A A+ A++


Zobacz wideo

To druga część reportażu o Wspólnocie Przymierza Rodzin “Mamre” i jej przywódcy ks. Włodzimierzu Cyranie. Chodzi o prywatne stowarzyszenie wiernych z siedzibą w Częstochowie, które podlega nadzorowi tamtejszego metropolity abp. Wacława Depo. W pierwszej części byli członkowie organizacji opowiedzieli mi o egzorcyzmach, z których wierni mieli wychodzić z myślami samobójczymi. Po tych szokujących rytuałach moi rozmówcy uwierzyli w “zagrożenia duchowe”, którymi – według księdza – miało być wszystko, co łączyło ich z “diabelskim” światem zewnętrznym. Tak tracili kontakt z rodzinami i znajomymi, dzięki czemu “Wielki Moderator” wspólnoty miał przejmować nad nimi całkowitą władzę. Pierwszą część przeczytasz tutaj:

– Bez wątpienia można tę wspólnotę nazwać sektą – mówi jej była członkini Natalia. – Ale gdy do niej wstępowałam w wieku 20 lat, jeszcze tego nie wiedziałam. Teraz już pamiętam Moderatora jako psychopatę, ale wówczas robił na mnie wrażenie gościa, który ma ogromną władzę nad demonami. I ludźmi, którzy wokół niego tłumnie się gromadzili. Roztaczał wokół siebie aurę guru. Z jednej więc strony mnie pociągał, a z drugiej odpychał. Bo wydawał się niedostępny emocjonalnie. Nie umiał wchodzić w relacje, co przykrywał złością – dodaje.

O tym, jak dziś o nim myśli, przesądziły szczególne manipulacje, jakich miał dopuszczać się ks. Włodzimierz. – Tworzył wrażenie, że przemawia “głosem Boga”, którym wzmacniał swoje manipulacje. Gdy więc łączył ludzi w pary albo je rozdzielał, to myśmy wierzyli, że ma racje. Na przykład para przygotowywała się do ślubu, a ksiądz stwierdził, że chłopak ma powołanie do kapłaństwa. Wkrótce ich związek się rozsypał. A później biedak i tak odchodził z seminarium, bo nie czuł powołania – wspomina.

Dotarłem do nagrań kazań ks. Cyrana, które wygłaszał do członków “Mamre”. Potwierdzają słowa Natalii o tym, że Moderator wzmacniał swój przekaz “głosem Boga”:

W naszej wspólnocie są dzisiaj osoby, które praktycznie nie wiadomo, po co są, bo już nie wierzą, że głoszone przez moderatora słowo, jest słowem Boga. Takim trzeba wprost powiedzieć, że pomyliłeś się, nie jest tu dla ciebie miejsce*

– Ufaliśmy Moderatorowi również dlatego, że miał glejt od biskupa. To bardzo niebezpieczne – podkreśla Natalia.

Moderator wszystko spaja i reprezentuje – przede wszystkim w imieniu biskupa – Kościół katolicki i gwarantuje ortodoksję*

Jak dodaje Natalia, jeszcze bardziej niebezpieczne było, gdy ksiądz “bawił się boga” w kwestiach medycznych. Osoby, które były w terapii i brały antydepresanty, miały je odstawiać pod wpływem nacisków Moderatora. – Przekonywał, że leki na depresję trzeba zastąpić modlitwą o uwolnienie lub egzorcyzmem, bo ta choroba to wynik działania demona. To miało na celu przejęcie pełnej władzy nad człowiekiem. Bo dopóki ktoś chodził do psychologa czy terapeuty, to nie dało się go w pełni kontrolować. Ksiądz potrzebował ogromnej władzy nad ludźmi, a psychologia mu ją zabierała. Dlatego ogłosił jej śmierć. Oczywiście dla tych, którzy odstawili leki, kończyło się to powrotem do choroby, a czasem do nałogów, w jakie wcześniej popadli, ponieważ nie radzili sobie z emocjami. Niekiedy nawet rozpadały się przez to rodziny. Bo np. kobieta nie była w stanie wytrzymać tego, że mąż znów stał się agresywny – opowiada.

