A A+ A++


Zobacz wideo

W 2023 roku 28 dzieci w Polsce zginęło z rąk swoich rodziców – wyliczyła Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę. Ostatnio tak stracił życie sześcioletni Olek z Gdyni. Jego ciało z raną ciętą szyi znalazła matka, gdy wróciła do domu. O to zabójstwo podejrzewany jest ojciec chłopca, 44-letni Grzegorz Borys. Miał zbiec z miejsca zbrodni i odtąd trwa na niego obława.

Wiosną życie stracił ośmioletni Kamil z Częstochowy, którego ojczym bił i kopał po całym ciele, łamiąc mu kości. Nie oszczędził też chłopcu polewania wrzątkiem, rzucania na piec węglowy ani przypalania papierosami. A potem zostawił go w cierpieniu na prawie tydzień. Lekarz Kamila mówił mi wtedy, że takie dzieci trafiają do niego regularnie. – Jest bardzo duża szara strefa niewykrytych przypadków maltretowania – stwierdził dr Andrzej Bulandra z Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach.

Do tej “szarej strefy” codziennie zagląda Jacek Kukurba, by ratować dzieci przed rodzicami. Mimo że robi to od prawie siedmiu lat, nadal czuje się bezradny, gdy słyszy o maluchach zabijanych przez ojców i matki. Przytacza historię, którą od września 2022 roku stara się wyprzeć ze świadomości. To wtedy jego podopieczna – nazwijmy ją Natalią – powiedziała mu, że jest w ciąży. Była przed trzydziestką i miała już dwuletnie dziecko, ale trafiło ono pod opiekę babci, bo Natalia piła. Partner ją bił i podszedł do więzienia.

– Poprosiłem, by poszła do ginekologa, do czego pisemnie się zobowiązała. Nic nie zapowiadało tragedii, która miała się wydarzyć. Pojechałem więc na urlop, a kobieta trafiła pod opiekę mojej koleżanki, doświadczonej pracowniczki MOPR. Pamiętam, że pewnego dnia wypoczywałem na leżaku i zadzwonił telefon. Odebrałem. Najpierw zerwałem się na równe nogi, a potem one ugięły się pode mną – wspomina pracownik Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Bytomiu i kurator społeczny.

Usłyszał od funkcjonariusza policji, że Natalia urodziła wcześniaka i spuściła go w toalecie. Przyznała się do tego pracowniczce MOPR, która zaalarmowała służby. – Podopieczna tłumaczyła, że bała się samotnego macierzyństwa. Ale mogła przecież nam o tym powiedzieć i znaleźlibyśmy rozwiązanie. Mogła oddać dziecko swojej matce, mogła zostawić je w szpitalu albo w oknie życia. Było tyle alternatyw dla zabijania – podkreśla Jacek Kukurba.

Ewakuacja dzieci z przemocowych rodzin

Psycholog kryminalny i jeden z bardziej znanych profilerów w Polsce mówił mi niedawno, że dzieciobójcy często nie planują zbrodni. – Ona po prostu się wydarza i ich zaskakuje. Nawet jeśli niektórzy do niej dojrzewają przez dłuższy czas, to dzieje się ona poza ich świadomością. Tłamszą i wypierają trudne emocje. Wszystko to zbiera się jak powietrze w balonie i musi po prostu wybuchnąć. Czasem w sposób niekontrolowany, czyli w formie zbrodni, którą są autentycznie zdziwieni – tłumaczył Jan Gołębiowski. Jak dodał, po takiej nieplanowanej zbrodni sprawcy nierzadko popełniają samobójstwo “poagresyjne”. Z poczucia winy i strachu przed odpowiedzialnością.

Zbrodnię jednak często poprzedzają mniejsze wybuchy, a więc np. bicie. Mimo że do przemocy zazwyczaj dochodzi za zamkniętymi drzwiami, to jest ona słyszalna. Zza ścian wielu polskich mieszkań dobiegają bowiem wołania i płacz dzieci. Krzyczą też ich siniaki, przygasłe od bólu oczy, a także ciała, które cofają się przed dotykiem.

