A A+ A++

JOHN LE CARRÉ: Do takiej roboty potrzebni są ludzie zdolni do przekonania cię, że są twoim najlepszym przyjacielem, że będą cię godnie reprezentować przed „big boys”. I że w razie kłopotów, będziesz mógł do nich przyjść, a oni na pewno pomogą. Tak to się robi na całym Zachodzie. W ten sposób zdobyto niemal wszystkie wartościowe informacje. I tylko Amerykanie uznali ostatnio, że tortury są świetnym sposobem dochodzenia prawdy. Choć wiadomo, że tortura i brutalność wobec więźniów jest bezcelowa. Na dodatek niszczy od wewnątrz ludzi, którzy ją praktykują. Naraża służby twego kraju­ oraz zwykłych obywateli. Rujnuje autorytet moralny twego państwa na całym świecie. Po Abu Ghraib, Guantanamo i waterboardingu trudniej nam oskarżać ISIS o wielką brutalność. Choć ISIS oczywiście jest wyjątkowo brutalne… (rozmawialiśmy w przeddzień ogłoszenia raportu dotyczącego stosowania tortur przez CIA).

NEWSWEEK: Odszedł pan z wywiadu­, bo pan chciał. Ale i tak nie mógł pan zostać w służbach, bo zdradził pana Kim Philby…

JOHN LE CARRÉ: On mógł bez kłopotu mnie wydać, bo przez jego ręce przeszły wszystkie nazwiska osób przewidzianych do rekrutacji. I pewnego dnia musiał natknąć się na następującą fiszkę: „David Cornwell, pracujący w Eton, jest kandydatem do pracy w Służbach”.

NEWSWEEK: Jak pan buduje swoje książki?

JOHN LE CARRÉ: Porównajmy to z historią rozgrywającą się na dworze na wsi. Nikt się nie dziwi, kiedy Lord Finn śpi z Lady Finn. Ale jest rzeczą fascynującą, gdy Lady Finn śpi z kamerdynerem. I ja musiałem coś takiego zrobić,­ poprowadzić historię tak, że mój bohater ­szpieg nie do końca jest pewien czy powinien „spać” z własnym wywiadem, czy też raczej z wrogiem. Powiem panu mój największy sekret­: jeśli tylko uda się panu wciągnąć czytelnika, można opowiedzieć cokolwiek. Temat nie gra tak naprawdę roli­, może pan opowiedzieć równie dobrze love story, co historię nieszczęśliwej miłości między mężczyznami. No i trzeba wzbudzić w czytelniku strach. A to było dla mnie łatwe,­ bo strach był czymś codziennym w moim dzieciństwie. Gdy wszystko szło dobrze Bentleye stały przed domem. Ale co najmniej równie często samochód był zaparkowany z tyłu i nie włączaliśmy światła­, bo na ojca polowano. A potem w środku nocy przenosiliśmy się do jakiejś kryjówki. To było w pewnym sensie dzieciństwo jak w czasie wojny…

NEWSWEEK: Pana ojciec żył z oszukiwania ludzi… I wiele lat spędził w więzieniu.

JOHN LE CARRÉ: To był facet zdolny powiedzieć każdemu: „Mam naprawdę fantastyczną okazję… Czy mnie słuchasz? Czy jesteś moim przyjacielem?”. A potem pokazywał jakiś rozpadający się dom za oknem, mówiąc: „Ta inwestycja uczyni cię niezwykle bogatym”. I następowała jakaś seria niewiarygodnych bzdur. Wielu ludzi wpadało w jego sidła. Parę lat temu wpadłem na szefa wielkiej firmy prawniczej z Buffalo. Opowiedział mi jak pewnego dnia Ronnie pojawił się w ich biurze i oświadczył, że ma pozwolenie na wybudowanie satelickiego miasta tuż obok Toronto. Pracowali dla niego rok w pocie czoła. Aż w końcu odkryli, że to wszystko stanowi czystą fantazję, a­ mój ojciec nie ma tytułu własności nawet do metra kwadratowego ziemi. Kiedy go poprosili o wyjaśnienie wysłał im czarujący list, w którym zaproponował, żeby potraktowali to jako „pouczającą przygodę” i nawet nie starali się odzyskać straconych pieniędzy.

NEWSWEEK: Podczas pisania swoich książek rozmawiał pan z bossami narkotykowymi, płatnymi mordercami, handlarzami bronią i żywym towarem. Był pan kiedyś naprawdę przerażony?

JOHN LE CARRÉ: Bardzo rzadko. Nie przesadzajmy, w ciągu całego życia zrobiłem dwie, może trzy rzeczy wymagające prawdziwej odwagi. Nie jestem szczególnie odważny. Nienawidzę wojny i boję się widoku krwi. Poza tym trzeba pamiętać po co się tu przyjechało­ – to bardzo pomaga. Kiedy zapyta pan fotografa wojennego usłyszy pan: „Ja po prostu chcę zrobić zdjęcie. I dopóki patrzę na to wszystko przez obiektyw jest OK”. Ja w pewnym sensie patrzyłem przez obiektyw. I nie bałem się nawet w czasie tych 10 dni, które spędziłem z Arafatem. Arafat zapytał mnie kiedyś dlaczego przyjechałem. I ja wtedy wypaliłem: „Bo chciałem zobaczyć serce Palestyny”. Na co Arafat położył dłoń na swej piersi i powiedział: „Jest tu, jest tu”. Pachniał talkiem dla niemowląt i miał wystudiowane, wręcz kobiece gesty. Dlatego Fallaci zapytała go czy jest homoseksualistą… Zacząłem się bać dopiero gdy poszliśmy na front i Izraelczycy zaczęli do nas strzelić. A robili to tak, żeby zabić.

NEWSWEEK: Kiedy kilkanaście lat temu pewien dziennikarz próbował napisać pana biografię dostał od pańskiego prawnika niezliczoną ilość pozwów. Wycofał się. W następnym roku ma się ukazać pana biografia pióra Adama Sismana,­ na co ochoczo się pan zgodził. Nie boi się pan, że pana życie­, liczne romanse i inne sprawy­ będą roztrząsane na stronach popołudniówek?

JOHN LE CARRÉ: Mógłbym odpowiedzieć, że tamten facet­ uwielbiał się taplać w brudach, a Sisman jest obiektywnym, przyzwoitym autorem. Ale nie tylko o to chodzi. Czas płynie szybko,­ nie mam go już tak wiele przed sobą. A ja wielokrotnie próbowałem napisać coś w rodzaju autobiografii. Jakie miałem dzieciństwo, jak dorastałem i jakie miałem kochanki. Ale nie byłem w stanie. Po pierwsze, w tych swoich próbach nieustannie zmagałem się problem własnej winy, z wyrzutami sumienia. Jakbym leżał na kozetce u psychoanalityka… A po drugie, jestem jednak profesjonalnym opowiadaczem historii od jakichś 55 lat. Obiektywizm to nie moje terytorium łowieckie. Gdy zaczynałem pisać o sobie od razu zauważałem, że układam to jak efektowne short story. Dlatego zgodziłem się na tę biografię -­ to ma być dar prawdy dla moich dzieci i wnuków.

NEWSWEEK: Nie przeszkadza panu etykietka pisarza popularnego?

JOHN LE CARRÉ: Mógłbym płodzić bardziej ambitną prozę.­ Jestem dobrze wykształcony, znam języki i potrafię pisać w hermetyczny sposób. Ale po co? Nie chcę pisać dla jakiejś kliki krytyków literackich. Czy mam skończyć jak ci wszyscy radykalni pisarze, spoczywający w końcu na honorach i medalach? Ja chcę podtrzymywać swoją osobność. To nie znaczy, że jestem dumny, zbyt dumny. Po prostu chcę pozostać poza namiotem…

NEWSWEEK: Na podstawie pana książek zrealizowano kilkanaście filmów. Podobały się panu?

JOHN LE CARRÉ: Niektóre bardzo. Z kolei inne były kompletną porażką, jak: „Mała doboszka” czy „Russia House”. Ale nie mogę nikogo o to winić. Producenci nigdy nie żądali ode mnie wycinania jakichś wątków czy pokazywania seksu. Nie było żadnych nacisków. To, co spieprzyliśmy, spieprzyliśmy sami.

NEWSWEEK: Złość pomaga panu pisać?

