+ A++

To była prawda. Moja córka sama wybrała sobie gimnazjum i sama poszła na egzamin. Tak samo było z liceum, wszystko robiła sama. Ja nie chodziłam nawet na wywiadówki, bo przecież musiałam pracować. I strasznie byłam dumna, że mam takie samodzielne dziecko. Oszukiwałam samą siebie, bo to było łatwiejsze niż przyznać, że mam poważny problem. Problem z moim stosunkiem do pracy. Obsesyjnym, niewolniczym, niszczącym. Żałuję, że zrozumiałam to dopiero niedawno.

Jestem z tego szczęśliwego pokolenia, które weszło na rynek pracy na początku lat 90. i mogło wszystko. Wystarczyło znać angielski, by znaleźć dobrą pracę, a potem szybko awansować. Firmy szukały młodych, pełnych zapału ludzi, gotowych ciężko pracować, z entuzjazmem budować rodzący się polski kapitalizm. My chcieliśmy w tym procesie brać udział, byliśmy dumni, że możemy.

Pokolenie pracy po 16 godzin dziennie

Podobnie jak dla wielu ludzi z mojego pokolenia praca była dla mnie zawsze czymś znacznie ważniejszym niż sposobem zarabiania pieniędzy czy pasją. Była okazją do wyrwania się z rodzinnego środowiska, sposobem udowodnienia sobie i innym swojej wartości, właściwie sensem życia. Kolejne, coraz wyższe pensje, dawały możliwości, które nas oszałamiały, bo przecież wychowaliśmy się w czasach, gdy na murach pisało się pełne beznadziei hasło „No future”. Wierzyliśmy, że nie ma dla nas przyszłości, a kiedy jednak nastała, byliśmy w euforii.

Wreszcie stać nas było na wiele rzeczy i uwielbialiśmy to. Chcieliśmy mieć więcej, bo życie z pieniędzmi było takie przyjemne. Więc pracowaliśmy coraz więcej, bo przecież im wyższa płaca, tym bardziej trzeba było na nią zasłużyć.

Tak to właśnie pamiętam: że muszę zasłużyć na moją pensję, na pochwały, na szacunek współpracowników, ale przede wszystkim szefów. Oczywiście, kochałam moją pracę, ale to był tylko kolejny pretekst, by pracować jeszcze ciężej. Kolorowe gazety uczyły mnie, że szczęśliwa i spełniona mama to szczęśliwe dziecko. A poważniejsze pisma przekonywały, że da się połączyć pracę z macierzyństwem i prowadzeniem domu. Można przecież zatrudnić nianię, która odbierze dziecko z przedszkola i zaopiekuje się nim, kiedy jest chore. Ja nie mogę brać zwolnienia, to by było niepoważne. I takie nieprofesjonalne. Więc moja córka siedziała z kolejnymi nianiami, a ja oddawałam się mojej pasji, mojej pracy. I byłam z siebie strasznie dumna.

Pamiętam, jak raz to moje dobre samopoczucie zepsuła któraś z niań. Dziecko chorowało, ona się nim opiekowała, a ja byłam oczywiście w pracy. Zadzwoniła, kiedy byłam na dyżurze w radiu i powiedziała: „Pani Renato, musi pani wrócić. Córka ma wysoką gorączkę, potrzebuje mamy”. Pojechałam do domu, przerażona, zajęłam się dzieckiem. Ale dopiero wiele lat później zrozumiałam, że moje miejsce od początku było przy nim, a nie w redakcji. Że zamiast udowadniać kolejnym szefom, że jestem punktualna, pilna, pracowita i niezawodna, powinnam to była na co dzień pokazywać mojej córce. Nie robiłam tego, bo praca była ważniejsza, choć nigdy bym tego głośno nie powiedziała.

Akurat wtedy nikt ode mnie nie wymagał aż takiego oddania, sama je sobie narzuciłam i kurczowo się go trzymałam. I zamiast być coraz mądrzejsza, z roku na rok pracowałam coraz więcej. Życie pchało mnie w tę stronę, bo zatrudniłam się w dzienniku, gdzie roboty jest zawsze mnóstwo. Ale ja pracowałam więcej niż inni: sześć dni w tygodniu, po kilkanaście godzin. Przychodziłam po ósmej rano, najwcześniej ze wszystkich, wychodziłam często grubo po północy, jako jedna z ostatnich. Szybko awansowałam, dostawałam podwyżki i premie. Czułam się doceniana i szanowana i chyba właśnie dlatego tak harowałam. Dla tego wspaniałego uczucia, że jestem dobra w swoim fachu i ludzie to widzą.

Którejś nocy obudziłam się na podłodze w łazience z rozbitym nosem. Na SOR-ze zrobiono mi wszystkie badania, ale diagnoza była prosta: skrajne odwodnienie i przemęczenie. Zalecenie też było proste: zwolnić, odpocząć, zacząć o siebie dbać. I przede wszystkim mniej pracować.

