A A+ A++

Polska znów w finale Eurowizji. Sam konkurs wydaje się nieco poważniejszy, niż ostatnio bywało, ze sporą konkurencją i jasnymi faworytami.

Późnym wieczorem w czwartek zakończyły się półfinały Konkursu Piosenki Eurowizji w Turynie. Włosi przygotowali się do postpandemicznego show w sposób budzący szacunek, ale mają się do czego odwoływać – co rusz przypominali, że cały ten konkurs powstał z inspiracji ich San Remo, flagowym festiwalem piosenki powstałym na początku lat 50.

Poziom tegorocznych zgłoszeń jest dość wysoki. Co jakiś czas Eurowizja przypomina rynkowi płytowemu i koncertowemu, że potrafi wylansować dużą gwiazdę, i przypomniał o tym także zeszłoroczny sukces włoskiej grupy Måneskin. W drugim półfinale mieliśmy więc zarówno utytułowanych weteranów z The Rasmus (reprezentujących Finlandię, mających fanów także w Polsce, gdzie 20 lat temu odnosili spore sukcesy), jak i bardzo dobrze przygotowaną Cornelię Jakobs ze Szwecji (ze sporymi szansami w finale). Konkurencją dla zakwalifikowanego do finału polskiego reprezentanta Krystiana Ochmana będzie z pewnością także czesko-norweski electropopowy zespół We Are Domi.

Czytaj też: Dźwięki gołej baby, czyli Polska na Eurowizji

Norwegowie żółci jak banany

Wyścig w finale zapowiada się na dość poważny. Co prawda z pierwszego, wtorkowego półfinału przeszli dalej kolorowi (by nie powiedzieć: żółci jak banany) Norwegowie z Subwoolfer z propozycją jednoznacznie stawiającą na show, a na status czarnego konia mają też szanse reprezentanci Mołdawii z ludową trawestacją punkowych Ramones (Zdob şi Zdub & Advahov Brothers), to jednak sporo międzynarodowego kolorytu wylądowało już za burtą. Jeśli chodzi o wyeliminowanych uczestników drugiego półfinału, żal trochę zabawnych, cyrkowo-postapokaliptycznych reprezentantów Gruzji: Circus Mircus. Nie żal za to kolejnych klonów Ariany Grande czy Eda Sheerana, a takich prostych prób naśladownictw jak zwykle sporo na ten telewizyjny konkurs przysłano.

W sobotnim finale do rozgrywki włączą się piosenki z krajów tzw. Wielkiej Piątki, czyli Francji, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Włoch i Niemiec. Po części nieźle w tym roku notowane – szczególnie Sam Ryder, reprezentant Zjednoczonego Królestwa, gwiazda TikToka, może zademonstrować siłę relatywnie nowego (w zestawieniu z eurowizyjną historią) medium. To zresztą najciekawszy z planów, na których z roku na rok śledzimy Eurowizję – zmieniające się gusty pokoleniowe i upodobania estetyczne.

Czytaj też: Eurowizja. Między kampem a folklorem

Eurowizja. Polak wypadł nieźle

Krystian Ochman wypadł nieźle. Błyszczał wokalnie, choć jego piosenka, należąca do stale obecnego na konkursie nurtu pełnych dramatyzmu ballad, w warstwie aranżacyjnej brzmi jednak na nieco sztuczną i niedopracowaną. Przy zwykłej edycji Polak miałby bardziej realne szanse na rywalizację o zwycięstwo. To jest jednak edycja wojenna i trudno sobie wyobrazić, by w ostatecznym głosowaniu – nawet równoważonym werdyktem jury – miała nie wygrać ukraińska Kalush Orchestra.

Eurowizja była wymyślona jako platforma współpracy między krajami Europy po wojnie, a stała się platformą komunikacji i manifestacji, o czym przypomina regularnie. Trudno sobie wyobrazić, by zgromadzona wokół imprezy publiczność nie próbowała zamanifestować solidarności z Ukrainą.

Czytaj też: Głośniej od bomb, czyli dlaczego Eurowizję wygra Ukraina

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWykreślenie hipoteki z księgi wieczystej. Jak to zrobić?
Następny artykuł25 maja: Dzień Matki w CETiK-u – Stronie Śląskie