A A+ A++
Wypadek motoambulansu


Wypadek motoambulansu

Fot.: Agencja Gazeta

„Borkoś” nie jest typowym ratownikiem medycznym, bo jego pasja to ratownictwo medyczne. Po dyżurach wsiada więc na kupiony za własne pieniądze motoambulans i jeździ po Warszawie pomagając tam, gdzie potrzebna jest interwencja. Często pojawia się szybciej niż jego koledzy z pogotowia. Wiele swoich akcji nagrywa, tworzy z nich materiały instruktażowe dotyczące pierwszej pomocy i publikuje w internecie. Ma sporą grupę wiernych widzów.

Teraz motoambulans nadaje się do kasacji, ale najważniejsze, że Borkowski przeżył. Jak informuje TVN Warszawa, stan poszkodowanego był poważny. W nocy miał przejść zabieg chirurgiczny. Paweł Błasiak, prezes stołecznego WOPR, w którym działa „Borkoś”, powiedział dziennikarzom, że życiu ratownika nic już nie grozi. – Jest po operacji ortopedycznej, jego stan jest stabilny. Jest razem z nim rodzina. Leczy się w szpitalu przy Szaserów. Staramy się w tej chwili nie przeszkadzać i nie dobijamy się do niego. Na pewno sam się do nas odezwie, kiedy tylko będzie mógł. Można powiedzieć, że uratował go kask – powiedział prezes WOPR.

„Borkoś” o ratownictwie

„Newsweek” niedawno rozmawiał z Marcinem Borkowskim, który opowiadał o roli silnych nerwów w pracy ratownika medycznego. – Dopóki jest zadanie, emocje idą na bok. Jesteśmy zawodowcami i musimy skupić się na tym, by pomagać ludziom. Musimy działać automatycznie. Ratownik, który wpada w panikę, nie nadaje się do tego zawodu. Panika oznacza, że nie jest się pewnym tego, co się robi. A ktoś taki nie powinien jeździć do wypadków – mówił.

Przyznawał jednak, że części ratowników – w tym i jemu – przytrafiają się emocje, które zwykłemu człowiekowi w pierwszej chwili trudno zrozumieć, rodzaj pewnej ekscytacji. Wspominając głośny wypadek autobusu na warszawskim moście Grota-Roweckiego, w którym autobus prowadzony przez kierowcę po narkotykach przebił bariery i wyleciał z wiaduktu na jezdnię poniżej, opowiadał jak prowadził tam akcję.

– Byłem pierwszym ratownikiem, który tam dotarł. Gdyby pan wtedy dotknął mojej kości ogonowej, to by pan poczuł, że merda. Niech mnie pan nie zrozumie źle. Ja się po prostu cieszyłem, że poszkodowani nie są już sami i mogę im zacząć pomagać. Cieszyłem się, że to ogarnę – mówi Borkowski, który za tę interwencję dostał nagrodę od wojewody mazowieckiego.

Ratownik pamięta

Opowiadał jeszcze jedną historię, która pokazuje, z jakim automatyzmem zachowują się ratownicy. W czasie spotkania rodzinnego u brata Marcina Borkowskiego nastąpiło nagłe zatrzymanie krążenia. Matka ratownika wpadła w panikę, zaczęła lamentować i rozpaczać. On sam od razu ruszył do działania, zaczął sztuczne oddychanie. Kiedy do brata przyjechało pogotowie, przekazał im go jak każdego innego pacjenta. Mężczyzna zmarł w karetce, ale do Borkowskiego dopiero po jakimś czasie wszystko to dotarło. Wcześniej po prostu działał.

– Tak to wygląda. Niezależnie od sytuacji na miejscu nigdy nie pojawiają się u mnie żadne myśli niezwiązane z zadaniem. Po zjeździe z dyżuru czasami tak. Człowiek staje na stacji benzynowej i przewijają mu się w głowie wspomnienia z ostatniej doby. W czasie pracy refleksji nie ma – deklaruje Borkowski.

Czytaj także: Zmywanie gąbką makijażu uczennicy to łamanie praw człowieka, niszczenie jej godności

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułBudują drogi w Buradowie i Przewłoce
Następny artykułMarcin Szczygielski spotkał się z młodzieżą w Stacji Kultura w Rumi