Hasło „stock market bubble”, czyli „bańka na rynku akcji”, nie było tak często wyszukiwane w Google’u od 2004 roku, a więc odkąd podawane są statystyki wyszukiwań. Do wujka Google’a zwracają się o poradę zarówno giełdowe świeżaki – a debiutantów w tym roku nie brakuje – jak i wygi z Wall Street. Od paru miesięcy obserwujemy bowiem sytuację, która powinna zaniepokoić każdego zwolennika logicznego myślenia. Oto szaleje pandemia, gospodarki ledwo zipią, a rynek akcji kwitnie. Nic dziwnego, że teorie o pęczniejącej bańce, nadchodzącej bessie, a nawet gigantycznym krachu mają się coraz lepiej. Od dołka w marcu do początku listopada indeks S&P 500 wzrósł o 46 procent, a niektóre spółki technologiczne urosły w tym czasie nawet o kilkaset procent.
Bańka na spółkach technologicznych
Pęknięcia bańki w najbliższych miesiącach, a może nawet tygodniach spodziewa się na przykład Jeremy Grantham, znany inwestor oraz współzałożyciel Grantham, Mayo & Van Otterloo, który przewidział pęknięcie bańki w Japonii, bańki internetowej i bańki nieruchomościowej. Uważa on jednak, że obecna bańka jest inna niż poprzednie. Tamte polegały na założeniu, że dobra sytuacja w gospodarce będzie się utrzymywać również w przyszłości. Analogiczna ekstrapolacja poczyniona dzisiaj prowadziłaby do przeciwieństwa bańki. Tym bardziej trudno przewidzieć dokładnie, jak i kiedy obecna bańka pęknie, ale to, że pęknie, jest nieuniknione. Grantham przywołuje „szalone” zachowanie inwestorów, o którym świadczą choćby ostre wzrosty po głębokich spadkach z wiosny tego roku.
Ale Grantham i tak jest w swoich prognozach umiarkowany. Nie brakuje prawdziwych ultrasów, jak David Hunter z Contrarian Macro Advisors – nie żaden świeżak, ale analityk z 40-letnim doświadczeniem na Wall Street. Parę miesięcy temu stwierdził, że marcowe tąpnięcie było początkiem końca trwającej cztery dekady rynkowej bonanzy. Hunter spodziewa się „bessy o historycznych rozmiarach” – największej od krachu 1929 roku – i licznych bankructw. Katastrofy nie powstrzyma dodruk pieniądza, bo inflacja po trzech dekadach wreszcie wyjdzie ze stanu hibernacji. Fed zostanie bez kul.
Idzie hossa czy bessa?
Oczywiście niektórzy pukają się w czoło. Granthamowi zarzuca się, że nie może się wręcz doczekać pęknięcia rzekomej bańki, bo chce, aby rynek ukarał tych, którym się udało sporo zarobić, ponieważ byli od niego odważniejsi. Hunterowi z kolei domalowuje się gębę oszołoma. Z tych przepychanek wyłania się tylko jedna pewna rzecz – wyjątkowy w swej naturze koronakryzys (który dotknął zarówno popyt, jak i stronę podażową), banki centralne i rządy tak rozregulowały realne gospodarki i rynki finansowe, że coraz trudniej odpowiedzieć na pytanie, gdzie właściwie dziś jesteśmy. Idzie hossa czy bessa? Czy mamy początek czy koniec cyklu koniunkturalnego? Zaraz – a czy w ogóle cykle jeszcze istnieją?
Tomasz Tarczyński, prezes Opoka TFI, uważa, że jesteśmy na początku cyklu koniunkturalnego, a bessa – patrząc na rynek z nieco dłuższej perspektywy – zaczęła się na większości indeksów na świecie na początku 2018 roku, toteż tegoroczny krach marcowy nie jest jej początkiem, ale efektownym zakończeniem.
– Odbicie w gospodarkach od dołka z wiosny jest wyraźne. To piąty raz w historii, kiedy S&P 500 osiąga szczyt wszech czasów, podczas gdy oficjalnie gospodarka USA jest w recesji. W poprzednich czterech przypadkach koniec recesji był ogłaszany nie później niż w kolejnym miesiącu po nowym szczycie indeksu, co oznaczałoby, że recesja w USA powinna zakończyć się nie później niż we wrześniu tego roku – mówi Tarczyński.
Z kolei Michał Dybuła, główny ekonomista BNP Paribas, jest zdania, że jesteśmy na końcu wieloletniego cyklu koniunkturalnego, przy czym koniec ten trwa już od jakiegoś czasu, przynajmniej od wybuchu kryzysu z lat 2008–2009.
– Wówczas wyczerpane zostały najważniejsze źródła wzrostu produktywności, które napędzały koniunkturę w latach 90. ubiegłego wieku i w pierwszej dekadzie obecnego stulecia. Mam tu na myśli integrację krajów wschodzących, a zwłaszcza Chin, z globalną siecią powiązań gospodarczych oraz pełne wykorzystanie zdobyczy rewolucji informatycznej. Jednocześnie w ostatnich kilkunastu latach pojawiły się czynniki hamujące wzrost aktywności ekonomicznej, takie jak starzenie się społeczeństw w krajach rozwiniętych czy znaczące pogorszenie sytuacji fiskalnej w połączeniu z nadmiernym zadłużeniem sektora prywatnego w wielu gospodarkach na świecie.
Nie spodziewa się przy tym żadnej potężnej bessy. Od ostatniego kryzysu decydenci, a więc rządy i banki centralne, wiele się bowiem nauczyli. Chodzi tu w szczególności o zrozumienie wagi szybkich i zdecydowanych działań łagodzących skutki recesji, które zresztą obecnie obserwujemy. Luzowanie fiskalne w połączeniu z obniżkami stóp procentowych oraz programami skupów aktywów pomaga stabilizować zarówno gospodarkę realną, jak i rynki finansowe w najgorszej fazie cyklu.
Dybuła uważa, że nie ma mowy o tym, żeby banki centralne wystrzelały się z amunicji.
– Jeżeli nie chcemy, aby recesja przekształciła się w długotrwałą depresję, to wręcz powinniśmy od banków centralnych oczekiwać szybkich i zdecydowanych działań obniżających koszt pieniądza oraz zwiększających płynność w gospodarce. Nie powinniśmy się też martwić, że banki centralne „wystrzelały się z amunicji”, bo skalę skupu aktywów wciąż można zwiększyć, jeśli byłoby to konieczne. Poza tym oprócz łagodzenia polityki pieniężnej również polityka fiskalna została istotnie poluzowana. Taka kombinacja zwiększa szanse na możliwie szybkie wyjście z recesji – mówi.
Wyjście z recesji zapoczątkuje nowy cykl koniunkturalny, który powinien potrwać kilka lat. Takie kilkuletnie cykle wciąż będą występować w przyszłości. Ich powtarzalność wynika przede wszystkim z cykli inwestycyjnych, c … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS