A A+ A++

fot. Dominik Smolarek | www.dominiksmolarek.pl

Polskie kolarstwo to nie Tour de Pologne. Polskie kolarstwo to skandale alkoholowe, seksualne, permanentny brak kasy, kompetencji, umiejętności planowania i współpracy, kluby działające dzięki rodzicom i wyścigi dookoła remizy.

Felieton o stanie kolarstwa szosowego w Polsce w 2023 roku.

Staczamy się. Powolutku, po cichutku polskie kolarstwo przestaje istnieć. Nie ma kasy, nie ma zawodników, nie ma drużyn, nie ma wyścigów. Nic nie ma. Wiemy tylko jedno: lepiej już było. I w tym całym bałaganie ta informacja poraża najbardziej.

Poraża z tego powodu, że w ubiegłych latach nigdy tak naprawdę nie było dobrze. Pojawiały się pojedyncze jaskółki w postaci Majek, Kwiatkowskich, Bodnarów czy Marczyńskich, które ciągnęły polskie kolarstwo na arenie międzynarodowej. Osiągały spore sukcesy, dzięki którym nawet zagraniczni dziennikarze zaczęli się interesować szosowaniem made in Poland. Pisali do nas przedstawiciele zagranicznych mediów, interesowali się wysypem polskich talentów.

Rozdarci nie wiedzieliśmy, co odpowiedzieć, dlatego uciekaliśmy do najbezpieczniejszego rozwiązania. Mówiliśmy, jak jest. Że związek ledwo dyszy, że komornik, że nie ma na nic pieniędzy, że te polskie osiągnięcia są de facto rezultatem wczesnej kolarskiej socjalizacji „naszych” na zachodzie. To w Hiszpanii, Belgii czy we Włoszech odkryto ich talenty i dano im szansę. Rafały i Michały wygrywały tęczowe koszulki czy trykoty w grochy nie dzięki polskiej myśli szkoleniowej i systemowi wychowania narybku, tylko pomimo niego.

W zaistniałej sytuacji aż dziw bierze, że ostatecznie im się udało wypłynąć na szersze wody. A my, czyli federacja i cała jej otoczka, na tyle byliśmy skoncentrowani na własnych sprawach, że gdy zaistniała okazja, by coś zmienić, to summa summarum nie zmieniliśmy nic.

Skończyło się na deklaracjach

Wszystkie szumnie zapowiadane i wdrażane projekty okazywały się niewypałami. Mniej lub bardziej umiejętnie sprzedawano je pijarowo, ale nic pozytywnego nie wnosiły. W środowisku wrzało. W ostatnich piętnastu latach mieliśmy więcej prezesów Polskiego Związku Kolarskiego niż przez cały PRL, każdy z nich startował z programem odnowy, by po kilku bądź kilkunastu miesiącach opuszczać coraz to szybciej tonący okręt.

Swoje pod względem wizerunkowym dołożyła afera „obyczajowa” wokół pewnego trenera P. (dziś, o zgrozo, już niemal zapomniana), kłótnie wewnątrz kolarskiej familii oraz decyzja CCC o wycofaniu się z biznesu wskutek pogrążającego się regresu gospodarczego w dobie covidowej pandemii.

Przez lata całe polskie kolarstwo uzależnione było od Dariusza Miłka. Niestety. Bo gdy firma finansowo stoi tylko na jednej parze nóg, w momencie, gdy sponsor sobie te nogi połamie, współpracownicy pozostają na lodzie. Pozostają z niczym i nawarstwiającymi się długami, które uniemożliwiają występ młodzieży na imprezach medalowych (słynna zrzutka w Internecie dla torowca-juniora), uniemożliwiają opłacenie obozów treningowych czy błahego zakupu reprezentacyjnej odzieży.

Miłek nie ponosi winy za upadek kolarstwa w Polsce. Lecz „wina” Miłka polegała na przyzwoleniu, by owe kolarstwo aż w tak dużym stopniu stało się od niego zależne.

fot. Marco Alpozzi/LaPresse

Stan kolarstwa w roku 2023

Do czego doprowadziła pseudo-polityka kolarska najlepiej widać patrząc na krajowy kalendarz wyścigowy 2023 oraz kontyngent Polaków w zawodowym peletonie. W kolarskim światku nie odgrywamy zupełnie żadnej roli. Zaledwie dziewięć szosowych wyścigów. Bez Ślężańskiego Mnicha, bez Grodów, z jedynie jedną imprezą dla pań. Sezon trwający tylko niecałe trzy miesiące. Szok.

I niespełna 70 zawodników i zawodniczek w światowym peletonie, tylko siedmiu w męskim WorldTourze, w tym Włoch z polskim paszportem. Doszło do kuriozalnej sytuacji, o której jeszcze kilka lat temu nie śniło się nawet największym entuzjastom kolarstwa kobiecego. Prawdopodobnie w tym sezonie o wiele częściej będziemy się cieszyć z wyników Niewiadomej, Pikulik, Skalniak-Sójki czy Lach, niż Gradka czy Wiśniowskiego.

