A A+ A++

Dzień wcześniaka

Zielony fartuch z rękawami ściągniętymi gumką w przegubach i plastikowe ochraniacze na buty założył już wcześniej. Prowadzą go. Czuje się jak kosmita, bo wokół inkubatory, lampy, przewody, kabelki, rurki, migoczące światełka zielone i czerwone, maszyny wydające miarowe dźwięki „pip-pip”. I Wojtuś. To jego syn? Trudno o nim powiedzieć „człowiek”. Stworzonko raczej. 1100 gramów słabego ciałka i rurki: z nosa, z ust, z pępka, a na stopie wielkości ziarnka bobu świecąca skarpetka.

Teraz proszę dotknąć synka i mówić do niego, zachęca pielęgniarka. Nie głaskać, nie łaskotać. Tylko przyłożyć całą dłoń i trzymać nieruchomo. Więc Rafał wkłada rękę przez okrągłe okienko inkubatora i kładzie na dziecku. Ostrożnie, by go nie przygnieść i nie odłączyć rurek. – Cześć, Wojtusiu… To ja, twój tata… Jesteś dzielny – mówi i powstrzymuje łzy, bo pielęgniarka przecież instruowała, że silne emocje rodzica nie służą wcześniakowi.

Tylko jak tu nie płakać, kiedy dopiero co usłyszał od lekarza, że syn jest w stanie skrajnie ciężkim? Że kiedy go wyjęli, nie oddychał, a serce ledwo biło. Reanimowali go przez siedem minut, jeszcze chwila i by nie przeżył. Że Anię, partnerkę, wciąż zszywają po cesarskim cięciu. A „pierwsza doba jest decydująca i proszę się przygotować na najgorsze”. Tutaj tata dowiaduje się pierwszy. I pierwszy może dotknąć dziecko. – Szczerze? – mówi Rafał – Nie ma czego zazdrościć. Te wieści spadły na mnie jak tona betonu.

A wszystko mieli zaplanowane. Rafał Kurnatowski i Anna Wolak są parą od czterech lat i z zaręczynami czekali na jesień. Chcieli połączyć uroczystości. 27 września są urodziny Ani, tego samego dnia miał przyjść na świat ich syn. Trzeciego października rodzice Rafała mieli obchodzić 50. rocznicę ślubu i wtedy młodzi chcieli urządzić chrzciny i zaręczyny.

Ale w maju u mamy Rafała lekarze wykrywają raka płuc z przerzutami do mózgu. Rafał opiekuje się nią w szpitalu, a Ania ojcem w domu. Bo ojciec, 16 lat po wylewie, ma sparaliżowaną lewą połowę ciała. Ania robi mu zakupy, podnosi go, przebiera. Jest w ciąży, ale czuje się świetnie. Co trzy tygodnie chodzi do lekarza, robi wszystkie badania i – jak mówi pani doktor – jest to wzorowa ciąża. No, może tylko to, że Wojtek w brzuchu chudziutki. Fachowo: ma hipotrofię, czyli zbyt małą masę ciała w stosunku do wieku ciążowego; 1000 gramów, a powinien mieć 1500 g w 31. tygodniu.

Mama umiera, Rafał organizuje pogrzeb. Odbędzie się w piątek 24 lipca. W środę Ania cały dzień chodzi po sklepach, bo trzeba kupić zmarłej ubranie do trumny, a dla nich na pogrzeb. Straszny upał, Ania mało pije. Dlatego nie dziwi się, gdy pod wieczór na kontrolnej wizycie u ginekologa okazuje się, że ma wysokie ciśnienie. Pewnie się odwodniłam, myśli. Lekarz myśli inaczej i daje jej skierowanie do Szpitala Położniczo-Ginekologicznego Ujastek w Krakowie. Dwie godziny później Ania leży już na oddziale patologii ciąży. Przez dwa dni nie odzywa się do innych pacjentek, nie chce się zaprzyjaźniać, bo przecież lada chwila wyjdzie. Musi pomóc przy pogrzebie oraz posprzątać garnki, które zostawiła na blacie.

noworodek, dziecko, wcześniak, poród


noworodek, dziecko, wcześniak, poród

Fot.: Juergen Berger / BRAK

Ale w sobotę rano zaczyna krwawić, odkleiło się łożysko, trzeba natychmiast ciąć. Z 15 osób uwija się koło niej: jedna daje do podpisania zgodę na operację, druga posyła po torebkę i dowód osobisty, trzecia smaruje brzuch, czwarta podpina cewnik, piąta szykuje namiot tlenowy… Poród trwa 13 minut, Ania w znieczuleniu całkowitym nie wie, co się dzieje.