Psychoterapię jednoznacznie nawet sami psychologowie, którzy obiektywnie patrzą na sprawę i na wyniki badań, praktycznie określają jako stratę czasu i pieniędzy. I ogromne zagrożenie duchowe*

Moja rozmówczyni zaznacza jednak, że sam Moderator nie rezygnował z leków. Przeciwnie: miał je łykać “jak tic-taci”, gdy zaliczał spadek nastroju. Potwierdzają to inni byli członkowie “Mamre”. – We wspólnocie byli lekarze, którzy podpisywali mu recepty na psychotropy. Miał tytuł doktora, choć przecież nie nauk medycznych, ale był przekonany, że zna się na wszystkim i może brać leki, jakie chce. Był przez to rozwalony emocjonalnie, niestabilny i mający gwałtowne zmiany nastrojów. Jak wstawał niewyspany, to rano walił sobie – jak to nazywał – “turbo”, czyli energetyki w końskiej dawce. A gdy potem padał, to stymulował organizm lekami – dopowiada Michał, który w “Mamre” spędził prawie sześć lat.

– Gorzej, że dawał je też chłopakom ze wspólnoty, czego byłam świadkiem. Potrzebowali pomocy specjalisty, bo mimo młodego wieku byli już bardzo pobici przez życie. A on kazał im łykać swoje “tic taci”, by nie mieli stanów depresyjnych, lepiej funkcjonowali i byli zdatni do pracy. Zazwyczaj byli już pełnoletni, ale zdarzali się też 16-17-latkowie. Nie, to nie działo się za zgodą ich rodziców – twierdzi Natalia.

“Wieczorem wybuchały krzyki, płacze dzieci i odgłosy uderzeń”

Władza “Wielkiego Moderatora” nie znosiła nieposłuszeństwa. Wszyscy moi rozmówcy podkreślają, że jeśli we wspólnocie ktoś odważył się mieć własne zdanie, natychmiast był nazywany “szemraczem”. Ta łatka była już wyrokiem – tylko czasem z odroczonym terminem egzekucji.

Kiedy właściwie zaczyna się szemranie, a kiedy jest praktycznie tylko jakieś poszukiwanie? Jeśli mówisz do kogoś: “Ja nie rozumiem decyzji moderatora”, to jaki to ma wydźwięk? Podważający. To już jest szemranie. A kiedy nie jest? “Ja nie rozumiem decyzji moderatora, ale mam zaufanie, że skoro jest posłany przez Kościół, przez biskupa, to mam być mu posłuszny i tyle”*

– A co z dziećmi, dla których nieposłuszeństwo bywa formą testowania granic i elementem ich rozwoju? – pytam Justynę, która w organizacji ks. Włodzimierza spędziła trzy lata.

– Też padały ofiarą tego wymogu posłuszeństwa. Przez dwa lata przyjeżdżałam z mężem, córką i synem na letnie rekolekcje do “Mamre”. Tam był taki oddział dla dzieci “mamroków”, zwany przedszkolem, w którym pracowali członkowie wspólnoty. Przyprowadzaliśmy tam dzieci, gdy musieliśmy pójść na modlitwy, co było warunkiem bycia w tym miejscu. Za pierwszym razem moja 11-letnia córka została z przedszkola wydalona za spóźnianie się i eksperymenty z malowaniem rzęs. Rok później – za wzięcie udziału w “buncie”. Po prostu nastolatki nie chciały bawić się z kilkulatkami, nic wielkiego. Zaproponowaliśmy z mężem, by rozwiązać problem, tworząc osobną grupę dla starszych dziewczynek. Zostaliśmy za to uznani za “szemraczy”. Odtąd ciągle ktoś za nami chodził i szukał na nas haka – opowiada.