JOHN LE CARRÉ: Mam wiele powodów do niezadowolenia. Kiedy byłem jeszcze chłopcem w 1945 roku, premier Clement Attlee obiecał, że zniesie system szkół prywatnych. Nadal na to czekamy. Kraj ocenia się na podstawie tego jak produkuje swoje elity: intelektualne, polityczne, religijne. Ujednolicony system edukacyjny jest początkiem prawdziwej demokracji. A u nas głupi człowiek, który pójdzie do szkoły prywatnej ma gwarancję bezpieczeństwa na całe życie. A mądry człowiek, który idzie do szkoły publicznej nie jest bezpieczny. Ludzie startują z różnych pozycji w życiu, jeszcze zwiększać te różnice poprzez niesprawiedliwy system edukacyjny stanowi wielką pomyłkę. Myślę, że adoracja monarchii stała się czymś obscenicznym. Chcę monarchii­ i nie życzę sobie prezydenta Blaira ani prezydenta Camerona. Ale wsadziłbym królową i całą rodzinę królewską na rowery­ tak jak w Holandii. Nie potrafimy nic zrobić z następującym absurdem: nie mamy żadnego wpływu na banki, która są naszą własnością. 80 proc. Royal Bank of Scotland należy do Królestwa. Ale ci ludzie­ nie pytając nikogo o zdanie­ płacą sobie co roku taką forsę, której żadne inne stworzenie na ziemi nawet nie dotknęło w swoim życiu. Wierzę też, że mój kraj należy do Europy. I że angielska obsesja na punkcie partnerstwa z USA jest destrukcyjna. To nie jest z mojej strony postawa antyamerykańska, tylko proeuropejska. Chciałbym, żeby mój kraj zwrócił się w kierunku Europy­. Trochę idealizmu by się przydało. Choć wiem, że to będzie trudne. Europa jest w opłakanym stanie, nie ma też żadnej wspólnej polityki gospodarczej i zagranicznej­, która miałaby choć pozory sensu. A każde rozszerzenie kończy się falą szowinizmu…

NEWSWEEK: Wielokrotnie atakował pan Blaira­ bardzo brutalnie. A Camerona zostawił pan w spokoju. Dlaczego? Blair był pan zdaniem gorszy od Camerona?

JOHN LE CARRÉ: Jest między nimi pewna różnica. Najgorsza rzecz jaką lider może zrobić swemu krajowi to zabrać go na wojnę pod kłamliwym pretekstem. Irak jest jedyną spuścizną Blaira. Nic tego nie zmieni. Ani wielka ilość pieniędzy, którą zarobi, ani parę organizacji dobroczynnych, które poprowadzi, nie wymaże tej winy… A co do Camerona­: on jest dla mnie jedynie wielką pustką, która czeka na to, żeby zostać wypełniona. Cameron jest jednym z niezliczonych dowodów na to, że po 1989 roku nie mieliśmy prawdziwego przywództwa na Zachodzie. Zabrakło nam głowy i mądrości. Nie zaproponowaliśmy Planu Marshalla dla najbiedniejszych krajów Europy Wschodniej ani dla Rosji,­ co moim zdaniem było konieczne. Nie rozumiem zresztą jaka jest nasza polityka na Ukrainie. Putin jest straszny, ale jesteśmy co najmniej w 20 proc. odpowiedzialni za to, co się stało. Jakie były nasze cele? Czy oczyma duszy widzieliśmy flotę NATO w Archangielsku? Czy chcieliśmy Ukrainy w UE? Czy to też był tylko sen?

NEWSWEEK: Myślę, że nikt tego nie wie i nie wiedział…

JOHN LE CARRÉ: Właśnie. Amerykanie czy Brytyjczycy wyłożyli ogromną ilość pieniędzy po to, żeby kupić polityków czy media na zachodzie Ukrainy. Ale nawet nie wiedzą po co to robili. A podstawowa reguła polityki zagranicznej brzmi: nie pakuj się tam, skąd nie możesz się wydostać…

NEWSWEEK: Napisał pan sporo bardzo gniewnych książek. Jednak wydaje się pan szczęśliwym człowiekiem…

JOHN LE CARRÉ: Bo ja po prostu jestem zaskakująco szczęśliwy. Mam wspaniałe wnuki, dzieci. Miałem dwie zdumiewająco wierne, wspierające mnie żony. Tak więc dostałem całe wyposażenie potrzebne do szczęścia. Ale to niestety nie zmienia jednego­. Strach wciąż czasem zamieszkuje w moim wnętrzu.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułOlkusz – Zimowa Kraina Czarów
Następny artykułMagda Gessler: Karp niepowtarzalny. Oto przepis