A A+ A++

Wbrew temu, co można by sądzić, wcale nie jestem sąsiadem Jarosława Kaczyńskiego. Młodszego Stuhra – owszem; wicepremiera: nie. Żoliborz nie jest aż tak mały: dzielą mnie od willi pana Jarosława dwa przystanki tramwajowe. Owszem, kiedyś mieszkał w moim rewirze: ta słynna willa, co o niej wciąż piszą w gazetach, jest na Pochyłej. O tym, że przed wojną Pochyła była ulicą pułkownika Leopolda Lisa-Kuli, dowiedziałem się w latach 70. zeszłego wieku. Pijąc na ławeczce przy placu Inwalidów wódkę z moim kolegą z klasy. I jego dziadkiem – przedwojennym jeszcze złodziejem, obdarzonym sporą wiedzą na temat historii naszej dzielnicy.

Tak czy owak, prezes wszystkich prezesów dawno już tutaj nie mieszka. Jak przystało na ludowego trybuna, przeniósł się do gorszej części Żoliborza, na obrzeża. Właściwie to już prawie otoczony lumpenproletariacką legendą Marymont. Owszem, jeden z twórców tej legendy, Marek Hłasko, dziecięciem będąc mieszkał naprzeciwko, ale to było w czasach zamierzchłych i dla Prezesa i dla mnie. Za mojej pamięci, matka pisarza wydawała tam tak zwane domowe obiady, z których korzystali rodzice mojego przyjaciela z podstawówki. Niczego więcej ciekawego tam nie było i nie ma. Prawdę mówiąc, nawet mieszkając na Żoliborzu nie ma po co się tam zapuszczać. Zwłaszcza od czasu, gdy zlikwidowano całodobowy sklep na Marii Kazimiery; kiedyś nabyłem w nim namibijskie piwo, i to w same święta Bożego Narodzenia. No ale to też było wieki temu.

Dostałem kiedyś od kolegi, poety, tom wierszy innego poety, Ernesto Cardenala. Zmarły w tym roku Cardenal (dożył niemal setki) zajmował się nie tylko pisaniem wierszy. Był także księdzem i politykiem. Gdy w Nikaragui władzę objęli lewicowi sandiniści, objął w ich rządzie tekę ministra kultury. Papież Jan Paweł II odsunął go wówczas od sprawowania posług kapłańskich. Karę odwołał dopiero – na rok przed śmiercią poety – kierujący dziś Kościołem katolickim Franciszek. Mimo, że Cardenal z sandinistami dość szybko zerwał i udał się na emigrację do Meksyku.

Co to ma wspólnego z Jarosławem Kaczyńskim? Ano, coś ma. Choć wicepremier mieszka dość daleko, jego obecność rykoszetem trafia i w naszą część Żoliborza. Gdy otwieram okno, prawie nieustannie słyszę samochody na sygnale. Zaś ostatnio, gdy na ulicy żegnałem się z wnukiem, zobaczyłem osobliwą scenę. Oto sąsiednią uliczką, jeszcze węższą od mojej i prowadzącą właściwie donikąd, przemaszerował pochód z flagami i transparentami. Był to odprysk manifestacji, która próbowała złożyć panu Jarosławowi wizytę. Nie dotarła jednak pod jego dom, jako że strzegły go – jak podały media – 83 radiowozy policyjne.

Próbowałem sobie wyobrazić jakby to wyglądało, gdyby tyle policji trafiło na moją ulicę, ochraniając mnie albo kogoś z sąsiadów. Ale prawdę mówiąc – fantazji mi nie starczyło. Sięgnąłem więc po tom wierszy Cardenala, by raz jeszcze przeczytać mój ulubiony, w przekładzie Andrzeja Nowaka. „Nie w tym rzecz, abym wierzył, że to lud mi stawia, gdyż sam wiem lepiej, że to z mojego rozkazu. I nie pragnę statuy – furtki do historii, gdyż wiem, że dnia pewnego naród ją obali. Nie myślcie też, że chciałem sobie wznieść za życia pomnik, którego później nikt mi wznieść nie zechce: wzniosłem, gdyż wiem, jak bardzo go znienawidzicie”.

Wiersz ma długi tytuł: „Somoza odsłania pomnik Somozy na stadionie imienia Somozy”. A jakby ktoś nie wiedział, Anastasio Somoza Debayle był – obalonym przez sandinistów właśnie – skrajnie prawicowym dyktatorem Nikaragui, Podobnie zresztą, jak jego tatuś i dziadzio.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułW tym budynku na Mazurach czas zatrzymał się w latach 70. Będzie uratowany?
Następny artykułMiędzyrzecz: Zmiana daty 29. Finału WOŚP