Sam Moderator nie upilnowałby swojej wspólnoty, która liczy 2 tys. członków. Według Justyny skłonił więc ludzi, żeby pilnowali się wzajemnie i mu donosili o wszelkim łamaniu jego licznych zasad. Jedną z tych, które dotyczyły dzieci, było usypianie ich o godz. 20, by dorośli mogli pójść na wieczorną modlitwę.

– Więc ok. godz. 20 wybuchały krzyki, płacze i odgłosy uderzeń, które niosły się przez cienkie ściany. Rodzice usypiali dzieci na siłę, bo chcieli sprostać wymaganiom księdza i uczestniczyć w rekolekcjach. Aby to robić, niektórzy pokonywali nawet po 200-300 km, więc nie mogli pozwolić, by wszystko poszło na marne ze względu na nieposłuszeństwo dziecka, które nie chciało usnąć. A wiadomo, że takie zbite, wykrzyczane i wypłakane szybciej zasypiało. Myślę, że to był efekt presji wywieranej przez księdza. Zawsze wiele mówił o “zagrożeniach duchowych”, a nigdy nie słyszałam, by powiedział, że nie można bić dzieci. Natomiast słyszałam zatrudnionego przez niego animatora, który mówił z dumą, że trzyma swoje dzieci twardą ręką i karci jak w Starym Testamencie. Dla mnie to straszne – mówi.

Jej zdaniem dzieci w “Mamre” były traktowane jako ludzie gorszej kategorii. Na siłę miały być nie tylko usypiane, ale także “wrzucane” do przedszkola. – Matki musiały zaliczyć kolejny punkt rekolekcji, więc szybko zatrzaskiwały za sobą drzwi przedszkola, żeby maluchy z płaczem nie mogły za nimi wybiegnąć. Wrzucały, zamykały i niech się dzieje wola nieba – twierdzi.

Zapamiętała również dziewczynę, która po godz. 22 poszła do kuchni zrobić sobie kanapkę, co było zakazane. Miał nakryć ją jeden z “mamroków” i wymierzyć karę za złamanie regulaminu – wylać na nią wiadro zimnej wody.

Jak dodaje Justyna, zamiast usypiania dzieci na siłę dawała im gry, puzzle, kredki i farby. Co jakiś czas wracała z modlitw i sprawdzała, czy nic się im nie dzieje. Jednak któregoś dnia ktoś miał donieść Moderatorowi, że u nich świeci się światło. Sprawdzono – dzieci nie spały. – Ksiądz zagroził, że to mogą być moje ostatnie rekolekcje. Strach we mnie narastał z każdym dniem – mówi.

Wkrótce groźba się spełniła i Justyna z rodziną została wyrzucona z “Mamre”. – Minęły 3 lata, a moja córka dalej ma lęki, gdy wchodzi do kościoła. Jeśli już idzie, staje w nawie bocznej. Ma duszności. Przeżywa stres, bo czuje się w kościelnej przestrzeni nieakceptowana – opisuje Justyna.

“Chodź, pójdziemy na spacer, mój psie łańcuchowy”

Paweł i Michał też zostali wyrzuceni z “Mamre”. Jak twierdzą, stało się to po wieloletnim wykorzystywaniu ich “do granic możliwości” – gdy już się wypalili i okazali bezużyteczni. W tym czasie Moderator przypominał im wampira, który wysysa z nich życie.

– Od poniedziałku do piątku pracowałem przy budowie Albertowa (głównego ośrodka “Mamre” pod Częstochową – przyp. autora), a w weekendy przygotowywałem wszystko na przyjazd członków wspólnoty. Potem jeszcze trzeba było po nich posprzątać. Jak coś się zepsuło, to naprawiałem. Do tego pisałem sprawozdania, kto i ile razy był na mszy, bo tego ksiądz ode mnie wymagał. Nie wyrabiałem, latając między jedną, drugą i trzecią robotą. A jak już zdarzał się dzień wolny, to ks. Włodzimierz organizował nam modlitwy. I jeszcze były te egzorcyzmy, przy których pomagałem unieruchamiać ludzi. A czasem trwało to po sześć godzin. Po tym wszystkim byłem padnięty. Trzeba było się kłaść, bo rano znów: pobudka, budowa i reszta – wylicza Paweł.

