A A+ A++

Drugie piętro Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego WUM w Warszawie. Kremowo-beżowe ściany i energetyczne żółto-zielone podłogi na korytarzach. Osiem łóżek covidowych w ośmiu oddzielnych salach. Pacjenci w różnym stanie i w różnym wieku.

Po korytarzach chodzą kosmonauci w niebieskich fartuchach albo białych kombinezonach. „Ufoludki” – jak mówi o nich kierownik oddziału dr hab. n. med. Wojciech Feleszko, pediatra, immunolog. Tylko po oczach można stwierdzić, jakiej ufoludki są płci, jaki mają dzisiaj dzień, chociaż pilnują się, żeby do dzieci zawsze wchodzić pogodnie. Można ich sobie wyobrazić jak postaci z bajki. Z bajki o strasznym smoku covidzie i krasnoludkach we flizelinowych fartuchach albo białych „zbrojach” z kapturami. A pacjenci to królewny i królewicze, którym trzeba uratować zdrowie.

– Te nasze stroje większe wrażenie robią na dorosłych niż na dzieciach. O dziwo dzieci przyjmują nas bardzo naturalnie. Bezbłędnie odczytują uśmiech z oczu, mimo zakrywającej twarz maseczki i plastikowej przyłbicy. To jest niesamowite, że nawet niemowlę nie potrzebuje widzieć ust, żeby odwzajemnić radość – mówi dr Feleszko.

Mówi, że odkąd personel medyczny się zaszczepił, standardy ubioru stały się mniej wyśrubowane, a mimo to strachu przed zakażeniem nie ubyło. – Jesienią wszyscy baliśmy się SARS-Cov-2. Pilnowaliśmy się do tego stopnia, że jak kolega przy sąsiednim biurku jadł kanapkę, to ja byłem w masce, a jak ja jadłem drugie śniadanie, to on był w masce. Nigdy nie mieliśmy jednocześnie zdjętych maseczek. Nie mieliśmy u nas żadnego ogniska zakażenia, choć zdarzało się, że niektóre osoby przynosiły koronawirusa z zewnątrz – dodaje lekarz.

Coraz więcej ofiar wśród dzieci

Zaledwie kilka dni temu w szpitalu w Grudziądzu zmarł chory na COVID-19 15-latek. – Ten pacjent został do naszego szpitala przyjęty w połowie marca. Już wówczas był w stanie ciężkim. Choroba postępowała i szybko został podłączony do respiratora. Niestety – pomimo wysiłków lekarzy – nie udało się go uratować – przekazała rzeczniczka prasowa szpitala Izabela Hirsch-Lewandowska, dodając, że chłopiec miał kilka chorób współistniejących. Młodocianych ofiar koronwirusa jest więcej. Najmłodsza to 4-miesięczne niemowlę.

Jest jesień 2020. Dziecięcy oddział covidowy dużego szpitala w centralnej Polsce. W izolatce leży 12-letni chłopiec z dużą nadwagą. Koronawirus zaatakował jego płuca. Lekarze z całego oddziału zeszli się, żeby oglądać prześwietlenie. Na internie czy pulmonologii dla dorosłych takie zmiany widzieli już wcześniej, we wrześniu, październiku. Na „dziecięcym” to była nowość.

Sytuacja chłopca jest bardzo trudna nie tylko pod względem zdrowotnym. Jego mama leży na intensywnej terapii z bardzo słabymi prognozami. Wychowywała go sama. To nie jest małe dziecko. 12-latek rozumie, co się z nią dzieje. Lekarze z nim delikatnie rozmawiają.

Na tym samym oddziale, jedną z pierwszych pacjentek była zakażona koronawirusem dziewczynka po próbie samobójczej. Okaleczona, w słabym stanie psychicznym. Covid stanowił w jej przypadku najmniejszy problem. Nie było jeszcze wtedy covidowego oddziału psychiatrycznego dla dzieci, powstał później. Była jesień 2020 roku.

