A A+ A++

Katarzyna Kozyra: Najtrudniejsza oczywiście była rola faceta w męskiej łaźni. Myślałam, że umrę ze strachu. I rola śpiewaczki operowej. Miałam wystąpić w szacownym miejskim teatrze w Trento przed publicznością, a dopiero zaczynałam uczyć się śpiewu. Teatr był totalnie mieszczański, cały w bordo, z lożami, zdobieniami, stiukami. W gazecie daliśmy ogłoszenie, że publiczność może przyjść na występ ubrana jak na pogrzeb lub ślub i że w trakcie koncertu mogą się zachowywać, jak chcą. I przyszli. Przygotowaliśmy jedzonko. Cukierki, śmietanki z pierdzących pojemników i inne zabawki. Jedzenie podawali rozebrani, bardzo przystojni kelnerzy. Ludzie się częstowali, jedli, rozglądali, rzucali we mnie cukierkami, kwiatami. A ja stałam na scenie i śpiewałam moją pierwszą w życiu arię. To była aria Cherubina „Voi sapete”, czyli „Wy, którzy wiecie, co to jest miłość…”. Dalej już nie pamiętam.

„Z mojej wszechmocy rodzi się przekonanie, że za cokolwiek bym się wzięła, wszystko mi się uda. Bo potencjalnie jestem utalentowana w każdej dziedzinie” – to cytat z twojego filmu, w którym pokazałaś swoje wcielenia w ramach projektu „W sztuce marzenia stają się rzeczywistością”. Rozumiem, że było to motto całego cyklu. Wchodziłaś w role śpiewaczki operowej, cheerleaderki, kobiety-ptaszka, który co godzinę wychodzi z budki i śpiewa.

To zdanie o wszechmocy wypowiedziałam już po wszystkich akcjach. Gdy usłyszałam, jak to mówię, poczułam się przedziwnie.

Dlaczego?

Bo kobiety nie mówią o sobie takich rzeczy, a jeśli nawet, to nie na głos i nie publicznie. Chciałam dodać innym otuchy. Pokazać, że jeśli czegoś się bardzo chce, to się uda. Uważam, że jeśli ktoś jest utalentowany w jakiejś dziedzinie, to poradzi sobie z różnymi zadaniami. Za talentem idzie ciężka praca. Człowiek, artysta, który jest czemuś oddany, zawsze robi to na maksa. Może nie staniemy się mistrzyniami w śpiewie operowym, ale paru arii możemy się nauczyć. Zawsze coś.

Twój występ w Trento zakończył się sukcesem? Dostałaś brawa?

Oczywiście. Skończyłam śpiewać i to był znak dla publiczności, że czas na owacje.

Na scenie musiałaś przełamać tremę. A co się działo z tobą w budapeszteńskiej łaźni męskiej, do której weszłaś z przyprawioną brodą, członkiem i udawałaś faceta?

Byłam przerażona. Czułam się jak kompletnie goła baba wśród groźnie dla mnie wyglądających facetów. Bałam się, że mnie zdemaskują. Nie mogłam korzystać z łaźni w taki sposób jak mężczyźni. Nie mogłam iść pod prysznic, bo broda lub członek mogłyby się odkleić. Nie mogłam iść do kibla, bo tam dochodziło do homoerotycznych stosunków. Krążyłam wokół ławek, siadałam, wstawałam. Zmiany miejsca były sygnałem dla operatorów, którzy krążyli z ukrytymi kamerkami, żeby też zmienili położenie. Wyobrażałam sobie, że kiedy w łaźni zorientują się, że mam sztucznego kutasa, natychmiast będą wiedzieli, że ich kręcimy. Byliśmy tam bez pozwolenia. Z operatorami ustaliłam, że cokolwiek by się ze mną działo, muszą przede wszystkim ratować kamery.

W łaźni byłam godzinę, jedną z najdłuższych w moim życiu. Musiałam śmierdzieć strachem. Mężczyźni w łaźni zaczęli się mną interesować, próbowali się zbliżyć. Kiedy jeden z facetów próbuje usiąść blisko mnie, to aż się wzdrygam. Widać o na filmie. Kiedy obejrzałam nagrania, pukałam się w głowę, że nie poprosiłam choreografa, żeby nauczył mnie męskich ruchów. Na kilometr było widać, że chodzę jak baba. Na dodatek prowokacyjnie przysłoniłam sobie tyłek szmatką, a odsłoniłam penisa. Większość facetów w łaźni robi odwrotnie.

Opłaciło się umierać ze strachu, bo za „Łaźnię męską” dostałaś nagrodę specjalną na Biennale Sztuki w Wenecji. Co ci uświadomiła ta praca?

Że ludzie widzą to, co wiedzą. Skoro jesteśmy w męskiej łaźni, to znaczy, że są w niej tylko mężczyźni. Wystarczy się upodobnić, nie wyróżniać i jesteś akceptowana.

Kiedy oglądam twoją pracę „Święto wiosny”, czyli inspirowany „Świętem wiosny” Igora Strawińskiego taniec mężczyzn, którzy zamiast genitaliów mają żeńskie organy, nie wiedziałam, co widzę. Kim my właściwie jesteśmy? Tym, co mamy między nogami, czy tym, co mamy w głowach?

No tak, bo ci faceci mieli cipki, ale nie mieli cycków. Jesteśmy tym, co nam przyprawiają. Rządzi nami płeć kulturowa, ale mam nadzieję, że to się będzie zmieniać. Teraz młodzi ludzie nie chcą się deklarować po żadnej stronie. Zostawiają sobie wolne pole. Próbują, kim są, i to jest super.

czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł17. czerwca. Dziś Dzień Czołgisty
Następny artykułLEGIONOWO. Przekroczenia prędkości – Policja nie potwierdza, potwierdzają badania