Jak dodaje, żył tak osiem lat. W tym czasie ani razu nie pojechał na urlop, bo ks. Włodzimierz miał od niego wymagać ciągłej dyspozycyjności. – Nie mogłem w ogóle odpocząć. Jak ktoś chciał choćby wyskoczyć do kina, to ksiądz go do tego zniechęcał, węsząc w tym diabła. To było na tyle skuteczne, że w pewnym momencie zacząłem czuć lęk przed wyjazdem z “Mamre”. W końcu przestałem wyrabiać psychicznie. Mam trochę żal, że nie znalazł się nikt we wspólnocie, kto by mi powiedział: wyhamuj trochę, bo jesteś wszędzie i to cię zniszczy – wyznaje.

Michał twierdzi, że również pracował po kilkanaście godzin dziennie przez siedem dni w tygodniu. Miał zarabiać za to najniższą krajową. – A wspólnota miała duże pieniądze. Po pierwsze: z wydawnictwa i sprzedaży książek. Po drugie: z rekolekcji i modlitw o uzdrowienie, na które były zbierane niemałe ofiary. Po trzecie: członkowie wspólnoty robią przelewy. Kiedyś jeden człowiek zrobił taki na 100 tys. zł. Ale było ich więcej, bo we wspólnocie są lekarze, prawnicy, często ludzie wykształceni i majętni. Urabia się ich i dają sporą kasę – tłumaczy.

W jego ocenie nie chodziło więc o stan kasy “Mamre”, tylko o stosunek księdza do swoich pracowników. – Traktuje ludzi jak ciemną masę, z której można wycisnąć, ile się da. Nie było jasno ustalonych godzin pracy, bo ksiądz tłumaczył, że to nasza misja. Że Pan powołał nas do służby we wspólnocie. Może dlatego Moderator nigdy nie podziękował mi za pracę. Przeciwnie: dla niego zawsze było coś źle. Czułem się wypalony i niesprawiedliwie traktowany, bo wkładałem w robotę całe serce. Odreagowywał na mnie swoje wahania nastrojów. Kiedyś wytargał mnie za ucho, bo wpuściłem na teren Albertowa dwóch chłopaków. Zobaczył to chyba na kamerze i się wściekł. Bo w nim był ciągle irracjonalny lęk, że wszyscy donoszą. Stale miał poczucie zagrożenia – wspomina.

Jego zdaniem guru “Mamre” był miły dla swoich pracowników tylko na początku, gdy jeszcze pozostawali jego “maskotkami”. – Ksiądz Włodzimierz przedstawiał ich na forum, chwaląc się, jaki sam jest zajebisty. Bo to dla niego ktoś zrezygnował ze swojego życia, np. z pracy w wojsku albo posady szefa kuchni w dużej restauracji. Póki byliśmy maskotkami, to się jaraliśmy, bo ksiądz zwracał na nas uwagę. A przecież każdy marzył, by choćby kawę z nim wypić. Pracowaliśmy więc dla niego ponad siły. Tylko że potem przestawaliśmy być jego ulubieńcami, a stawaliśmy się szaraczkami. Szliśmy w odstawkę. Porzucał nas emocjonalnie – opisuje Michał.

– Jak chciał kogoś pozyskać, to latał wokół tej osoby, zapraszał np. do domu na obiad i przedstawiał wszystkim. Ale trwało to bardzo krótko, a potem mówił do nas z drwiną: “Chodź, pójdziemy na spacer, mój psie łańcuchowy”. W końcu miał dla nas zero zainteresowania. Człowiek był dla niego tylko maszyną do pracy – dopowiada Paweł.