Dowiaduje się dwie godziny później, kiedy przychodzi Rafał, cały zapłakany. Nigdy wcześniej nie widziała, żeby płakał. – W pierwszym dniu rodzic o nic nie pyta – tłumaczy doktor Beata Rzepecka-Węglarz, ordynator oddziału neonatologicznego szpitala Ujastek. Rodzic jest w szoku, nie rozumie, co się stało. Dlatego takie szczegóły jak obrączka docierają dopiero w następnych dniach. Że trzeba ją zdejmować, bo pod nią czają się zarazki, które mogą zaszkodzić wcześniakowi.

Opieka nad wcześniakiem

Co w ogóle znaczy „wcześniak”? – Istnieją dwa kryteria – wyjaśnia prof. Ewa Helwich, kierownik Kliniki Neonatologii i Intensywnej Terapii Noworodka w Instytucie Matki i Dziecka w Warszawie. – Kryterium czasu trwania ciąży i wówczas wcześniakiem jest dziecko urodzone w 37. tygodniu ciąży i poniżej. Lub kryterium masy urodzeniowej ciała, czyli poniżej 2,5 kg. W obu przypadkach wcześniaków w Polsce rodzi się około 6-7 proc.

Agnieszka i Łukasz Skrzątek trafiają do Ujastka w tym samym tygodniu co Ania i Rafał. Od czterech lat starają się o dziecko. Agnieszka już trzy razy poroniła, bo jej organizm traktuje ciążę jak ciało obce. Leczenie jest drogie i nierefundowane: wiele kroplówek, a każda po 3,5 tys. zł. – Wzięliśmy kredyt i jeszcze dwa lata będziemy go spłacać – mówi Łukasz. – Ale dzisiaj to już nie ma znaczenia.

Agnieszka ma wysokie ciśnienie, a gdy USG jeszcze wykazuje niewydolność łożyska, lekarze decydują: wieczorem cesarskie cięcie. I tak w 34. tygodniu ciąży rodzi się Kubuś – wcześniak, ale nie skrajny, tylko odchowany. I znów: to tata pierwszy wita go na świecie. 1850 g, ale jak Łukasz wkłada dłoń do inkubatora, przykrywa nią malucha od szyi po kolana. Tymczasem u Agnieszki diagnozują krwiaka w macicy i o północy przechodzi kolejną operację. Następnego dnia, choć ma założone dwa dreny, z których sączy się krew, Agnieszka zbiera się w sobie i jedzie zobaczyć synka. Łukasz pcha ją na wózku przed inkubator i pomaga wstać. Boli jak cholera, nie tylko brzuch. Również widok synka z mnóstwem rurek.

A Kubuś i tak ma szczęście: żadnych poważnych uszkodzeń, tylko standardowe: niewydolność oddechowa itp. Później łapie żółtaczkę poporodową i leży w samym pampersie w zamkniętym inkubatorze, naświetlany ultrafioletem i podczerwienią. Tata, trzymając jego rękę w swojej, mówi: – A ty się tu opalasz? Prawie jak na wakacjach. Tylko w inkubatorze to kiepskie wakacje. Za rok to nadrobimy. Na jakiejś plaży… Będziemy budować babki z piasku, zamki, zobaczysz morze. To dopiero będzie fajnie!

Od drugiego dnia pielęgnują rytuał we trójkę: przewijanie, karmienie, wycieranie, toaleta, przebieranie… Żałują tylko, że obowiązuje reguła: jeden rodzic przy swoim dziecku. Więc Kubusiem cieszą się osobno. Po pięciu dniach przełom, pielęgniarka zagaja do Agnieszki: – Chce pani pokangurować?