Nadal jednak agresorzy korzystają z osłony społecznego milczenia. Jak mówi Jacek Kukurba, sąsiedzi i członkowie rodzin wciąż zbyt często kwitują przemoc machnięciem ręki. – Powtarzają: “Po co mamy się wtrącać? Przecież to nie nasza sprawa”. A krzywdzone dzieci zazwyczaj same nie złapią za telefon, by wezwać pomoc. Niekiedy to niemowlęta, a te kilkuletnie często bywają milczące i wycofane. Bo są zmaltretowane nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Słyszą od przemocowych rodziców: “Nie mów nikomu, co dzieje się w domu, bo zabiorą cię do sierocińca”. To niestety działa – opisuje.

Zmowę milczenia przerywają dopiero syreny karetek pogotowia podjeżdżających pod domy, gdzie doszło do tragedii. Albo doniesienia medialne o dzieciobójstwach, po których wzbiera fala społecznego oburzenia. Tyle że za każdym razem dla konkretnych dzieci jest już za późno.

Jacek Kukurba przyznaje, że bierna wobec przemocy bywa także część jego kolegów z pomocy społecznej. Z góry zakładają: “Na pewno nic wielkiego tam się nie dzieje”. – A skąd to wiemy, jeśli nie sprawdzimy? Rozumiem, że jesteśmy przepracowani, często sfrustrowani niskimi zarobkami i tym, że musimy dorabiać w innych miejscach, by związać koniec z końcem. Ale nie możemy zobojętnieć, bo w grę wchodzi życie dzieci. I czas, którego niejednokrotnie mamy niewiele, by zareagować – podkreśla.

Gdy on i jego koledzy z MOPR wygrywają ten wyścig z czasem, to właśnie dzięki sygnałom ludzi. – Jeśli alarmują nas, choćby anonimowo, że za ścianą jest awantura i dziecko płacze, to zawsze jedziemy na miejsce i sprawdzamy, co tam się dzieje. Ale nie jesteśmy w stanie być wszędzie. Przecież nie będziemy chodzić po wszystkich domach i pytać: “Przepraszam, czy macie dziecko i czy jest z nim wszystko w porządku?”. Natomiast wystarczy jeden telefon, żeby uchronić malca przed nieszczęściem – stwierdza.

Ten system interwencji w Bytomiu nazywa się “Przyjazny Patrol” i w czerwcu opisał go w rozmowie ze mną Andrzej Falkiewicz z tamtejszego MOPR. Tłumaczył, że w wielu miejscach Polski pomoc społeczna działa tylko do godz. 15. Co więcej, gdy pracownik socjalny chce zrobić wywiad środowiskowy, musi umówić się z daną rodziną na spotkanie. Gdy więc na nie przychodzi, rodzice mogą go przywitać trzeźwi w wysprzątanym mieszkaniu. Dziecko często jest wtedy jeszcze w szkole. Jeśli ma siniaki na ciele i jest zmaltretowane psychicznie, to podczas takiej wizyty pracownik socjalny nie ma szans tego zauważyć. Natomiast “Przyjazny Patrol” działa od godz. 17 do nocy. Policjant ubrany po cywilnemu wsiada z pracownikiem socjalnym do nieoznakowanego auta i odwiedzają rodziny, w których może dochodzić do przemocy.

Zgłoszenia przychodzą np. od zaniepokojonych sąsiadów i jest ich w Bytomiu kilkanaście w miesiącu. Zdarzają się dni, że Jacek Kukurba jeździ z jednej interwencji na drugą, a ich finałem jest ewakuacja dzieci z przemocowych rodzin. Jak podkreśla mój rozmówca, za każdym razem to ostateczność – dzieje się tak tylko w sytuacji zagrożenia życia lub zdrowia malucha.