Lekarze próbowali jej pomóc w miarę możliwości. – Myśleliśmy: czas izolacji covidowej w głowach nastolatków sieje straszne spustoszenie – mówi dr hab. n. med. Wojciech Feleszko, kierownik oddziału covidowego dla dzieci w Uniwersyteckim Centrum Klinicznym WUM, pediatra, pulmonolog dziecięcy i immunolog kliniczny.

Kiedy ruszyła druga fala epidemii, od dyrekcji Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego otrzymał zadanie stworzenia drugiego, po oddziale zakaźnym oddziału do leczenia dzieci zakażonych covid-19. Takich dziecięcych oddziałów covidowych utworzonych przy oddziałach zakaźnych, pediatrycznych i innych jest w Polsce niewiele. Są między innymi w Warszawie, Krakowie, Gliwicach, Poznaniu, Wrocławiu. Ile dokładnie? Ministerstwo Zdrowia nie udzieliło mi odpowiedzi na to pytanie.

Covid u noworodków i niemowląt

Na początku lekarze oddziału covidowego w WUM myśleli, że ich pacjentami będą jedynie dzieci z problemami pulmonologicznymi. Dolegliwości okołocovidowe okazały się dużo szersze. Dotyczyły różnych narządów, nie tylko płuc.

– Przez nasz oddział przewinęły się osoby, dla których covid-19 był tylko niechcianym dodatkiem do innego poważnego problemu medycznego, na przykład nowotworu, ciężkich przewlekłych problemów nerkowych, kardiologicznych czy gastrologicznych. Zdarzały się problemy psychiatryczne, hematologiczne i dzieci ze świeżo rozpoznaną cukrzycą, których z obawy o innych pacjentów nie można było leczyć w zwykłym, nieizolowanym oddziale. Na szczęście zdecydowana większość dzieci opuszczała oddział po kilku dniach, a w łagodnym covidzie – nawet po 1-2 dniach, gdy podaliśmy kroplówkę i leczeni objawowe– opowiada dr hab. n. med. Feleszko.

Najmłodsze dziecko trafiło tutaj zaledwie 7 dni po narodzinach. Jego mama zaraziła się na oddziale położniczym, a noworodek przejął wirusa od niej. Był słaby, gorączkował, bardzo źle jadł, nie przybierał na wadze. Dopiero po dwóch tygodniach lekarze wyprowadzili go na prostą i mógł wrócić do domu.

Czytaj także: Czy Polska może produkować własną szczepionkę na COVID-19?

50 proc. bezobjawowo

Według amerykańskich szacunków dzieci stanowią ok. 13-14 proc. wszystkich zakażonych, u nas jest to ok. 15-16 proc. populacji. Tylko 50 procent dzieci przechodzi covid objawowo. 35 procent – ma łagodne objawy. Zaledwie 15 proc. to cięższe przypadki, z objawami definiującymi chorobę (gorączką, kaszlem i dusznością).

– O dziwo, młodzi pacjenci onkologiczni nie przechodzą covidu tak ciężko, jak by mogło nam się wydawać. Jest w tym jakaś tajemnica. Wygląda na to, że leczenie onkologiczne i cytostatyki, które upośledzają funkcję układu odpornościowego przyczyniają się do łagodnego przebiegu COVID-19 – przyznaje lekarz.

Pediatra Kamila Ludwikowska z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu twierdzi, że dzieci zarażają się dwa razy rzadziej niż dorośli i covid przechodzą łagodniej, zwłaszcza te poniżej 10. roku życia. – Najprawdopodobniej dzieci, nawet przy otwartych szkołach, częściej zarażają się od domowników, niż są źródłem zakażenia. Rzadkie są przypadki transmisji wirusa od dziecka do dorosłego – uważa lekarka.

PIMS – co to jest?

Niemowlęta do 6. miesiąca chorują tak jakby przechodziły zapalenie płuc. 1-2 dni gorączki, coś szumi w płucach, ale wielkich duszności nie ma. Dzieci w wieku przedszkolnym i szkolnym przechodzą przeważnie bezobjawowo, a jeśli mają jakieś problemy, to przypominają one zwykłe przeziębienie.