“A może bym z dachu skoczył? Szybka śmierć i po problemie”

Po sześciu latach Michał wreszcie pękł. Przy innych “mamrokach” powiedział do księdza, że tak nie można traktować ludzi. – Że na każdym kroku nas krytykuje, że nie sypiamy i jesteśmy wypaleni. Że w ciągu paru lat przewinęło się przez “Mamre” kilkudziesięciu pracowników, którzy nie wytrzymali i zniknęli ze wspólnoty. Że powinien wyciągnąć wnioski. Ale jak grochem o ścianę. Z początku wszystko negował, a potem stanął jak pień. Miał grobową minę i już tylko słuchał. Następnie wyszedł bez słowa, a gdy po kilku godzinach wrócił, rzucił mi na biurko wypowiedzenie. Kazał mi opuścić wspólnotę w ciągu trzech dni… To było pięć lat temu, a głos dalej mi drży, gdy przywołuję tę traumę – wyznaje.

Paweł wspomina, że gdy jego kolega zbuntował się w podobny sposób, to w ramach tropienia spisku we wspólnocie sam dostał rykoszetem. – Moderator podprowadzili mnie pod ten bunt i wyleciałem. Zablokował mi dostęp do systemu, gdzie zapisywaliśmy się np. na rekolekcje. Do “mamroków” pisał w mailach, że jesteśmy buntownikami, opętanymi przez demona. Dostali zakaz kontaktowania się z nami. Ludzie, których miałem za przyjaciół, w sekundę się ode mnie odwrócili. Później, gdy widzieliśmy się w kościele na mszy i padało: “Przekażcie sobie znak pokoju”, odwracali ode mnie głowy – opowiada.

Dobiło go to, że przyjaźnie zawarte we wspólnocie poszły nagle w niepamięć. Gdy się od niego odwrócili, poczuł, “jakby przestał istnieć”. Zachorował na depresję i zaczął mieć myśli samobójcze. W jego głowie wracało pytanie: “A może bym z dachu skoczył? Szybka śmierć i po problemie”. Dopiero na terapii zaczął sobie radzić w świecie poza wspólnotą, ale był to długotrwały proces.

Z kolei Michał w pierwszym momencie po wyrzuceniu z “Mamre” nie wiedział, co się stało. – Poczułem, że zaczynam się kruszyć. W końcu wybuchnąłem płaczem i nie umiałem się uspokoić. Byłem zmiażdżony psychicznie. Po pół roku poszedłem na terapię, bo nie radziłem sobie z emocjami i potrzebowałem pomocy specjalisty. Na terapii odkryłem, że “Mamre” umocniło mnie w lękach i wpędziło w poczucie niższości. Nie umiałem decydować o sobie ani zmienić swojego życia. Przez lata przecież słyszałem od Moderatora, że do niczego się nie nadaję i nie znajdę żadnej innej pracy. Przestałem umieć funkcjonować w społeczeństwie – stwierdza.

Jak dodaje, po powrocie do niego poczuł pustkę i miał wrażenie, że nie wie, kim jest. Wcześniej był “mamrokiem” czy – jak mówił ks. Włodzimierz – “sługą radości Ewangelii”. A po wyrzuceniu ze wspólnoty zadawał sobie pytanie, po co w ogóle żyje.

Po rozstaniu z “Mamre” także inni moi rozmówcy popadli w depresję i trafili na terapię. – Dostawałam pogróżki w SMS-ach od członków wspólnoty, żebym się wynosiła z miasta. Więc uciekłam. Przez pierwsze trzy miesiące mój żołądek nie był w stanie przyjmować jedzenia. Gdy coś próbowałam zjeść, by przeżyć, to wymiotowałam. Na poziomie emocjonalnym wspólnota mnie zniszczyła. Bardzo długo dochodziłam do siebie. To charakterystyczne, że nasze zdrowie było tam niszczone – mówi Natalia.

– Przez dwa lata zbierałam się po wyrzuceniu ze wspólnoty. Runął mój świat. Już nie wiedziałam, co jest prawdą, a co nie. Byłam zła na Kościół, że nie reaguje na takie rzeczy. Że pozwala tak traktować ludzi – wyznaje Justyna.

