A A+ A++

Serwis Middle East Eye poinformował 25 listopada, że prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan zlecił tureckim urzędnikom i wojskowym opracowanie zakresu potencjalnej operacji wojskowej przeciwko kurdyjskim bojownikom w Syrii mającej na celu wyparcie ich z zachodniego brzegu Eufratu. Wydaje się jednak, iż lepszym słowem niż „opracowanie” byłoby: „aktualizacja” już dawno sporządzonych planów. Ostatnie doniesienia i zdjęcia pojawiają ce się na Twitterze sugerują, że Ankara gromadzi siły na granicy z Syrią, aby wysłać je w bój, gdy przygotuje grunt polityczny.

Erdoğan długo powstrzymywał się od zrealizowania planów inwazji, ponieważ nie uzyskał zielonego światła od prezydenta Rosji. Głównym czynnikiem odsuwającym w czasie turecką interwencję stałą się więc obecność rosyjskiego wojska w Syrii. Z tego też powodu zakres działań wojskowych ma być ustalony z Moskwą. Dopóki nie zostaną przedyskutowane szczegóły, ofensywa nie ruszy.

Tak zwana turecka operacja specjalna miałaby inny charakter od wojny, którą Władimir Putin rozpętał w Ukrainie. Inne byłyby jej cele. Chodzi po prostu o ukaranie kozła ofiarnego, którym po raz kolejny mają być Kurdowie (a w zasadzie za sprawą uderzeń lotniczych – już są). Jest to wyjście o wiele łatwiejsze, gdyż prościej jest zabijać Kurdów niż przyznać się do porażki w polityce zagranicznej.

Smutna prawda jest taka, że obecnie jest bliżej interwencji niż kiedykolwiek. Wszystko za sprawą zamachu w Stambule 13 listopada. Eksplozja wstrząsnęła İstiklal Caddesi (Aleją Niepodległości) w europejskiej części miasta, arterią pełną sklepów i restauracji, która prowadzi do placu Taksim. Śmierć poniosło co najmniej sześć osób, a rannych zostało ponad osiemdziesiąt. Ankara szybko ustaliła, że za zamachem stoją „kurdyjscy separatyści”, co spotkało się z dementi ze strony podejrzewanych.

Równie szybko odrzucono wniosek prokurdyjskiej Partii Ludowo-Demokratycznej w tureckim parlamencie o rzetelniejsze zbadanie sprawy zamachu. Partia Sprawiedliwości i Rozwoju wraz z sojuszniczą Partią Ruchu Nacjonalistycznego w głosowaniu odrzuciły tę inicjatywę. Departament policji w Stambule poinformował, że przejrzano nagrania z około 1200 kamer oraz przeprowadzono czynności procesowe i operacyjne w dwudziestu jeden lokalizacjach. Co najmniej czterdzieści sześć osób zatrzymano do przesłuchania. Stambulska policja zatrzymała Syryjkę Ahlam al-Baszir podejrzewaną o powiązania z kurdyjskimi bojownikami, która przyznała się do podłożenia bomby.

W ostatnim czasie Ankara zasygnalizowała, że jest gotowa do normalizacji stosunków z Baszszarem al-Asadem, co nie jest po myśli Wolnej Armii Syrii, uważanej za sojusznika Turcji. Z tego powodu mamy do czynienia z szybkim śledztwem i wskazaniem zamachowczyni powiązanej z bojownikami kurdyjskimi. Mazlum Kobane (znany również jako Mazloum Abdi), dowódca wspieranych przez Waszyngton Syryjskich Sił Demokratycznych, powiedział jednak, iż Ahlam al-Baszir należy do rodziny powiązanej z Da’isz.

Wybuch należy jednak traktować jako iskrę w beczce prochu, nie zaś głębszą przyczynę najpierw kampanii uderzeń z powietrza, a teraz planów ofensywy lądowej. Erdoğan wyraźnie wskazał, że ataki to „dopiero początek” i że tureckie siły zbrojne „obalą terrorystów w najbardziej dogodnym czasie”. Nową interwencją w północnej Syrii Erdoğan grozi od maja. Inwazja miałaby na celu stworzenie „bezpiecznej strefy” o głębokości 30 kilometrów, z której wyparto by bojowników sprzymierzonych z Partią Pracujących Kurdystanu i ograniczono jej potencjał do działania.

Kreml jednak nie życzy sobie, aby Turcja prowadziła zakrojone na dużą skalę operacje wojskowe w Syrii. Rosjanom zależy na ograniczeniu rozmiarów tureckiej interwencji, gdyż fala przemocy mogłaby rozlać się na tereny, za które „odpowiadają” Rosjanie. Do powściągliwości wezwał Ankarę rosyjski negocjator i wysłannik do Syrii Aleksandr Ławrentiew.

