A A+ A++

Są ludzie, których oczaruje kupa na pustyni, są tacy, których nie zachwyci zupełnie nic. Kiedyś byłam tym drugim typem, dzisiaj wszystko jest „amazing”. O ile jestem najedzona i wyspana. Nieszczęśliwy brzuszek, to nieszczęśliwa Ania.

Pamiętam moje rozczarowanie Paryżem. To miasto ma zbudowaną wokół siebie potężną legendę. Miasta miłości, bagietek, cudownej architektury i stylowych Paryżanek, które nie tyją a ich dzieci nie grymaszą (koszmarnie toksyczna książka!). Więc wyobraźcie sobie co poczułam, widząc wyspę śmieci na Sekwanie, walające się butelki, nielegalnie sprzedających plastikowy shit nachalnych typków i ludzi sikających pod ścianami w środku miasta. Syndrom Paryski. Zgrabne określenie na rozczarowanie chyba najbardziej przehajpowanym miastem świata.

W zeszłym roku zabrałam koleżankę do Łazienek. Przyjechała do Warszawy, chciała się przespacerować. I spaceruję tak przez piękne, ale jednak widziane wiele razy Łazienki, aż widzę grupkę turystów, wyglądających na Włochów, ale mówiących po angielsku (nie wiem czemu nie zapytałam skąd są, teraz zawsze będzie mnie to zastanawiać). Przekrzykiwali się pokazując sobie coraz to ładniejsze liście i mieli radochę z rudej wiewiórki, jakby to była najpiękniejsza istota na świecie. Ich ekspresja! Oni się nie cieszyli. Oni byli chodzącym szczęściem. Uosobieniem dziecięcej radości, tańczącą gwiazdą*.

Momentalnie poczułam się dziwnie z tym swoim umiarkowanym zachwytem i spróbowałam popatrzeć na ten park tak, jak oni. Był piękny w październikowym słońcu, ale sama tego nie dostrzegłam.

Ten drobny moment był dla mnie momentem granicznym, od którego zaczęłam trochę rozmyślać nad tym, co musi się wydarzyć, bym przeżyła zachwyt.

Jest taki utwór zespołu Crowded house. Nie znam** innych utworów Crowded house, ale w refrenie śpiewają „everywhere you go, always take the weather with you”. Ładne.

W maju spałam na pustyni. Niesamowite przeżycie, rozgwieżdżone niebo, piach, słońce i bezkres. Po obejrzeniu zachodu słońca myślałam, że nic mnie już nie zachwyci. A potem z twarzą pooraną od drobnego piasku, głodna, skacowana i niewyspana wstałam na wschód słońca (niezbyt imponujący) i zachwyciłam się kupą. Serio. Ahmed, nasz przewodnik powiedział, że po tej części pustyni można chodzić boso, że nic tu nie żyje, że za sucho, że nie ma się czego bać. Żadnych zwierząt. Ten mały bobek był dla mnie jak symbol zwycięstwa woli życia nad bezlitosną pustynią. Uroniłam łezkę zachwytu.

Zupełnie inaczej niż w Siem Reap w Kambodży, gdzie przeżyłam szok kulturowy widząc rzeczy, które nigdy nie powinny się wydarzyć. Czyli dla przykładu dzieci szukające klientów wśród europejskich mężczyzn***.
Zwiedzając kompleks Angkor Wat czułam tylko niechęć i obrzydzenie. Pamiętam, jak nazwałam świątynie kamiennymi grzybami i czułam wkurzenie na myśl o tym, ilu ludzi zginęło, albo pracowało za darmo by te grzyby wznieść. I że przez te grzyby przylatują tu turyści, którzy z ciekawości i odwagi dodanej tanim alkoholem uprawiają seks z bardzo nieletnimi.

Gdybym tego nie zobaczyła, pewnie zachwycałabym się, że jestem w scenerii którą znam z Tomb Raider i że w ogóle wow, że komuś się chciało wznieść coś tak imponującego.

To, jak odbieram dane miejsce zależy bardziej od tego, co mam w głowie, niż miejsca samego w sobie. Od moich wartości, uprzedzeń, oczekiwań. Plus od tego, czy jestem wyspana i najedzona, czy nie. 

Jak możecie się domyślać, turystyka sakralna nie należy do moich ulubionych, bo wiem ile wojen, mordów i konfliktów wywołały religie i jakoś nie jest mi z tym wszystkim po drodze. Za to podobała mi się wioska “Star Wars”, czyli ukryte gdzieś na pustyni miejsce ze scenografią udającą kiedyś u Lucasa Tatooine. Bo mam mnóstwo pięknych wspomnień z oglądania Gwiezdnych Wojen. To moje wartości sprawiają, że tandetna scenografia głaszcze mnie po serduszku, a laterytowe świątynie są jedynie kamiennymi grzybami.