“Arcybiskup przyszedł ze swoimi rottweilerami, którzy nas zmiażdżyli”

W 2018 roku kuria biskupia w Częstochowie, której nadzorowi podlega “Mamre”, dostała szczegółowe opisy nadużyć, do jakich miało dochodzić we wspólnocie. Ich autorami byli jej dawni członkowie. Wkrótce Moderator się o tym dowiedział i napisał do “mamroków”, cytując List św. Jana: “Dzieci, jest już ostatnia godzina, i tak, jak słyszeliście, Antychryst nadchodzi, bo oto teraz właśnie pojawiło się wielu Antychrystów (…) Wyszli oni z nas, lecz nie byli z nas”.

Autorzy informacji o nadużyciach spotkali się z metropolitą częstochowskim, abp. Wacławem Depo, ale – jak mówią w rozmowie ze mną – dopiero, gdy zagrozili, że przekażą sprawę mediom. – To spotkanie było masakrą. Zaraz na wstępie usłyszeliśmy przestrogę, byśmy byli ostrożni w tym, co mówimy, bo ks. Włodzimierz już rozważa pozew za pomówienia. Odebrałem to jako formę zastraszania. Chcieliśmy poinformować biskupa, co robi jego podwładny ksiądz i załatwić wszystko wewnątrz Kościoła, ale w kurii siedli na nas, wszystko negowali, przerywali nam i traktowali nas z góry. Powtarzali: “A to tylko wam się tak wydaje”, po czym pokazali, że mają opasłe teczki świadectw, w których “mamroki” zachwalają wspólnotę. Moderator poprosił ich o napisanie tych pochwał, gdy dowiedział się, że przestaliśmy siedzieć cicho. To był taki jego dupochron – twierdzi Jakub.

– Depo przyszedł na spotkanie ze swoimi “rottweilerami”, którzy nas zmiażdżyli. Na końcu powiedział: “Przebaczam, ale nie zapomnimy”, po czym nakreślił znak krzyża. Czyli postawił nas w roli ciemiężców, nie ofiar. Zamiast przeprosić, że pod swoimi skrzydłami wychował tyrana. Uświadomiłem sobie, że ksiądz Włodzimierz jest kryty w kurii i nie poniesie konsekwencji. Przez to miałem poczucie braku sprawiedliwości, co rodziło we mnie poczucie winy. Bo jeśli biskup nic z tym nie robi, choć o wszystkim wie, to może Moderator ma rację. Przecież nikt nigdy nie nazwał zła, które wyrządził – dopowiada Dawid.

Jak dodaje Jakub, na spotkaniu w kurii wyznał arcybiskupowi Depo, że nie radzi sobie psychicznie z traumą, którą wyniósł z “Mamre” i chce rozpocząć terapię. – Odpowiedział: “Niech pan rozsądzi we własnym sumieniu, czy stać pana na nią. Jeśli nie, to ja zapłacę”. Zażądał jednak tego, żebym po sesjach przywoził do kurii faktury i bym kwitował odbiór pieniędzy. Tak robiłem. Wydaje mi się, że cała sprawa z opłacaniem terapii była tylko po to, by nam gęby zamknąć. Czyli żebyśmy nie poszli z nią do mediów – ocenia były członek “Mamre”.

Na dokumentach poświadczających finansowanie terapii przez kurię nie ma żadnych odniesień do “Mamre”. Wicekanclerz kurii umiejętnie je omijał, używając zwrotu: “pomoc niesiona przez Kościół tym, którzy jej potrzebują”. – Ale i ta pomoc urwała się z dnia na dzień po mniej więcej półtora roku. Dostaliśmy tylko informację, że arcybiskup ma za wiele dzieł charytatywnych do finansowania. Nikt nie zapytał nas, czy zakończyliśmy terapię, a przecież nie można jej ot tak przerwać – podkreśla Dawid.

