A A+ A++

Niestety zrozumiałem, że uległem zbiorowemu złudzeniu liberalnej części społeczeństwa, iż odsiecz przyjdzie z Brukseli. Nazwałbym to „syndromem jeźdźca na białym koniu”. Marnym pocieszeniem jest to, że złudzeniami co do siły sprawczej społeczeństwa polskiego żyli też politycy europejscy. Kiedy sześć lat temu Polacy wyszli masowo na ulice w obronie Trybunału Konstytucyjnego, w Brukseli zapanował wielki optymizm. Wielu politykom, w tym również starym wyjadaczom, wydawało się wtedy, że Kaczyński cofnie się w obawie przed gniewem ludu. Tak widział wtedy sprawy m.in. były premier Belgii, szef liberałów w PE Guy Verhofstadt. „Prawo i Sprawiedliwość nie doceniło faktu, że Polacy wiążą swą przyszłość z UE i chcą, aby Polska była prawdziwą demokracją, a nie wschodnioeuropejską autokracją. I to napawa mnie optymizmem” – mówił mi w styczniu 2016 roku.

Verhofstadt nigdy nie ukrywał niechęci do polityków w rodzaju Orbana czy Kaczyńskiego. W Brukseli uchodzi za „jastrzębia”. W odróżnieniu od większości swych kolegów, byłych premierów, nigdy nie owija w bawełnę. Owszem jako federalista jest niepoprawnym optymistą, ale trudno podejrzewać go o naiwność. Kiedy jednak w maju 2016 ulicami Warszawy przeszło ćwierć miliona ludzi, b. premier Belgii uległ zbiorowej euforii: „Jestem dumny z Polaków. Żadna wyborcza wygrana i żadna większość parlamentarna nie usprawiedliwia usuwania fundamentów demokracji” pisał na swym koncie na Facebooku. Okazało się jednak, że było to jednak tylko „wishful thinking”, bo z roku na rok społeczny gniew malał, manifestacji było coraz mniej, protesty stawały się coraz bardziej rytualne, PiS pokazał zaś, że kto ma większość w parlamencie, ten może wszystko…

Po sześciu latach sporu o praworządność wiadomo jedno: ani Komisja Europejska, ani Parlament Europejski nie zmuszą polskiego rządu do tego, by wycofał się z reformy sądownictwa, która podporządkowuje sędziów władzy, albo zaczął respektować orzeczenia TSUE. Na PiS nie działają bowiem ani groźby, ani prośby. Jak dotąd umiarkowany skutek odniosły też inne instrumenty na podorędziu unijnych instytucji: wstrzymanie akceptacji polskiego Krajowego Planu Odbudowy czy zapowiedź stosowania mechanizmu warunkowości zwanego potocznie „pieniądze za praworządność”. Co więcej, obawiam się, że konfrontacja z UE wzmacnia takich polityków jak Ziobro i im bardziej KE będzie cisnąć w sprawie praworządności, tym silniejszy na prawicy będzie minister sprawiedliwości.

Pod koniec listopada byłem dwa dni w Brukseli. Od kilku rozmówców z Komisji i Rady słyszałem, że to, czy Polska zostanie w Unii i jakie będzie zajmowała w niej miejsce, zależy tylko od Polaków. Powtarzano też, że unijne instytucje nie powstrzymają PiS przed przejmowaniem państwa i że można to tylko zrobić przy urnie wyborczej. – W 2015 roku większość Polaków wybrała PiS. W 2019 roku PiS znów wygrał wybory. Chcecie, aby w Polsce zapanowała praworządność, wygrajcie następne wybory. Nikt tego za was nie zrobi! – mówił mi pewien urzędnik Rady UE zorientowany w meandrach polskiej polityki. Inny tłumaczył, że ponieważ Polska jest dużym i ważnym krajem, unijne instytucje nie mogą palić mostów i muszą rozmawiać z rządem w Warszawie, nawet mając świadomość, że rzucają grochem o ścianę.

Jaki z tego wniosek? Czas zakasać rękawy. Europa i członkostwo Polski w UE powinny stać się dla opozycji najmniejszym wspólnym mianownikiem. Z sondaży wynika, że bez zjednoczenia sił trudno będzie pokonać PiS. Cudu w Brukseli nie będzie, potrzebny nam cud na Wiejskiej.

Czytaj też: Tak gadać, żeby się nie dogadać. Kulisy negocjacji Polski z Unią Europejską

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułTaneczne Mikołajki
Następny artykułUsuwanie naczynek i rumienia – skuteczny zabieg laserowy