“Wreszcie ktoś nas zabiera z tego domu”

Po przyjeździe do przemocowego domu Kukurba najpierw rozmawia z dzieckiem. Pyta spokojnie: “Jadłeś coś dzisiaj?”, “Jak się czujesz?”. Nawet jeśli jest zapłakane i przestraszone, to odpowiada: “Dobrze”. Jego rodzice mogą być pijani lub naćpani, a ono i tak jest gotowe ich bronić.

Pracownik Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie układa z nim puzzle, bawi się samochodzikami albo gra w planszówki. Dziecko w końcu zaczyna widzieć, że ktoś okazuje mu zainteresowanie, ale nie po to, by znów uderzyć. – Często zdarza się, że już po kwadransie mówi mi “wujku”. Zaczyna mi ufać i czuje się ze mną bezpiecznie. To dla mnie wzruszające, ale nie tracę czujności. Dopytuję, co się dzieje i jak często – opisuje.

Zdarza się jednak, że dziecko od początku nie chce niczego ukrywać. Tak było z trzynastolatką, która na widok Kukurby i towarzyszącego mu policjanta westchnęła: “No, k..wa, wreszcie”. – Tam była potężna gromadka głodnych dzieciaków stłoczona w małym mieszkaniu. Matka miała ślady pobicia przez konkubenta, ale twierdziła, że spadła z drabiny. Dziewczynka musiała się naoglądać różnych scen. Gdy westchnęła w ten sposób, stanąłem jak wryty. Bo jakby chciała powiedzieć: “Wreszcie ktoś nas zabiera z tego domu” – wspomina.

Rodzice zaprzeczają, jakoby bili. Niekiedy zaraz potem reagują agresją i wyzywają pracownika socjalnego. Mają pretensje, że wszedł do ich domu, a przecież – jak przekonują – patologia jest gdzie indziej. Niektórzy zapewniają, że “to” zdarzyło się tylko raz. Siniaki na ciele dziecka wskazują jednak na coś innego.

– Zanim przewiozę je do placówki opiekuńczo-wychowawczej, to zawsze najpierw jadę do szpitala. Tam lekarz je bada i często wpisuje do dokumentacji, że na ciele widoczne są ślady uderzeń, długotrwałego bicia i że skóra jest brudna, zaniedbana. Zakładamy “niebieską kartę”. Rodzice tłumaczą, że malec po prostu się uderzył. Albo jak wytrzeźwieją i dochodzi do nich, że stracili dzieci, to przyrzekają na wszystkich świętych, że już ostatni raz pobili syna czy córkę. Problem w tym, że nawet jeśli chcą zmienić swoje życie, to nie zawsze im się udaje. Inni mają swoje pociechy po prostu w dupie. Gdy je zabezpieczamy do placówki, już nie kontaktują się z nimi – opowiada mój rozmówca.

“Gdy tam wszedłem, miałem poczucie, jakbym był w rzeźni”

Jeszcze na klatce schodowej proszą: “Wujek, a mogę chwycić cię za rękę?”. Jacek Kukurba przekłada więc misia do dłoni, w której trzyma już torbę z ubraniami. Razem schodzą do samochodu.

Na pytanie: “Na co masz ochotę?”, dziecko często odpowiada: “Chciałbym się umyć” albo “Jestem głodna”. Bo przemoc fizyczna często idzie w parze z zaniedbaniem. Mój rozmówca zawsze ma w aucie ciastka, żeby na szybko zaspokoić głód malca. Od razu dzwoni też do placówki opiekuńczo-wychowawczej z prośbą, żeby przygotowali kolację.

– Pewnego razu, gdy trafiłem tam z czterolatką, zauważyłem, że przestraszyła się widoku wody z kranu. W ogóle nie wiedziała, o co w tym chodzi. Bo w jej mieszkaniu nie było łazienki, tylko toaleta na półpiętrze i zimna woda skądś donoszona. Gdy dziewczynka zobaczyła w placówce łóżko ze świeżą pościelą, powiedziała: “Jak dobrze, wreszcie będę mogła się wyspać”. Nogi się pode mną ugięły. Zaskoczyło mnie, że cieszyła się z tak małej rzeczy – wspomina.

