A A+ A++
  • Kilkanaście dni po wyborach w USA liczenie głosów trwa, jednak wszystkie media są zgodne – to Joe Biden od stycznia będzie nowym prezydentem
  • Biden jest solidnym liberałem-centrystą, nie musimy więc raczej się obawiać, że poniosą go populistyczne zapędy – pisze Sarnacka-Mahoney
  • Na nowego prezydenta czeka jednak wiele problemów, oprócz sytuacji związanej z pandemią COVID-19. Chodzi głównie o niepewną sytuację Partii Demokratycznej w Kongresie
  • – Jedyny obszar, gdzie Biden ma szansę na sukces, to dialog z republikanami, w dużej mierze dlatego, że jako waszyngtoński insider wielu zna osobiście – uważa John Pitney, były doradca republikański
  • Więcej podobnych informacji znajdziesz na stronie głównej Onet.pl

We wtorek, 3 listopada, byłam w zdecydowanej mniejszości. Śledziłam wyniki wyborów prezydenckich, ale bez złudzeń, że najdalej w okolicach północy poznamy zwycięzcę. Poszłam spać o normalnej porze i to samo radziłam nastoletniej córce. Tym bardziej że, pozostając głucha na argumenty o przewidywanym długotrwałym liczeniu głosów, zaczęła się dopytywać trwożliwie, jakie są szanse, byśmy po wygranej Trumpa emigrowali do Kanady.

Tydzień po wyborach liczenie głosów jeszcze trwa, ale wiele wskazuje, że walizki można odstawić do szafy. Według agencji AP Joe Biden ma już w kieszeni 306 głosów elektorskich, przy wymaganych 270, jeśli w poczet popierających go stanów włączymy Arizonę (99% policzonych głosów, przewaga 0,3 pkt), Georgię (ponad 99% policzonych głosów, przewaga 0,2 pkt) i Pensylwanię (ponad 99% policzonych głosów, przewaga 1,2 pkt).

Niebieski ocean, którego nie było

Świat, który przez cztery lata z niedowierzaniem patrzył na tragifarsę, jaką były rządy Trumpa, oddycha z ulgą. Ma powody. Po pierwsze, Joe Biden, choć “dziaders”, niesie ze sobą obietnicę powrotu do “normalności”, jeśli za normalność uznamy pewien poziom kultury osobistej i zawodowego doświadczenia, cechy, które przed Trumpem zwykle charakteryzowały głowę amerykańskiego państwa bez względu na jej przynależność partyjną.

Po drugie, Biden jest solidnym liberałem-centrystą, nie musimy więc raczej się obawiać, że poniosą go populistyczne zapędy i zgotuje Ameryce kolejne cztery lata rządów za pomocą ognia i gniewu, prowadząc do dalszych podziałów społecznych i politycznych. Sam zresztą obiecuje, że jego przywództwo powstrzyma Amerykę przed dalszą ewolucją w kierunku państwa zwalczających się plemion w wojnie podkopującej stabilność i autorytet najważniejszych instytucji i urzędów w państwie.

Wreszcie Biden postawił u swojego boku Kamalę Harris, pierwszą w amerykańskiej historii kobietę na stanowisku wiceprezydenta, do tego osobę o nieanglosaskim rodowodzie. Bez względu na to, jak skalkulowany politycznie to krok, ukłon w stronę zarówno coraz bardziej dywersyfikującego się etnicznie elektoratu USA, jak i bardziej liberalnego skrzydła Partii Demokratycznej, można się spodziewać, że Harris wprowadzi do Białego Domu podobne wartości, jakie zwykle pojawiają się w polityce tam, gdzie stanowiska przywódcze obejmują kobiety. Więcej jest dialogu i kompromisów, mniej walenia pięścią w stół i skłonności do konfliktów zbrojnych.

A jednak byłoby naiwnością myśleć, że prezydentura Bidena będzie jak rejs wycieczkowcem po Karaibach. Zanosi się raczej na to, że będzie to jedna z najtrudniejszych prezydentur ostatnich kilkudziesięciu lat.

Przede wszystkim Biden nie będzie miał za sobą murem całego Kongresu. Mimo wielkich, dziś już wiemy, że aroganckich, nadziei demokratów na odbicie Senatu przedsięwzięcie się nie udało i Biden będzie pierwszym od stu lat prezydentem bez takiego zaplecza. Jest to o tyle istotne, że jeśli demokraci się nie pozbierają, za dwa lata mogą stracić Kongres całkowicie, a to nie pomoże Bidenowi w reelekcji za cztery lata.

Abstrahując nawet od tego, że utrata Białego Domu w 2024 r. przyniosłaby automatyczny demontaż wszystkiego, co Bidenowi udałoby się odbudować i osiągnąć, takie odbijanie prezydenckiej piłeczki co cztery lata oznaczałoby de facto wybicie całego kraju na aut. Zablokowany zostałby wszelki postęp, uniemożliwione wprowadzanie znaczących, długofalowych reform. Byłaby to katastrofa także dla reszty świata.

Do wyborów parlamentarnych republikanie mieli nad demokratami przewagę w Senacie 53:47. By … czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZ Zabrza wrócili na tarczy, ale z podniesioną głową
Następny artykułBYKOWCE: Pożar sadzy w kominie w drewnianym domu [FOTO+VIDEO]