Rzecznik prasowy Archidiecezji Częstochowskiej uchylił się od odpowiedzi na moje pytanie, czy kuria zaoferowała byłym członkom “Mamre” pomoc w finansowaniu terapii psychologicznej. Ks. dr Mariusz Bakalarz uzasadnił ten unik “szacunkiem dla ich prywatności”.

Arcybiskup zawiesza egzorcystę

W listopadzie 2021 roku kuria w Częstochowie dostała kolejny list, tym razem anonimowy. Jego autor – były członek “Mamre” – przytacza w nim pytania z “testu na sektę” Dominikańskiego Centrum Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach, po czym na większość z nich odpowiada twierdząco. Opisuje również nadużycia, o których trzy lata wcześniej moi rozmówcy poinformowali już abp. Wacława Depo. Autor anonimu zaadresował go jednak także do przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski abp. Stanisława Gądeckiego i wielu polskich hierarchów.

Prawdopodobnie sprawa została omówiona na spotkaniu episkopatu, bo miesiąc później Archidiecezja Częstochowska wydała komunikat, w którym informuje, że powołuje komisję wspomagającą abp. Wacława Depo w wizytacji stowarzyszenia “Mamre”. Dodaje, że bezpośrednią przyczyną tej decyzji był anonim, a zapadła ona “zgodnie z ustaleniami podjętymi na 390. Zebraniu Plenarnym Konferencji Episkopatu Polski na Jasnej Górze”, które odbyło się w listopadzie 2021 roku.

Kuria dodała, że “na czas wizytacji i do chwili podjęcia stosownych decyzji” abp Depo zawiesza księdzu Włodzimierzowi Cyranowi uprawnienia egzorcysty.

Moi rozmówcy, którzy zeznawali przed komisją, zostali powiadomieni, że zakończyła już prace, a jej ustalenia zostały przekazane arcybiskupowi. Zapytałem więc Archidiecezję Częstochowską, co przez ponad rok komisja zdołała ustalić. Czy zarzuty wobec ks. Włodzimierza Cyrana się potwierdziły i czy poniósł jakieś konsekwencje? Rzecznik prasowy Archidiecezji Częstochowskiej uchylił się od odpowiedzi, pisząc, że raport z prac komisji “nie zawiera żadnych sensacyjnych informacji”. Ks. dr Mariusz Bakalarz dodał, że dokument nie zostanie opublikowany.

Dopiero po moich pytaniach kuria opublikowała komunikat, z którego dowiaduję się tylko, że “Moderator i Rada Wspólnoty otrzymali stosowne pismo arcybiskupa częstochowskiego zobowiązujące do niezwłocznego wypracowania koniecznych zmian w statucie stowarzyszenia, uwzględniających zastrzeżenia i uwagi wskazane przez ekspertów prawnych w konkluzji raportu”. Ma to pomóc w tym, by “dalsza działalność Wspólnoty Przymierza Rodzin MAMRE mogła być prowadzona z jeszcze większą owocnością”.

Archidiecezja Częstochowska poinformowała mnie, że ks. Włodzimierz Cyran nadal jest zawieszony “w pełnieniu posługi egzorcysty”, ale nie odpowiedziała na pytanie, czy szefowi “Mamre” zostaną przywrócone te uprawnienia, czy też abp Depo odwoła go z tej funkcji.

Poprosiłem również samego ks. Cyrana rozmowę i odniesienie się do zarzutów, które formułują wobec niego byli członkowie wspólnoty. Moderator jednak nie odpowiedział.

Imiona bohaterów i niektóre szczegóły dla ich bezpieczeństwa zostały zmienione.

*Cytaty oznaczone gwiazdkami pochodzą z nagrań kazań ks. Cyrana, do których udało mi się dotrzeć.

Zgłoś temat autorowi: [email protected]

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułNowy Jork planuje opłatę za wjazd na Manhattan
Następny artykułУсик назвал свою мотивацию в бою с Фьюри