Poleżałam parę godzin pod kroplówką, a potem, prosto ze szpitala, pojechałam na wywiad. Z serialową aktorką. I byłam z siebie bardzo dumna, bo kto inny po takich przejściach byłby w stanie pracować? A ja byłam, niezły ze mnie kozak, szefowie to na pewno docenią.

Nie wiem, czy ktokolwiek to docenił, za to ja z perspektywy czasu i doświadczenia wiem, że to było bardzo głupie. Oczywiście wtedy nie mogłam tego wiedzieć, za bardzo byłam podjarana moją wspaniałą pracą i sobą samą, tak dobrze tę pracę wykonującą.

Trzeba było dopiero depresji, stanów lękowych, rozpadu małżeństwa i właściwie całego znanego mi świata, by dojść do wniosku, że praca po kilkanaście godzin dziennie, nawet jeśli jest fascynująca, to straszny błąd. Tak po prostu nie wolno, bo taki wysiłek niszczy życie. Dosłownie: zabiera zdrowie fizyczne i psychiczne. Rozbija przyjaźnie i związki. Pozbawia dzieci rodzicielskiej pomocy i wsparcia, gdy tego najbardziej potrzebują. Zostawia z niczym.

Rozwód przez pracę

Widziałam to w Korei Południowej, gdzie mężowie i ojcowie wychodzą do pracy o świcie i wracają o północy, na dodatek często po alkoholu, bo po robocie trzeba się jeszcze zrelaksować z kolegami i szefem. Widziałam szalejące z nudów i samotności siedzące w domu, niepracujące Koreanki i dzieci, które swoich ojców spotykały tylko w weekendy. I czytałam potem o rosnących z roku na rok statystykach rozwodów, o epidemii depresji i samobójstw. Wiedziałam to wszystko i nigdy nie pomyślałam, że przecież w moim własnym domu jest tak samo, tyle że nieobecni są oboje rodzice.

I nie dopuszczałam świadomości, że przecież wraz z upływem lat stajemy się wprawdzie coraz bardziej doświadczeni, ale już nie silniejsi. Wręcz przeciwnie, nasze siły słabną, wypala się kreatywność, nawet zapał maleje. Jak powiedziała mi po którymś załamaniu terapeutka, człowiek ma określone zasoby energii i one czasem się wyczerpują. Tak po prostu.

Profesora Matczaka praca po 16 godzin na dobę

Więc kiedy czytam kolejne pochwały 16-godzinnego dnia pracy, to doskonale rozumiem, skąd się one wzięły i jaki jest ich sens. Pochodzący z małej Sławy w Lubuskiem profesor Marcin Matczak, choć ode mnie sporo młodszy, dorastał właśnie w tych czasach, gdy o pracy mówiło się wyłączne tak jak ja: że jest okazją do wyrwania się z rodzinnego środowiska, sposobem udowodnienia sobie i innym swojej wartości, sensem życia.

My naprawdę w to wierzyliśmy, niektórzy do dziś wierzą. Nie dalej jak wczoraj znany polityk i ekonomista Ryszard Petru chwalił się w telewizji TVN24, że tego dnia pracował 12 godzin. „Tylko dzięki pracy można coś osiągnąć w życiu” – przekonywał. I dodawał, że jeśli chce się więcej zarobić, to trzeba więcej zrobić. „Ja chcę żyć w świecie, gdzie praca jest wartością, a lenistwo jest tępione. Nie chcę żyć w socjalizmie. Żeby było lepiej, musimy pracować”.

Tak, musimy pracować. Ale nie po 16 godzin i nie po 12. Te osiem przewidzianych w kodeksie godzin dziennie wystarczy, aż nadto. Więc rację ma Adrian Zandberg z partii Razem, który zgrabnie wytknął Ryszardowi Petru, że gdyby wszyscy pracowali tak, jak on, to któregoś dnia obudzilibyśmy się w świecie, w którym są tylko młodzi, bezdzietni mężczyźni pracujący od świtu do nocy. Bezdzietni, bo zabrakło im czasu na związek i rodzicielstwo.

Rację mają ci wszyscy młodzi, którzy odmawiają pracy w wersji wychwalanej przez profesora Matczaka, Ryszarda Petru i innych. Bo oni patrzyli na nas, na swoich rodziców, i widzieli, jaka jest cena takiej harówki. Sami ją po części płacili i nie chcą na to skazać ani siebie, ani kolejnego pokolenia.

Więc zamiast wyzywać ich od leni, mówić, że marzy im się socjalizm, uznajmy, że są po prostu mądrzejsi o nasze doświadczenie. Że mają zdrowsze podejście do życia i nikt im nie wmówi, że zaharowywanie się to jakaś wartość.

Bo nie jest. I po tylu latach my, starsi, powinniśmy już to wiedzieć.

„Okres, gdy zarabiałam najwięcej, był najgorszym w moim życiu”. Jak niszczy „kultura zapierdolu”

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZAWIADOMIENIE O LIV Sesję Rady Powiatu w Rykach
Następny artykułRozpoczęcie roku akademickiego w Areszcie Śledczym w Lublinie