A A+ A++

Obserwując poczynania Netflixa w ciągu ostatnich lat, nie ulega wątpliwości, że streamingowy gigant lubi rozwijać znane i cenione marki. Idealnym przykładem jest „Wiedźmin”, który oprócz głównej historii z Geraltem doczeka się jeszcze kilku produkcji. Następnym światem zyskującym kolejne smaczki jest opowieść o Sherlocku Holmesie. Świat sir Arthura Conana Doyle’a doczekała się już „Enoli Holmes”, która jednak nie była filmem oryginalnym serwisu. Po kilku miesiącach przyszedł jednak czas na młodych pomocników detektywa.

Ferajna z Baker Street (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Obietnica intrygującej historii

Tytułowa Ferajna z Baker Street to grupka dorastających dzieciaków zamieszkująca jedną z londyńskich dzielnic biedoty. Bea i Jessie są przyrodnimi siostrami, które wychowywały się w domu pracy, gdzie poznały Billa. Z czasem na ich drodze stanął również Spike. Nieoczekiwanie do grupy dołącza Leo, który skrywa jednak pewną tajemnicę i unika rozmów o sobie – młody arystokrata już po kilku chwilach zostaje uznany za przyjaciela. Wspólnie nastolatkowie starają się przezwyciężać wszelkie trudności, choć największymi z nich są uporczywy brak pieniędzy oraz życie w najgorszych warunkach. Tutaj z pewną ofertą przychodzi jednak Doktor Watson (Royce Pierreson) – w zamian za znalezienie rozwiązania szemranych spraw, w których pojawiają się wątki paranormalne, młodziki zostaną sowicie wynagrodzeni. Dlaczego wybór padł akurat na przyjaciół? Jest wśród nich dziewczyna, która posiada pewne moce pozwalające przeniknąć nie tylko do innego wymiaru, ale i poznać najgłębsze wspomnienia ludzi. Z natury nieufna Bea, liderka zespołu, idzie o krok dalej i szuka kontaktu z Holmesem. Okazuje się bowiem, że nie przez przypadek ten duet stanął na drodze nastolatków…

Angielska nazwa serialu Netflixa to „Irregulars”, co czytelnicy zaznajomieni z różnymi opowiadaniami o genialnym detektywie mogą skojarzyć niemal natychmiastowo – mowa oczywiście o dzieciakach, które swego czasu były cennym źródłem informacji dla błyskotliwego jegomościa. Choć na pierwszy rzut oka szykuje się zapowiedź nie lada atrakcji dla fanów Sherlocka, czekając na pojawienie się tego bohatera na ekranie trzeba uzbroić się w cierpliwość. Prezentacja jego oraz Watsona również odbiegają od tych standardowych, jakich moglibyśmy się spodziewać, pamiętając nie tylko o książkowym oryginale, ale i o wielu innych produkcjach czerpiących z intrygującego uniwersum. Na próżno szukać tutaj scen, w których mistrz dedukcji bryluje w kolejnych sprawach, a towarzyszy mu opanowany, dystyngowany partner. Sherlock Holmes w recenzowanej „Ferajnie z Baker Street” to człowiek zbrukany, znękany i z wieloma problemami – trzeba jednak wiedzieć, że pomysł na tę postać jest nie tylko nietypowy, ale przede wszystkim całkiem solidnie wykreowany i wpisuje się w przyjętą koncepcję. Dla czytelników, którzy połykali kolejne książki Doyle’a ten obraz może budzić nieco kontrowersji, jednak to nie jedyna taka zmiana.

Ferajna z Baker Street (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Duchy, nastoletnie problemy i wielkie zbrodnie

Ferajna recenzja  - bohaterki

Scenarzyści Netflixa postarali się o stworzenie mrocznego, wiktoriańskiego Londynu, gdzie brud i smród najgorszych dzielnic miesza się z blichtrem i bogactwem wyższych sfer – obecność tych pierwszych jest dominująca na ekranie. Choć serial określany jest jako horror, pomimo poruszanej tematyki zbyt często nie można oczekiwać momentów, które zjeżyłyby włos na głowie. Siłą pierwszych odcinków recenzowanej produkcji są natomiast przedstawiane sprawy, czerpiące garściami z wielu tajemniczych motywów oraz śledztw – pamiętajmy jednak, że nie mamy tutaj do czynienia z przemyślanymi i dokładnie zaplanowanymi zbrodniami, a do głosu dochodzą zjawiska paranormalne. Obserwujemy więc porwania niemowląt czy przyprawiający o gęsią skórkę występ wróżki zębuszki, której intencje są niekoniecznie dobre. Z czasem bohaterowie odkrywają, że niepokojące, paranormalne zdolności ludzi są wynikiem pewnego niepokojącego zjawiska.