U nich najczęściej występuje zespół pocovidowy – PIMS (wieloukładowy zespół zapalny). – Trzeba pamiętać, że PIMS to nie Covid-19, a odległe powikłanie, najczęściej po 4 tygodniach od zakażenia wirusem SARD-Cov 2 – podkreśla lek. med. Karolina Ludwinowska.

– To jest dość rzadka, choć całkiem poważna choroba, podobna do Zespołu Kawasaki. Występuje nawet u tych, którzy nie wiedzieli, że chorowali. Dzieciom doskwiera długotrwała gorączka, potem dołącza się niewydolność nerek i serca, pojawiają się zmiany na śluzówkach, na spojówkach, na skórze. Robimy im test na obecność przeciwciał i okazuje się, że przechodzili covid-19 – mówi dr Feleszko.

Pierwsze przypadki w Polsce odnotowano już w maju, od listopada ich liczba gwałtownie rośnie – informują badaczki PIMS w Polsce, lekarki Magdalena Okarska-Napierała z Kliniki Pediatrii z Oddziałem Obserwacyjnym Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego i Kamila Ludwikowska z Kliniki Pediatrii i Chorób Infekcyjnych Wrocławskiego Uniwersytetu Medycznego.

Czytaj: Lekarz: „Pewne powikłania po szczepionce na COVID-19 są czymś jak najbardziej pożądanym”


Oddział covidowy dla dzieci w Uniwersyteckim Centrum Klinicznym WUM w Warszawie

Fot.: WUM

Na PIMS pod koniec listopada zachorowała 7-letnia Kira Montowska. Zaczęło się od bólu gardła. Jej rodzice myśleli, że to angina. Lekarka przepisała antybiotyk. – Po kilku dniach temperatura jej ciała doszła do 41,5 stopnia. Byliśmy bezradni, bo córka wymiotowała po lekach przeciwgorączkowych. Pojawiła się plamista wysypka. Stwierdziliśmy, że nie ma na co czekać i musimy ją zawieźć na SOR – mówi pani Kornelia, mama Kiry.

Dziewczynkę przyjęli na oddział Wielospecjalistycznego Szpitala w Gliwicach. – Pierwszego dnia robili jej podstawowe badania, a w niedzielę dostała takiej biegunki, że pływała we własnych odchodach. Gorączka się utrzymywała. Pojawiła się wysypka, zapalenie spojówek. Miała spuchniętą twarz, czerwoną od gorączki. Leżała nieprzytomnie, ja jej tylko pampersy wymieniałam, bo nie była w stanie dojść do toalety. Dopiero w poniedziałek lekarze ją diagnozowali i zrobili poważniejsze badania. W USG wyszła woda w płucach, pneumokokowe zapalenie płuc, woda w osierdziu, koło wątroby, powiększona śledziona, grzybica całego układu pokarmowego. Jej narządy po kolei odmawiały posłuszeństwa – dodaje pani Montowska.

Dwa dni później kardiolog stwierdziła u Kiry niedomykanie się zastawek i zapalenie mięśnia sercowego. Zrobili dziewczynce wymaz. Okazało się, że przeszła Covid. – Byliśmy zaskoczeni. U nas w domu nikt raczej nie chorował. Mamy jeszcze dwójkę dzieci i żadne z nich nie miało objawów. Ja raz trochę gorzej się czułam, wzięłam wolne w pracy na dwa dni, ale to nie było nic poważnego, żadnej temperatury, po prostu osłabienie. Może to wtedy miałam koronawirusa?

Kira dochodzi do siebie. Leki działają, zastawki się zamknęły. Jej lekarka dziwi się, że aż tak szybko). Pielęgniarki do tej pory wspominają dziewczynkę. Gdy pobierały jej krew, wiozły na kolejne badania, krzyczała na nie: „jesteście nienormalne, co wy wyprawiacie?!”. – Była tą chorobą naprawdę zmęczona – tłumaczy mama Kiry. – A pielęgniarki nie mają córce tego za złe.

Kira musi teraz prowadzić spokojny tryb życia. Rodzice wypisali ją z akrobatyki, zwolnili z ćwiczenia na wf-ie. Lekarze podają preparaty na wzmocnienie. Do rodziców dziewczynki dopiero teraz dociera, w jak poważnym stanie była ich córka: – Cieszymy się, że żyje.


Na PIMS pod koniec listopada zachorowała 7-letnia Kira Montowska. Zdj. ilustracyjne

Fot.: Iryna Tiumentseva / iStock

Do siebie po chorobie dochodzi Angelika. 15-letnia uczennica, która wcześniej trenowała lekkoatletykę.

– Do tej pory nie mogę uwierzyć, że moją wysportowaną, zdrową jak ryba córkę mógł dotknąć tak ciężki przebieg – mówi Anna Rybułtowska, mama Angeliki (dane zmienione). – Prędzej po sobie bym się spodziewała niż po niej. Ja miałam zaledwie lekki kaszel. Ona przez wiele dni męczyła się z gorączką, z bólami mięśni i stawów. Trudno jej było chodzić. Oglądanie seriali kończyła przeważnie na jednym odcinku. Wcześniej to się nie zdarzało.

Po kilku nawrotach gorączki, dwóch hospitalizacjach wydawało się, że Angelika wraca do normy. Tymczasem w trakcie badań ujawniły się poważne zmiany w płucach. Od kilku tygodni utrzymuje się zmęczenie. – Nie wiem, co będzie dalej. Chodzimy od lekarza do lekarza i końca tej gehenny nie widać – mówi pani Anna.

Jak rozmawiać z dziećmi o covid?

Dr Wojciech Feleszko. – O covidzie rozmawiamy z dziećmi tak jak o każdej innej chorobie, staraliśmy się z nimi żartować. Bardziej o ich pobycie w szpitalu niż chorobie. Więcej dyskusji odbywa się z ich rodzicami, bo są przerażeni. Jak widzimy poprawę u tych najciężej chorych, to możemy już zapewnić: „Proszę się nie martwić, wyciągniemy Jasia z tego”. Takie słowa działają pokrzepiająco na wszystkich. Rodzicom stają łzy w oczach, a i nam się to zdarza – przyznaje lekarz i dodaje, że pediatrzy mają o tyle komfortową sytuację w pandemii, że tych skrajnie niebezpiecznych dla pacjenta stanów nie jest wiele.

Według danych podanych przez portal „Polityka Zdrowotna” od początku pandemii zmarło w Polsce 27 najmłodszych pacjentów covidowych do 11. roku życia, a w grupie wiekowej 11-20 było ich 14. Konieczność hospitalizacji u dzieci jest 20 razy rzadsza niż w przypadku dorosłych. Na dzień 1 marca w całym kraju hospitalizowanych było ok. 4,3 tys. dzieci z covidem (na 30 tys. dorosłych).

Wystarczy spojrzeć na zajętość łóżek na oddziale covidowym dla dzieci. Miejsc jest 8, a nie codziennie wszystkie są zajęte. – Jesteśmy przygotowani na to, aby kłaść dwóch pacjentów do jednej sali, ale póki co zdarzyło się to tylko kilka razy. Trochę jestem tym zaskoczony w świetle tego, co się dzieje na oddziałach dla dorosłych. Póki co mamy niesamowity komfort pracy – opowiada dr Feleszko – ale kto wie jak długo jeszcze?

I przyznaje, że najtrudniejszym zadaniem byłoby zakomunikować ciężko choremu na covid nastolatkowi, że z powodu tej samej choroby o życie walczy również jego mama.

Czytaj również: Rząd deklaruje poszerzenie programu szczepień. Chce robić zastrzyki w aptekach i zakładach pracy

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułIle zakażeń i szczepień w powiecie oleśnickim – stan na 9 kwietnia
Następny artykułPolska: Ponad 28 tysięcy zakażeń koronawirusem