– Mamy nadzieję, że nasze argumenty zostaną wysłuchane w Ankarze i zostaną znalezione inne sposoby rozwiązania problemu – powiedział Ławrientiew po rozmowach w Kazachstanie.

Północnosyryjski obszar docelowy Erdoğana obejmuje trzy kluczowe miasta: Manbidż, Tall Rifat i Kobanê, które są pod kontrolą dowodzonych przez Kurdów Syryjskich Sił Demokratycznych. Zwłaszcza to ostatnie uznawane jest za symbol walki Kurdów z islamistycznym ugrupowaniem. Syryjskie Siły Demokratyczne – wspierane przez Stany Zjednoczone – realnie postawiły się dżihadystom z tak zwanego Państwa Islamskiego. Waszyngton zdążył już ostrzec sojusznika z NATO przed możliwym wpływem jakiejkolwiek eskalacji na walkę z Da’isz. Mazlum Kobane wskazuje, że najbardziej prawdopodobnym celem potencjalnych tureckich działań zbrojnych na lądzie będzie jego rodzinne Kobanê.

Na razie tureckie wojsko ograniczyło się do uderzeń na wybrane cele z powietrza w ramach rozpoczętej 20 listopada operacji „Pazur-Miecz”. Do tej pory miało zginąć (według danych przekazanych przez atakujących) 326 „terrorystów”. Liczba ofiar wśród ludności kurdyjskiej jest jednak trudna do zweryfikowania, jak zwykle w takich sytuacjach bywa, atakujący często dane zawyżają, zaś atakowani mają tendencję do ich zaniżania, aby nie wywoływać chaosu. Służba prasowa Powszechnych Jednostek Ochrony, milicji kurdyjskiej i siły zbrojnej Demokratycznego Systemu Federalnego Północnej Syrii zaznaczyła, że w atakach w północno-wschodniej Syrii zginęło trzydziestu cywilów i jedenastu bojowników.

Turecki minister obrony Hulusi Akar zakomunikował, że siły tureckie uderzyły w blisko 500 celów. Ogółem pięć tureckich nalotów wymierzono w kurdyjskie siły strzegące obozu internowania Al-Haul w muhafazie Al-Hasaka, gdzie przetrzymywani są krewni podejrzanych bojowników Da’isz. W „normalnych” warunkach sytuacja humanitarna w ośrodku odosobnienia jest nie do pozazdroszczenia, a dodatkowy niepokój wprowadza obawa o ponawianie ataków. Raporty mówią, że obóz pogrążył się w chaosie, a strach wśród rodzin bojowników doprowadził do prób ucieczki.

Poza Al-Haul tureckie bojowe bezzałogowe statki latające – prawdopodobnie Bayraktary TB2 – zaatakowały dwie kurdyjskie pozycje na terenach wiejskich w muhafazie Al-Hasaka. Pierwsze uderzenie skierowano na wieś Szirk, drugie zaś na stację benzynową w pobliżu Al-Malikijji niedaleko granicy syryjsko-irackiej. Turecki dron zaatakował również w stację energetyczną w pobliżu szpitala Al-Kamiszli. Celem ataku stał się też punkt kontrolny kurdyjskich sił bezpieczeństwa w mieście Abu Rasin, a we wsi Kararszak w bliskim sąsiedztwie Kobanê pociski spadły na dom. Tureckie drony zaatakowały również magazyny paliwa we wsiach Maszuk i Al-Kahtanijja. Aktualną listę celów zaatakowanych przez tureckie siły zbrojne można znaleźć tutaj.

Kampania trwa od ośmiu dni i nic nie wskazuje, aby nagle miała się zakończyć. Trwa systematyczny ostrzał artyleryjski i moździerzowy obiektów wzdłuż granicy z Turcją. Dzisiaj pociski spadły na przejście graniczne Simalka między Syrią i Turcją.

Jeden z ataków, być może nie najbardziej niebezpieczny, ale bardzo ryzykowny, wymierzono w kwaterę główną Syryjskich Sił Demokratycznych, która niemal przylega do amerykańskiej bazy wojskowej w Al-Hasace na wyżynie Al-Dżazira. O tym, że turecka amunicja krążąca uderzyła bardzo blisko miejsca stacjonowania amerykańskich żołnierzy, można się dowiedzieć też z wywiadu z Mazlumem Kobane. Być może celem był on sam, gdyż w przeszłości Turcy niejednokrotnie próbowali go zabić, a obecnie znajduje się on na liście najgroźniejszych przestępców poszukiwanych przez Ankarę.

– Nie ma mowy, abyśmy szkodzili siłom koalicji lub cywilom, gdyż mamy tylko jeden cel i są nim terroryści – powiedział Akar. – Gdzie jest terrorysta, tam jest nasz cel, a naszą najważniejszą zasadą jest nieszkodzenie cywilom.

– Niedawne naloty w Syrii bezpośrednio zagroziły bezpieczeństwu personelu Stanów Zjednoczonych, który pracuje w Syrii z lokalnymi partnerami i dąży do pokonania bojowników tak zwanego Państwa Islamskiego i utrzymania ponad 10 tysięcy zatrzymanych – powiedział rzecznik Pentagonu, generał brygady Pat Ryder.

Jeśli już do operacji dojdzie, będzie ona kolejnym krokiem w stopniowym powiększaniu wpływów w Syrii i de facto przesunięciem granicy dzielącej te dwa państwa. Seria syryjskich kampanii rozpoczęła się po podwójnym zamachem bombowym przed stadionem piłkarskim w Stambule w grudniu 2016 roku. Zginęło wówczas 38 osób, a 155 zostało rannych. Do ataku przyznali się bojownicy separatystycznej Partii Pracujących Kurdystanu.

Od 2016 roku tureckie wojsko przeprowadziło trzy kampanie wojskowe na dużą skalę i obecnie kontroluje pas terytorium biegnący wzdłuż ponad 325 kilometrów granicy. W ostatniej operacji pod kryptonimem „Źródło Pokoju” (Barış Pınarı), którą Turcy prowadzili w północno-wschodniej Syrii od 9 października 2019 roku, zajęto obszar między miastami Tall Abjad i Ras al-Ajn. Interwencja zakończyła się wynegocjowaniem zawieszenia broni przy istotnym udziale Rosji.

Planowana operacja wojskowa na terytorium sąsiada ma również inne przyczyny. Erdoğan chce w ten sposób kreować politykę wewnętrzną, by podsycić nastroje nacjonalistyczne przed przyszłorocznymi wyborami. Przedłużające się spowolnienie gospodarcze z szalejącą inflacją i rosnącym bezrobociem zagraża jego blisko dwudziestoletniej władzy. Obniżenie poziomu bezpieczeństwa w państwie i zagraniczna kampania wojenna mają być czynnikami, które pozwolą odzyskać zaufanie i skonsolidować naród.

Turcja – choć przebąkuje, że będzie podejmować niezależne decyzje – tak naprawdę będzie oczekiwać na zielone światło z Moskwy lub Waszyngtonu, gdyż nie może przeprowadzić ofensywy lądowej przeciwko siłom kurdyjskim znajdującym się w ich strefach wpływów. Albo musi uzyskać zgodę wyrażoną expressis verbis (czego raczej nie można oczekiwać), albo przynajmniej milczące przyzwolenie, co jest już bardziej realne, przynajmniej ze strony Kremla.

Dramatycznej sytuacji, w jakiej znaleźli się Kurdowie, nie należy rozpatrywać, nie biorąc pod uwagę tego, co się dzieje w Iraku. Na zachodzie Kurdowie dostali się pod ostrzał tureckich sił zbrojnych, na wschodzie zaś znaleźli się na celowniku Iranu. W obu przypadkach są kozłami ofiarnymi niepowodzeń polityki wewnętrznej. Adel Bakawan, dyrektor Francuskiego Centrum Badań nad Irakiem, twierdzi, że nie ma konkretnych dowodów na to, że Ankara i Teheran współpracują w tej sprawie – ale nie można tego wykluczyć.

Ajatollahowie nie są w stanie stłumić ruchu protestacyjnego od 16 września. Reżim próbował nawet twierdzić, że protesty są sunnickim powstaniem wspieranym przez Arabię Saudyjską, kraje zachodnie i Rząd Regionalnego Kurdystanu w Iraku w celu zdestabilizowania szyickiego Iranu. Teheran wywiera presję na nowy rząd w Bagdadzie, zdominowany przez frakcje proirańskie, aby wydalił Organizację Rewolucyjnych Pracowników Irańskiego Kurdystanu (Komala) i Demokratyczną Partia Irańskiego Kurdystanu (PDKI) z Iraku. Dwa tygodnie temu szef Sił Ghods, Esmail Ghaani, złożył w Bagdadzie niezapowiedzianą dwudniową wizytę, która stanowiła formę ostrzeżenia. Szef elitarnych oddziałów Pasdaranów przestrzegł irackich przywódców, że nieefektywne działania wobec Kurdów mogą być przyczynkiem do otwarcia frontu działań lądowych.

Przeczytaj też: Pucz Kappa. Rewolucja, kontrrewolucja i pierwszy lot Hitlera

Kurdishstruggle, cc-by-2.0

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułSzkoły powinny uczyć o wielkim wymieraniu i żałobie klimatycznej? W Katowicach będą o tym rozmawiać
Następny artykułChiny. Tak masowych protestów Xi Jinping się nie spodziewał. Co symbolizuje biała kartka?