A A+ A++

W wielu różnych tekstach, na blogu i nie tylko, opisywałem przyczyny, dla których, choć w sensie przyczynowości zewnętrznej (z tomistyczna powiedzielibyśmy: sprawczej) się z nich wywodzę, ostatecznie zdecydowałem się zerwać z katolickimi integralistami – lub, jak sami siebie nazywają, „tradycjonalistami”. Jedna z najważniejszych (o ile nie najważniejszą, przynajmniej ówcześnie) z nich były dziwaczne flirty, jakim oddawało się to środowisko na polu politycznym, z dyktaturą. Na to, bardzo często moi czytelnicy reagowali, i reagują, pukaniem się w głowę. „Jaka dyktatura”, pytają z tak charakterystycznym dla „dziedziców Tradycji” poczuciem wyższości, „przecież my bronimy pojęcia integralnej monarchii wszystkich stanów, zdecentralizowanej i opartej na hierarchii wspólnot pośrednich, jaki w najbardziej abstrakcyjnych spekulacjach może to mieć związek z ustrojem autorytarnym?” A jednak, najważniejszym sprawdzianem teorii są zawsze konsekwencje praktyczne i jeśli trochę się w problem zagłębić, okazuje się, że integralna monarchia wszystkich stanów oparta na niezmiennym fundamencie Prawa Bożego w każdym wypadku, przynajmniej na drodze do swego ustanowienia, potrzebuje najzwyklejszej na całym świecie dyktatury wojskowej. Niedawno pojawił się w naszej przestrzeni publicznej kolejny dowód na to, że tak jest, i że w tej sprawie, podobnie jak w masie innych, to ja mam rację, a wszyscy inni się mylą.

Owóż nakładem Wydawnictwa Dębogóra ukazał się na polskim rynku wybór publicystyki politycznej Charles’a Maurrasa pt. „Przyszłość inteligencji i inne pisma”. Przedsłowie do dzieła napisał prof. Jacek Bartyzel, patronat medialny nad przedsięwzięciem rozpięła „Christianitas”, książkę reklamowano na niezliczonej ilości prawicowych portali, sami zaś wydawcy na swym facebooku nie ukrywają: „Charles Maurras cały czas inspiruje serca młodych Francuzów. Mamy nadzieję, że teraz zacznie też oddziaływać na prawicę w Polsce”. W oczywisty sposób, nie chodzi tutaj tylko o inspirację czy rozpoczęcie ideowej dyskusji, ale o afirmację. Maurras jest mistrzem, idolem, przewodnikiem – wzorem do naśladowania.

No to teraz przyjrzyjmy się. Co to tam nawypisywał nam ten wielki Charles Maurras? W swych poszukiwaniach ograniczony jestem faktem, że nie posługuję się językiem francuskim dość biegle, by swobodnie korzystać z oryginałów, mam jednak teksty Maurrasa po angielsku, a to nam na te warunki wystarczy. No to poczytajmy sobie.

„Niżej podpisani […] stwierdzają z mocą, po pierwsze, że głowa państwa francuskiego musi być nie tylko jego prawowitym monarchą, ale także jego dyktatorem.

Po drugie, że król Francji, wraz z rozpoczęciem swych dyktatorskich rządów, będzie musiał podjąć odważne kroki na drodze społecznej retrybucji i represji, tylko te bowiem umożliwią panowanie sprawiedliwości. […] Zemsta publiczna dosięgnąć musi sprawców obecnych niepokojów – tylko ich, ale ich wszystkich. […] Przodek nowego monarchy, Henryk IV, nie dbał o nielojalność ludu, nie wahał się jednak nakazać egzekucji pięćdziesięciu arystokratów, którzy spiskowali przeciw niemu w jednej prowincji. Wystarczy zatem, że ręka monarszej sprawiedliwości dosięgnie jedynie prawdziwych zbrodniarzy, że wyszuka ich z zimną i metodyczną determinacją, motywowaną niczym innym, jak tylko świętą miłością ojczyzny i nienawiścią do wrogów narodu”. („The French Right (from de Maistre to Maurras)”, Nowy Jork 1970, 215–216)

