Temat uciążliwego podbijania przybrał na sile na przełomie czerwca/lipca, kiedy większość kierowców regularnie skarżyła się na różne dolegliwości zdrowotne. FIA szybko podjęła różne środki zaradcze, ogłaszając dyrektywę techniczną TD039, która zacznie obowiązywać po przerwie wakacyjnej.
Sęk w tym, że od tamtego czasu po porpoisingu nie ma już ani śladu. Zespoły w większości sobie z nim poradziły. Mimo to Federacja wciąż prowadzi intensywne działania w tej sprawie. Powołując się na kwestie bezpieczeństwa, próbuje bowiem uniemożliwić zespołom korzystania ze sprytnej sztuczki, która jest związana z deską pod podłogą. To dzięki niej samochody Ferrari i Red Bulla mają generować tyle docisku.
Te dwie ekipy za wszelką cenę nie chcą dopuścić do zatwierdzenia zmian na sezon 2023, jakimi niedawno zagroziła FIA. Chodzi głównie o zapis mówiący, że krawędzie podłogi zostaną podniesione o 25 mm i kwestii dotyczących kanałów Venturiego. Aby można było to wprowadzić w życie, w normalnych okolicznościach potrzebne byłoby 28 głosów na “tak” podczas spotkania Komisji F1.
Wiadomo natomiast, że nigdy takowych nie będzie, więc Mohammed Ben Sulayem i spółka próbują przeforsować swoje zmiany, powołując się na względy bezpieczeństwa. I zdaniem Auto Motor und Sport – o to najbardziej mają się kłócić zainteresowane strony, a ostateczne głosowanie odbędzie się już jutro (2 sierpnia).
Ferrari oraz Red Bull nie zamierzają się oczywiście na to zgodzić i stosują wszystkie dostępne środki, by temu zapobiec. Włosi mają być nawet gotowi do podjęcia kroków prawnych, ponieważ uważają, że FIA próbuje nagiąć procedury. Mają być w stanie udowodnić, że nie ma już żadnych obaw o bezpieczeństwo.
Nie sposób również pominąć wątku czysto technicznego. Mattia Binotto wyjawił, że większość osób na spotkaniu Technicznego Komitetu Doradczego opowiedziała się za ich kompromisową propozycją o podniesieniu krawędzi podłogi o 10 mm, podczas gdy Christian Horner na piątkowe spotkanie z Ben Sulayemem miał przyjść z Adrianem Neweyem, żeby ten wytłumaczył prezydentowi FIA, o co w tym wszystkim chodzi.
Naturalnie w ten sposób ekipy z Maranello i Milton Keynes chcą chronić swoją drobną przewagę, jaką mają obecnie nad Mercedesem. Według AMuS, pojawiają się obawy o to, że zaproponowane modyfikacje mogą dać olbrzymią przewagę agresywnej filozofii “Srebrnych Strzał”.
Niemcy upierają się jednak, że zależy im tylko na bezpieczeństwie zawodników. Mają być wręcz przekonani, iż wypadki Micka Schumachera i Daniela Ricciardo z Monako oraz… Charlesa Leclerca z Francji były związane z nową aerodynamiką samochodów. Na potwierdzenie tego miały służyć odgłosy z kamer pokładowych.
Nie przeszkadza to natomiast Mercedesowi w domaganiu się również ścisłej interpretacji przepisów na kampanię 2023. Tak przynajmniej wynika ze słów George’a Russella po GP Węgier:
“Nie ma żadnych wątpliwości, że Ferrari i Red Bull popchnęły przepisy w inną stronę, a my przestrzegaliśmy ich zgodnie z pierwotnymi założeniami. Nie ma jednak gwarancji, że dzięki temu [zmianom] zbliżymy się do nich. Wiemy tylko, że gdyby to dotyczyło naszego bolidu, byłby on wolniejszy. Ale każde auto jest inne, więc nie ma żadnej gwarancji. Z drugiej strony na pewno im to nie pomoże”, zdradził Brytyjczyk przed kamerami Sky Sports.
Warto też dodać, że Ferrari i Red Bull niekoniecznie muszą stać na straconej pozycji w tym całym zamieszeniu. Zdaniem AMuS, szefowie małych ekip obawiają się wysokich kosztów przebudowania swoich bolidów po ewentualnym zatwierdzeniu zmian w regulacjach. Modyfikacji może nawet ulec połowa samochodu i w związku z tym mogą poprzeć działania tych dwóch teamów.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS