Dorota Masłowska począwszy od debiutu “Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną” budzi emocje. Przez jednych nierozumiana za dość śmiałe poczynanie sobie z językiem, mająca też wiernych fanów, na pewno rozpoznawalna. Zapytana o to na spotkaniu w Bibliotece Raczyńskich przyznała, że popularność i poczytność to kategorie, w jakich nie chciałaby być rozpatrywana. Wszystko, co pisze, rozgrywa się w języku, często kosztem symbolicznej tylko fabuły, spodziewa się więc, że tworząc rzeczy trudne i wymagające skupienia, będzie coraz mniej czytana. “Chciałabym robić rzeczy, które ludziom mieszają w głowach i sprawiają, że czują się oni inaczej niż zazwyczaj i kręci im się w głowie” – tłumaczyła w rozmowie z Lilianą Skibińską-Szłapką. Jednych więc wabi buzującym stylem wziętym wprost z ulicy i pozorną anarchią, innych odstręcza szorstkością i wulgarnymi słowami, zza których wyłania się bezczelny i brzydki obraz rzeczywistości. Po co to robi, po co drażni się z czytelnikiem? W rozmowie z cyklu “Porannik książkowy” poznaliśmy odpowiedź: chodzi o “drażnienie ośrodka poczucia oczywistości językowej, który być może nie istnieje, ale mimo to jest w ludziach bardzo silny”.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS