A A+ A++

Przy okazji świąt wielkanocnych, ale też w związku z szalejącą cały czas pandemią koronawirusa, głównym motywem życzeń i zwykłych rozmów jest nadzieja.

Przy czym każdy tę nadzieję inaczej rozumie i każdy inne pragnienia przy tej okazji wygłasza. Jedni mają nadzieję, że ten rząd wytrwa jak najdłużej, inni mają nadzieje drastycznie odmienne – że upadnie na dniach; jedni nadzieje wiążą z odmrożeniem gospodarki, inni z nadzieją oczekują na wakacje i upragnione loty za granicę. Jedni mają nadzieję “nigdy nie zachorować” na covida, inni życzą sobie, by udało im się przejść ten czas jak najłatwiej; jedni z nadzieją witają informacje o szczepionkach, inni – dla odmiany – mają nadzieję, że “ten cyrk szlag trafi”.

I popatrzcie, jedna nadzieja i aż tyle oczekiwań! Czy jest w tym konglomeracie poglądów jakiś wspólny mianownik? Jest! To właśnie nadzieja. Jest na tyle uniwersalna i pojemna, że każdy z nas znajdzie pod parasolem nadziei fragment świata, o którym marzy, do którego tęskni.

Odwołując się do drastycznych przykładów – nadzieję na ocalenie mieli ci, którym waliły się domy podczas niemieckich nalotów w 1939 r., jak i ci, których członkowie rodzin byli katowani w ubeckich mordowniach w 1947 r.. Nadzieję na lepszą przyszłość mieli robotnicy w Stoczni Gdańskiej w 1980 r. i ci którzy wychodzili na wolność w latach stanu wojennego.

W końcu każdy z nas ma swoje małe nadzieje: że będzie zdrowy, że jego dzieci znajdą swoje miejsce w życiu, że zdobędzie sukces na miarę jego zawodowych oczekiwań. Nieważne co to jest – nadzieja zawsze jest motorem do “lepiej”, do “więcej”, do “dalej”. Nie gniew, o którym kiedyś pisałem rozczarowany jedną z książek pod tym samym tytułem, ale właśnie nadzieja jest motorem do zmian – tych dużych społecznych i tych małych prywatnych.

Oczywiście, nadziei towarzyszy czasami gniew, jako niezgoda na zastaną niesprawiedliwość i nieporządek, ale gdy gniew wyparuje, musi być paliwo, które motywuje do dalszych wyzwań.

Dlatego też uważam, że niezwykle potrzebni – w tych trudnych czasach zwłaszcza – są ambasadorowie nadziei. Nie fircykowaci wesołkowie, ale mądrzy głosiciele nadziei. Uparcie wskazujący jasny punkt na drodze w ciemnościach. I jednocześnie uważam, że niezwykle potrzebna jest zapora (wiele zapór) przed niszczycielami nadziei – tej dużej społecznej i tych małych prywatnych. Oni są równie niebezpieczni jak gwałciciele i mordercy, bo niszczą nas równie skutecznie, choć dłużej.

Złe czasy miną – taką mam nadzieję – i nie wiem w tej chwili, czy powrócimy do “starych czasów” (i co to miałoby oznaczać), czy może czeka nas “nowy początek” (i tu z pytaniem co to ma oznaczać), ale wiem, że owi ambasadorowie nadziei będą potrzebni na długo, do depresje i podobne stany, których nawet nie umiem nazwać, będą działać jak bomba z opóźnionym zapłonem…

Jeśli takich ambasadorów nadziei nie widzimy wokół siebie, to może warto samemu w takiego się przeistoczyć? Nastaje czas dla ambasadorów nadziei…

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWypadek w Tatrach. Turysta spadł z Rysów, ratownicy TOPR przewieźli go do zakopiańskiego szpitala
Następny artykułLiban nie może zatracić swej tożsamości