Everywhere you go, always take your pogoda ducha with you

Ej, w ogóle odpal sobie jako tło muzyczne wpisu, ok?
Staram się nie podróżować, gdy jestem w złym momencie życia. Wiem, że podróż nie sprawi, że ucieknę od swoich myśli, tylko będę z nimi w miejscu, którego w ogóle nie docenię. Zupełnie inaczej jest, gdy podróżuję radosna i pozytywnie nastawiona. Wtedy zachwyca mnie wszystko.

Everywhere you go, always take your ulubiona muzyka with you

Kocham Włochy, ale Rimini i okolice Bolonii mnie nie zachwyciły. Ok, w Bolonii była pyszna pizza za 2,5 euro do zjedzenia na murku i to było przesuper, ale generalnie północne Włochy to nie są te Włochy, które kocham. Więc co zrobiłam? Odpaliłam sobie (przepiękny film o miłości, akcja toczy się we Włoszech) i wprawiłam się w nastrój wydobywający z tej północy najpiękniejsze elementy. Nie była to podróż mojego życia, ale miałam z niej sporo frajdy. W moje głowie został np. moment gdy zobaczyłam na drzewie dorodne brzoskwinie a akurat nuciło mi się Love my way. Z brzoskwiniami zrozumieją tylko ci, którzy oglądali film 🍑🍑🍑. Przywiozłam z tej podróży kilka pięknych momentów. Smak carbonary zjedzonej w domu prawdziwego Włocha i przez Włocha przygotowanej, zapierającą dech w piersiach zieleń i bajkowe widoki w San Marino. No i widok czerwieniącego się głogu, zupełnie jak z jakiejś świątecznej kartki.

Everywhere you go, always zostaw swoje przedzałożenia w domu

Wybieram się teraz do Gruzji. Oczekiwania? Żadnych! Chcę fajnie spędzić czas. Mam jakieś tam rzeczy, których chciałabym doświadczyć. Może jako najbardziej niedotykalska osoba na świecie odważę się na masaż w łaźni siarkowej? Może Opera w Tibilisi? Może góry? Jadę zjeść pyszne chinkali i chaczapuri po adżarsku, ale jeśli Kazbeg będzie we mgle, to trudno. Jeśli będzie padać, to też trudno, ja sobie zajęcie i powód do uśmiechu znajdę. I właśnie dlatego nie czytam już przed podróżą książek o kulturze, bo nie chcę nic sobie interpretować negatywnie. Z powodu tych uprzedzeń nie potrafiłabym już czerpać jakiejkolwiek przyjemności ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich czy Arabii Saudyjskiej. Czarę goryczy przelała chyba turbo infantylna książka “sekrety księżczniki” w której bogata saudyjska księżniczka opisuje jak to jejku, chciała by pomóc, ale jest tylko biedną bezradną uprzywilejowaną multimilionerką i nie wie jak. Ale płacze mocno nad tym, co się dzieje. I struga bohaterkę płacząc w złotym pałacu.

Dla równowagi w Indiach babki wkurzyły się na przemoc domową i założyły prawdziwy gang. Jak którąś zbił mąż, to na chatę wbijała mu grupa wściekłych kobiet z kijami. Dzisiaj liczą się z nimi politycy w całych Indiach. (Polecam poczytać o !)
Dlatego nauczyłam się, że najpierw zobaczę na własne oczy, a potem poczytam o tym co zobaczyłam i co umknęło moim oczom. Równie dobrze ktoś przecież mógłby omijać Polskę jako destynację podróży, bo media przedstawiają nas jako patriarchalny, turbokatolicki i zacofany kraj.
“Pokazuchę” zostawiam sobie do poczytania w drodze powrotnej, albo już w Polsce. Chcę podróżować jak nieświadome, zachwycające się dziecko.

Oto moja recepta na to, by czerpać frajdę ze wszystkich odwiedzanych miejsc. Staram się to w sobie praktykować też w Polsce. Zachwycać się lśniącymi kasztanami, czasami usiąść, zamknąć oczy i wystawić mordkę do słońca. Podłożyć sobie w głowie jakiś ładny soundtrack. I czuć się jak małe dziecko, które nie wie co oznaczają rzeczy, które widzi, ale cieszy się, bo są nowe, inne, ciekawe.

Dlatego dzisiaj potrafi mnie cieszyć nawet podróż do Sieradza.

*To Nietzsche jak coś
** Znam, np. , ale nie pasowało mi do tekstu, ok?
*** Nie ma czegoś takiego jak prostytucja dziecięca. To zawsze gwałt na dziecku.

Uściski, Ania

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułGrzybiarze zarabiają nawet 7 tys. zł. Płacą też mandaty, bo autami chcą podjechać “pod borowika”
Następny artykułAtak Turcji na Syrię. Erdogan: osiągnęliśmy z Rosją porozumienie