A A+ A++

Zofia Jarosz twierdzi, że gdy zaczyna coś robić, to nie może przestać. A z tzw. wikliny papierowej, włóczki, filcu, czy cekinów, potrafi zrobić cuda.

A tworzyć starała się od dziecka. Zdolności manualne odziedziczyła po rodzicach, bo mama była krawcową, a tata stolarzem. Ona zaczęła od lalek z trawy i liści, by później zakochać się w glinie.

– Jak tata przyniósł glinę to był dla mnie raj. Lepić mogłam z niej całymi godzinami – wspomina.

To przydało jej się, gdy zdawała do szkoły plastycznej w Sędziszowie Małopolskim. Na egzaminie wyrzeźbiła ogromnego psa i szybko okazało się, że była to najlepsza praca przygotowana przez kandydatów. I chociaż zdała, to musiała zrezygnować z nauki, bo zabrakło miejsca w internacie.

Poszła do liceum w Pilźnie, ale i z niego musiała zrezygnować, po tym jak w drodze do szkoły odmroziła sobie nogi. Zaczęła więc uczyć się krawiectwa i z nim związała całe swoje zawodowe życia.

– Mężowi nawet garnitur do ślubu uszyłam – uśmiecha się. Dziś już nie pracuje, mimo to nie potrafi usiedzieć nawet pięciu minut. W lecie jej królestwem jest działka, wymuskana, wypieszczona, pełna ozdób, które wykonuje. Tam przydały się umiejętności odziedziczone po tacie. Dzięki nim wiele rzeczy w drewnie potrzebnych na działkę zrobiła sobie sama. Łącznie z altaną.

To jednak w lecie. Jesienią i zimą zamyka się w mieszkaniu i tworzy świąteczne ozdoby. Obecnie te wielkanocne: zajączki, kurczaczki i pisanki.

Zofia Jarosz żadnej techniki się nie boi. Co rusz pokazuje nowe rzeczy, jakie wychodzą spod jej rąk. W każdym pokoju stoją kartony wypełnione ozdobami. W jednym cekinowe pisanki, w drugim wełniane zające. W trzecim? Tego nawet sama autorka nie pamięta.

– A nie widział pan piwnicy, ile tam tego jest – śmieje się.

Twierdzi, że choć część tego, co robi, pokazuje choćby na kiermaszu wielkanocnym, organizowanym przez Starostwo Powiatowe, to rzadko decyduje się na sprzedaż, bo nie umie wycenić swojej pracy. Poza tym najbardziej lubi samo tworzenie ozdób. Całe jej mieszkanie jest temu podporządkowane. Nawet w kuchni ma stanowisko z komorą malarską, zrobioną z dużego kartonu. A co na to mąż?

– Mam kochanego męża. Nawet mi obiad ugotuje i poda jak widzi, że wyszywam – podkreśla.

Największym marzeniem Zofii Jarosz jest wystawa, na której mogłaby pokazać swoje prace. Jednak powierzchnia na to musiałaby być naprawdę spora.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZagrają o 11. miejsce
Następny artykułPrzepłynął Bug, żeby nie iść w kamasze