W swojej recenzji nie mogę zapomnieć o fakcie, że „Ferajna z Baker Street” to przede wszystkim serial dla nastoletnich widzów, co stanowi punkt odniesienia dla wielu wątków dotyczących bezpośrednio Bea, Jessie, Spike’a, Billa oraz Leo. Pomimo, że całość wydarzeń została osadzona w Anglii u schyłku XIX wieku, przewijają się tutaj typowe dla współczesnej młodzieży problemy – pierwsze miłości, poszukiwanie swojej drogi w życiu, kwestie rodzinne czy dotyczące przyjaźni. Tak naprawdę niezależnie w jakich realiach umieścilibyśmy ferajnę, przedstawienie jej losów wszędzie byłoby podobne. Głównym tematem rozmów dziewcząt są zatem chłopcy i miłosne uniesienia, a Leo i Bill walczą o względy jednej z nich. Pomimo że mamy do czynienia z wieloletnią przyjaźnią, relacje między członkami grupy są raczej płytkie. Nie mogę jednak stwierdzić, że żadna z postaci nie przypadła mi do gustu. Wątek Leopolda, który nieustannie dąży do akceptacji siebie i odnalezienia swojej życiowej drogi poza pałacowymi murami jest do bólu oklepany, ale całkiem przyjemny – na pewno ciekawszy niż zobrazowanie realiów życia jego nowych przyjaciół. Do całości prezentacji dodajmy przewijające się współczesne motywy muzyczne, które poupychane zostały gdzieniegdzie i na siłę, a pasują jak kwiatek do kożucha. Szkoda, że twórcy nie pokusili się o dopasowanie zagadnień i zachowań protagonistów do epoki, co świadczyłoby o pewnej wiarygodności „Ferajny z Baker Street”, w konsekwencji bowiem otrzymujemy typową soap operę dla nastolatków, z przewijającym się motywem śledztw i Sherlockiem Holmesem.

„Ferajna z Baker Street” jest serialem, któremu brakuje świeżości zachęcającej widza do niecierpliwego podążania za rozwiązywanymi przez przyjaciół sprawami. Śledztwa i sekrety podejmowane przez Holmesa budziły zawsze sporo zaciekawienia, dążenie do poznania nawet najmniejszych szczegółów, a później efektowne rozgryzienie intrygi to były smaczki, za które ceniło się opowieści szkockiego pisarza. Podczas ośmioodcinkowego seansu widzowie są raczeni bardzo brutalnymi, często szokującymi obrazami oraz mroczną atmosferą – to odejście od podstawowych założeń uniwersum może nie przypaść wszystkim do gustu. Ja jednak śmiało stwierdzam, że pierwsza połowa recenzowanego serialu, w której każdy epizod poświęcony był innej kreaturze, mimo wszystko była znacznie ciekawsza. Czekałam na pojawienie się Sherlocka i jego wątek mi się podobał, choć okazał się całkowicie nieprzewidywalny. Nie zmienia to jednak faktu, że druga część „Ferajny z Baker Street” już mnie tak nie wciągnęła, a zakończenie okazało się mało satysfakcjonujące. Odnoszę również wrażenie, że scenarzyści Netflixa chcieli stworzyć serial, który będzie niemal dla każdego odbiorcy, dlatego wykorzystali wiele elementów, które już sprawdzały się we wcześniejszych produkcjach. W „Ferajnie z Baker Street” jest nieco ze „Stranger Things”, „Przeklętej” czy „Przeznaczenie: Saga Winx”, a to sprawia, że podświadomie czujemy, jak wszystkie wątki potoczą się dalej. Nawet tutaj widzowie zostali pozbawieni nutki tajemniczości.

Ferajna z Baker Street (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Nie dla fanów Sherlocka Holmesa

Połączenie fantastyki i świata Sherlocka Holmesa nie jest zadaniem łatwym, ale mogło zostać zrealizowane nieco lepiej i zmyślniej. Nastoletnim widzom, którzy zbytnio nie przywiązują uwagi do materiału oryginalnego, czerpanie z powieści sir Arthura Conana Doyle’a może nawet się spodobać – w końcu w „Ferajnie z Baker Street” nie brakuje cukierkowych wątków i poświęcenia uwagi uczuciowości. Niedługo możemy spodziewać się zapowiedzi następnego sezonu, bowiem twórcy zostawili sobie sporą furtkę na kolejne historie. Nie ukrywam jednak, że zamiast ferajny znacznie bardziej wolałabym kontynuację przygód Enoli Holmes.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułNiebezpieczne zapory
Następny artykułPlany wyjazdowe Polaków na 2021 rok. Czego powinniśmy się spodziewać?