No i tak dalej, i tym podobne. Jak ktoś chce, może szukać dalej, mnie tyle wystarczy. Dyktatura – oto co proponuje Maurras. I to dyktatura wojskowa, krwawa, brutalnie obchodząca się z przeciwnikami (przecież wprost pada w tym tekście postulat eksterminacji wrogów politycznych!). Ależ, powie ktoś, przecież to ma być tylko okres przejściowy! I, odpowiem na to? Co za różnica, czy przejściowy, czy nie przejściowy? Znaczy, oczywiście można się cieszyć, że morderstwa polityczne potrwają tylko kilka dekad, a nie wieki, niemniej że się chce wprowadzić dyktaturę na kilka dekad nie oznacza, że NIE CHCE się jej wprowadzić!

To chyba proste…

Reasumując, taką właśnie propozycję polityczną ma dla polskiego społeczeństwa katolicka prawica. Czy to w ogóle trzeba komentować? Zresztą, w sumie każdy sobie może mieć poglądy jakie chce, mnie to ryba. Tylko że, po pierwsze, to trzeba z otwartą przyłbicą się do nich przyznawać, a nie rozmywać cwaniacko i udowadniać, że tak, ale nie do końca. A po drugie, to jeszcze trzeba zważyć, jakie tu są konsekwencje. Bo przekaz idzie w świat. I potem nawet ci katolicy, którzy nic nie mają wspólnego z integralizmem, muszą odpowiadać na absurdalne oskarżenia, że uznawanie dogmatu o wniebowzięciu NMP logicznie oznacza odrzucenie nowoczesnego pojęcia praw obywatelskich. Od dawna wiadomo, że to nieprawda. A jednak, Bóg świadkiem, dość w swoim życiu nasłuchałem się podobnych dyrdymałów. I przez kogo? Przez tych właśnie, którym wciąż nie może się pomieścić w głowie, że można być katolikiem i nie organizować życia innym. Tak, do was mówię (acz nie powiem za Newmanem: łotry!). Wasza wina, wasza wina, wasza bardzo wielka wina!

No i ten tego.

Na koniec może taka jedna obserwacja. Bo, jak napisałem, nie wszyscy katolicy, nawet nie większość, przyjmuje postawę integralistyczną. Dlaczego zatem, zapytajmy, właściwie niczego innego nie widać w naszej przestrzeni publicznej? I dlaczego, jak również zauważyłem, poglądy integralistyczne z automatu niejako uznaje się za katolickie par excellence? Jest to bardzo poważna kwestia, świadcząca o stanie polskiego Kościoła, tego kolosa na glinianych nogach. Bo przyczynę tutaj stanowi fakt, że po prostu NIE MA po „drugiej stronie” Kościoła głosu alternatywnego. Nie ma go na lewicy katolickiej – bo nie ma lewicy katolickiej. Nikt nie zwraca uwagi na „Kontakt” czy „Tygodnik Powszechny” – i słusznie, bo te media nie mają własnego zdania, tylko powtarzają bezmyślnie to, co się akurat mówi na liberalnym salonie (ostatnio na przykład, że kobiety rozumieją mężczyzn, ale mężczyźni kobiet nie, bo systemowo „mamy władzę” – moją władzę nad kimkolwiek najbardziej chciałbym zobaczyć). W „oficjalnych” mediach kościelnych również go nie ma, bo hierarchia w Polsce jak ognia boi się intelektualnej aktywizacji świeckich. A więc zostają „tradsi”. A „tradsi”, jak widać na załączonym obrazku, oznaczają getto. I tak sobie wszyscy wesoło tańczymy, gramy i śpiewamy – na tym naszym kulturowym Tytanicu.

Maciej Sobiech

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułNowotarski szpital bez wicedyrektora
Następny artykułW Dąbrowie Górnej będzie świetlica wiejska