Agnieszka przytula synka: jego brzuszek do jej piersi. Wedle instrukcji lekarza, nie za mocno – żeby nie przydusić. Trzeba uważać na rurki z nosa, z ust i na świecącą skarpetkę, czyli pulsoksymetr. Podczas kangurowania można tylko siedzieć i nie wolno przysypiać. Żeby dziecko się z rąk nie wymsknęło. Agnieszka wychodzi ze szpitala po pięciu dniach, synek po 20.

Obaj ojcowie rwą się do opieki przy dzieciach: Rafał jeździ do Wojtka każdego dnia i siedzi z nim, ile tylko może. Łukasz już w domu. Gdy w salonie na dole słychać przez elektroniczną nianię kwilenie, od razu biegnie na pięterko sprawdzić, czy u synka wszystko w porządku. Agnieszka się cieszy: – Mąż mojej koleżanki do tej pory nie zajmuje się dwuletnią córką, bo twierdzi, że jest zbyt krucha.

Łukasz: – W szpitalu byłem tak pochłonięty synkiem, że nie zwracałem uwagi na kamery. Dopiero jak zobaczyłem nas w serialu dokumentalnym „Moje 600 gramów szczęścia”, dotarło do mnie, jakiego mieliśmy farta. Teraz jesteśmy już zdani na siebie, nie przybiegnie pielęgniarka z pomocą. Ale mamy poczucie: przepłynęliśmy ocean, nie możemy zatonąć u wejścia do portu.

dziecko poród szpital


dziecko poród szpital

Fot.: PAP/ EPA

Rafał i Ania nie mogą się doczekać Wojtusia w domu. Jak większość rodziców wcześniaków są nastawieni zadaniowo: zrobić wszystko, żeby dziecko wyzdrowiało, pokonać wszelkie przeszkody. Nie ma czasu na użalanie się nad sobą. Ania musi dojechać do szpitala, godzina drogi, odciągnąć mleko, tam kilka godzin przy dziecku, znów odciągnąć, godzina drogi z powrotem, a jak autobus nie przypasuje, to i dwie. I już jest wieczór. Rafał, informatyk, jedzie do synka po pracy, wraca koło godz. 22. Wojtuś leży tam już osiem tygodni, ale w pierwszym Ania i Rafał przyjeżdżali do domu skołowani: jak to – jest dziecko, a nie ma dziecka? Na zewnątrz dzielni, w domu codziennie płakali. – Rodzinie dopiero po miesiącu powiedzieliśmy, że mamy synka – przyznaje Rafał. – A przecież dzień przed porodem wszyscy byli na pogrzebie mojej mamy.

Rafał śmieje się, że od tamtego czasu Wojtuś podwoił swoją objętość. Z 1100 gramów do 2590 g. Aż trudno uwierzyć, bo ich kosmaty piesek rasy york, który właśnie wpycha się Ani na kolana, waży 3,5 kg. – Niby wszystko jest dobrze, Wojtuś nie miał powikłań, tylko przez ten gwałtowny wzrost już trzy razy przetaczano mu krew, bo jego była zbyt uboga. Ale ten wypis to dopiero początek. Dostaniemy listę wytycznych, wizyt u specjalistów do obskoczenia i dopiero się zacznie – mówi Rafał.

Codziennie ratują wcześniaka

Ewa Lis z Warszawy, mama dwóch wcześniaków z rzadkiej ciąży jednooowodniowej (obaj w tym samym worku owodniowym; im bardziej rośli, tym większe było ryzyko, że jak jeden szarpnie i pociągnie pępowinę, to udusi brata): – Bliźniaki mają już sześć lat i właśnie poszły do szkoły. Ale pierwszy rok to była ciągła rehabilitacja i wizyty w szpitalach. A każda to czas i pieniądze. Bo są choroby, które idą z marszu z wcześniactwem: wady wzroku czy infekcje górnych dróg oddechowych. Ale najgorsze są konsekwencje wylewów dokomorowych. Nie masz pojęcia, jakie to będą straty i kiedy. W wieku dwóch lat, bo dziecko nie będzie mówić? Czy w wieku pięciu lat, bo nie będzie liczyć?