„No, przepraszam, ale sukces kobiet to przecież sukces polskiego kolarstwa” – ktoś powie. Właśnie że nie. To sukces klubowego kolarstwa. Naszych pań nie byłoby w kolorowej kolumnie, gdyby nie inicjatywy oddolne jak Pauliny Brzeźnej. W tych klubach jak na polskie warunki istnie profesjonalnie podchodzi się do tematu i daje się wykazać młodzieży, która ścigając się nawet w mniej znaczących europejskich wyścigach wpada w sito zagranicznych, topowych zespołów.

A wśród panów na odcinku szosowym mamy jedynie tak naprawdę raz lepiej raz gorzej poczynającą sobie w… trzeciej dywizji mazowiecką ekipę Dariusza Banaszka. W kraju nie ma dobrego klimatu dla kolarstwa, wszędzie tak gęsty smog, że nawet Santic-Wibatech zarejestrował się w Niemczech.

Jak na nie-stan rzeczy reaguje związek? Grzegorz Botwina podał się do dymisji. Człowiek, w którym pokładano niemałe nadzieje, rezygnując ze stanowiska przyznał się niejako do tego, że zadanie go przerosło, choć oficjalne jak powód podał względy osobiste. Co w takim razie nadal robi w zarządzie?

fot. Dario Belingheri/BettiniPhoto

Będzie gorzej

Jest źle i będzie coraz gorzej. Bo gdy na sportową emeryturę udadzą nasze najbardziej utytułowane zawodniczki i zawodnicy, nie będziemy mieli w talii nikogo, kto mógłby ich zastąpić. Wpadniemy ponownie w podobną dziurę, jaka miała miejsce po Zbigniewie Spruchu czy Piotrze Wadeckim z samotnym jeźdźcem Sylwestrem Szmydem. W 40-milionowej Polsce trudno jest znaleźć następców Kwiatkowskiego i spółki.

Może dokładniej: może i się znajdą, tylko co dalej? Żadnych perspektyw.

Za to w sześciomilionowej Danii czy dwumilionowej Słowenii młoda generacja aż garnie się do roweru. Diamenciki są wyłapywane, selekcjonowane, szlifowane i doinwestowane. To nie kolarstwo ma problem z Polską, to Polska ma problem z kolarstwem. Gdy na świecie kolarstwo, jego struktury, profile wyścigów, nastawienie się modyfikuje i przystosowuje do nowych wyzwań, w Pruszkowie i w wielu „rejonach” rządzi betonowy konserwatyzm.

Polskie kolarstwo to nie Tour de Pologne. Polskie kolarstwo to skandale alkoholowe, seksualne, permanentny brak kasy, kompetencji, umiejętności planowania i współpracy, kluby działające dzięki rodzicom i wyścigi dookoła remizy.

Polskiego kolarstwa po prostu nie ma i go nie będzie, jeśli dwojący i trojący się zasłużony „teren” będzie nadal zdany tylko i wyłącznie na siebie. Pytania „jak temu zaradzić?” padały na poważnie od finiszu “Kwiatka” na podium Tour de Pologne w 2012 roku. Padały pytania, potem padały projekty, a wizji nigdy tak naprawdę nie było.

Dziś pytań o rozwiązania już nikt nie zadaje: wyzwania przerosły zarówno tych, którzy robią i tych, którzy tylko gardłują. Przerosły tych co dobrze chcieli; tych co w szczycie sportowej sławy chcieli pociągnąć ten wózek; tych co porywali się na wielkie projekty, a skończyli narzekając na Fejsbuku; przerosły tych, którzy uważali i uważają, że na kolarstwie zjedli zęby i wiedzą najlepiej.

Okazja stulecia odjechała przed nosem, polskie kolarstwo po złotych latach przegrało jedyny wyścig, który się liczył. Wyścig Przyszłości. Czy istnieje szansa na zmianę? Niestety, tego procesu nie da się raczej zatrzymać. Wyścig nam pojechał, ale bohaterskimi opowieściami o naszych prawie-zwycięstwach przez kolejne lata będziemy się znowu karmili. Bez refleksji, bez systemowego myślenia i pomysłu, za to z nadzieją, że ktoś sypnie forsą na kolarstwo, bo ono „przecież zasługuje”.

Jeśli znalazłeś w artykule błąd lub literówkę prosimy, daj nam o tym znać zaznaczając błędny fragment tekstu i używając skrótu klawiszy Ctrl+Enter.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułSzef zielonogórskiej hematologii profesorem belwederskim. “Zaczynałem od szpiku myszy”
Następny artykułУкраїнський фристайліст переміг на етапі Кубка світу з лижної акробатики