Dzieci, do których jest wzywany, często żyją w fatalnych warunkach. Jedno z nich długo musiało krzyczeć przez okno, że jest głodne, zanim zostało usłyszane. Na miejscu pojawiła się policja i pomoc społeczna. – Gdy wszedłem do środka, pomyślałem: “No to mamy denata”. Bo śmierdziało strasznie. Mieszkanie wyglądało jak po wojnie. Wszędzie były porozrzucane śmieci, jakieś meble i fekalia kotów. Okazało się, że maluch był zamknięty sam w domu. Ojciec w ogóle nie interesował się jego losem, a matka pojechała do sąsiedniego miasta. Po kilku godzinach zgłosiła się do nas zdziwiona, że wzięliśmy jej dziecko. Miała duże pretensje – mówi.

Kiedyś po odwiezieniu niemowlęcia do rodzinnego domu dziecka zatrzymał się na stacji benzynowej i zaczął płakać. – Była godz. 6 rano, a ja dopiero skończyłem interwencję. W środku nocy ktoś nas zaalarmował, że sześciomiesięczna dziewczynka może być w niebezpieczeństwie. Matka była pijana, a jej konkubent pod wpływem narkotyków. Awanturowali się, a on ją pobił. Potem krążyli po mieście z tym dzieckiem w wózku. Zgarnęliśmy je z ulicy. Bardzo mnie to dotknęło, bo chodziło o niemowlę – wyznaje.

Po dwóch latach matka odzyskała córkę i zaraz potem sytuacja się powtórzyła. Znowu była awantura przy dziecku. – Kobieta piła z jakimś kolegą, gdy jej konkubent wpadł do mieszkania i poczuł się zazdrosny. Zdemolował dom, pobił tamtego faceta i partnerkę. Gdy tam wszedłem, miałem poczucie, jakbym był w rzeźni. Wszędzie widziałem ślady krwi. Okna były powybijane, a szklany stół rozbity. Konkubent wyrwał z niego nogę, po czym naparzał tych ludzi. Oczywiście, zabezpieczyłem dziewczynkę i jeszcze jedno dziecko, które matka urodziła już po mojej pierwszej interwencji. Napisałem dobitną relację z tego zdarzenia do sądu. Miejmy nadzieję, że dzieci będą już bezpieczne – wzdycha mój rozmówca.

“Nie ma gdzie chować dzieci przed przemocowymi rodzicami”

Są miesiące, gdy Jacek Kukurba ewakuuje z przemocowych domów około dziesięcioro dzieci. Jak mówi, dzięki temu zazwyczaj udaje uniknąć się tragedii. Gdy jednak jedzie na interwencję, zastanawia się, co zastanie na miejscu i czy jeśli zabezpieczy dziecko, to będzie miał dokąd je przewieźć.

– To ogólnopolski problem, który narasta. W pieczy zastępczej po prostu brakuje miejsc. Krzywdzonych dzieci jest tak wiele, że już nie ma gdzie ich chować przed przemocowymi rodzicami. Jeśli tylko mogę przewieźć malucha do jego babci czy cioci, to kamień z serca. Ale często szkrab nie ma nikogo w rodzinie, kto mógłby się nim zaopiekować. Czyli u nas w Bytomiu sprawdził się system interwencji, który ratuje maluchy, ale brakuje dla nich bezpiecznego schronienia. Ludzie dalej powinni zgłaszać nam i policji podejrzenia dotyczące krzywdzenia dzieci. Musimy też jednak tworzyć dla nich rodziny zastępcze. Tak możemy je ocalić – podsumowuje pracownik MOPR w Bytomiu.

Napisz do autora: [email protected]

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułGdzie nie będzie prądu w Wielkopolsce 6 listopada? (LISTA)
Następny artykułPoczątek robót drogowych pod Olsztynem. Utrudnienia w ruchu w kilku miejscach