Rodzice maluchów z Ujastka wiedzą, że to tutaj urodził się najmniejszy wcześniak w Polsce: 390 gr. To głęboka hipotrofia, dziecko w jego wieku, czyli w 25. tygodniu ciąży, powinno ważyć około 600 g. Tyle właśnie ma jego starsza siostra z ciąży bliźniaczej. Ale to ona umiera po 29 dniach. Ksawery, choć samodzielnie nie oddycha, ma zarośnięte szpary powiekowe oraz problemy z krążeniem i skórą, pozostaje przy życiu. Po 149 dniach w szpitalu dobija do 3 kilogramów i wychodzi do domu. Media ogłaszają wielki sukces medycyny. A Ksawery po dwóch tygodniach umiera.

Ordynator Rzepecka-Węglarz nie chce wracać do tamtej historii. W Ujastku codziennie ratują jakiegoś wcześniaka, obecnie mają 38 na oddziale. Ostatnio przyszedł z wizytą Bartek, wcześniak z 25. tygodnia, jak Ksawery. Leżał u nich pięć miesięcy, a teraz ma sześć lat, jest zdrowy i rozrabia jak rówieśnicy.

Jak się ratuje? Za wszelką cenę? Prof. Ryszard Lauterbach, kierownik Kliniki Neonatologii Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie: – Czasem rodzą się wcześniaki, o których od początku wiadomo, że nie przeżyją nawet pół godziny. Na przykład dzieci bez mózgu, czyli z wadą terminalną, która odpowiednio wcześnie wykryta upoważnia do usunięcia ciąży. Ale w Polsce, kraju katolickim, rodzice – nawet wiedząc o tej wadzie – często decydują się na dotrzymanie ciąży i urodzenie dziecka. Choćby po to, żeby się z nim pożegnać.

Prof. Ewa Helwich: – W Holandii wcześniaków do 25. tygodnia życia w ogóle się nie ratuje – tak znikome mają szanse na późniejsze samodzielne życie. W Polsce ratujemy, ale bez większych sukcesów. Dopiero od 26. tygodnia wyniki się poprawiają.

Dr Rzepecka-Węglarz: – Najtrudniejsze przypadki to skrajne wcześniaki, które przychodzą na świat w 22-23. tygodniu ciąży, na granicy życia. Matka jest operowana, liczy się każda minuta, więc sami decydujemy: jeśli trzeba, reanimujemy dziecko, ale nie dłużej niż 10 minut. Stabilizujemy wcześniaka i czekamy. Jeśli to możliwe, zwołuję zebranie i decyduje cały zespół lekarzy. Gdy dziecko ma szansę na późniejsze samodzielne funkcjonowanie, ratujemy.

Lecz bywa, że wcześniak żyje już 30 dni, a miał liczne wylewy dokomorowe i do tkanki mózgowej. Lub jest skrajnie niedojrzały i nie przeżyje nawet drobnej infekcji. Wtedy zapraszamy rodziców i tłumaczymy sytuację: spowalnia się akcja serca maluszka, kiedy przyjdzie ta kluczowa chwila, odpuśćmy reanimację. Dajemy rodzicom dziecko do potrzymania. Wiemy, że nie cierpi, bo odchodzi na środkach przeciwbólowych, w ramionach mamy i taty. Oni mają świadomość, że są razem, a my, że wyczerpaliśmy wszelkie możliwości, jakie oferuje współczesna medycyna. Rozsądek podpowiada: nie da się podtrzymywać życia za wszelką cenę. Ale rozumiem rodziców: na śmierć nigdy nie jesteśmy gotowi.

Rafał jest szczęśliwy, że ich synek żyje już dwa miesiące. Ale gdyby miał wybierać, to tamtego dnia, 25 lipca, może nie stanąłby przed inkubatorem. Jeśli spełniłby się ten czarny scenariusz („proszę się przygotować na najgorsze”), łatwiej przyszłoby mu się pogodzić ze stratą. Bo jak włożył dłoń do inkubatora, położył ją na brzuszku syna, a ten otworzył oczy – to już był koniec! Miłość od pierwszego wejrzenia.

„Błagała lekarzy żeby ojciec mógł zobaczyć dzieci. Zgodzili się dopiero, gdy jeden z bliźniaków umierał”

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułCzy warto łamać wigilijną tradycję? Dwa ciekawe przepisy Magdy Gessler
Następny artykułCo polska gospodarka zyska dzięki elektromobilności?