A A+ A++

Krystyna Romanowska: W zeszłym tygodniu nastąpiło uroczyste otwarcie rynku w miejscowości Zakliczyn w powiecie tarnowskim. Mimo, że od kilku lat samorządowcy są krytykowani za promocję betonozy, ujrzeliśmy wybetonowaną za 12 milionów złotych powierzchnię bez grama zieleni. Co by pan powiedział burmistrzowi Zakliczyna?

Dr Sebastian Szklarek: Że nie życzę mu większej ulewy, a przede wszystkim nawałnicy. Wtedy się okaże, co tak naprawdę oznacza ta fatalna – w moim przekonaniu – rewitalizacja. Bo jeżeli spadnie bardzo mocny deszcz (a ostatnio większość opadów ma taki charakter) zaleje oficyny, sklepy w rynku i będą ogromne straty materialne.

A jeżeli zaświeci mocne słońce – ciekaw jestem, jak będą wyglądały imprezy masowe. Z tego, co widziałem zostały dwa drzewa, w dodatku fatalnie przycięte. To wszystko spowoduje, że zakliczyński rynek nagrzeje się tak, że będzie można na nim smażyć jajka. O ile pamiętam, także rzeczy już ktoś robił na innym rynku. Można zrozumieć, że nawierzchnia wymagała naprawy. Natomiast likwidacja zieleni jest szalenie złym posunięciem, bo zieleń stanowi naturalny pochłaniacz nadmiaru wody, a poza tym obniża temperaturę w czasie upałów. To podstawowa wiedza z zakresu biologii. Rozmawiając o suszy, zawsze mamy w tyle głowy rozmawianie o powodzi. Mam nadzieję, że już wszyscy zauważyli: rzadko zdarza nam się zjawisko długotrwałego łagodnego opadu deszczu. Ostatnie lata to prawie wyłącznie bardzo długie okresy suszy przeplatane wyjątkowo intensywnymi opadami deszczu, nawałnicami. Wracając do tego nieszczęsnego zakliczyńskiego rynku, nikomu nie przyszło do głowy, żeby zrobić pod rynkiem podziemne zbiorniki retencyjne do zatrzymywania deszczówki.

Nawet pod tą betonozą można było to zrobić?

Tak. Montuje się wtedy większe kanały deszczowe, które są w stanie zatrzymać część wody. Deszczówka to w dzisiejszych suchych czasach – ogromny zasób. Można ją później odpompować na powierzchnię do podlewania terenów zielonych.

Nie ma pan wrażenia, że jak na zmiany w klimacie, pustynnienie Roztocza, reagujemy opieszale? Udajemy, że nas to nie dotyczy? A może paraliżuje nas strach?

Łapię się na tym, że szukam nieoczywistych symptomów suszy. W marcu kiedy mieliśmy rekordy niskich opadów, a w wielu miejscowościach pobiliśmy rekord najmniejszej sumy miesięcznej – zauważyłem, że nawet jak był mróz, nie było czego skrobać na szybie. Bo nie było w powietrzu żadnej wilgoci.

W okresie pylenia roślin w tym roku auto pokrywało się pyłkami, nawet kiedy nie stało pod drzewem. Nie było w powietrzu grama wilgoci, która by te pyłki zmyła z poranną rosą. To są drobiazgi, które mnie jednak przerażają.

Nie boję się, że zabraknie mi wody w kranie, bo mieszkam w Łodzi, która ma ujęcia podziemne. Ale patrzę na nasadzenia drzew, którymi się tak lubią chwalić samorządy i widzę, że te małe drzewa w większości – usychają.

Zaangażowałem się w projekt: „Mapa drzew w Łodzi” i razem z dziećmi inwentaryzujemy drzewa. Widzę, że prawidłowością jest, że nowe nasadzenia usychają co najmniej w 30 proc.

Przed nami kolejny – siódmy już– rok z suszą.

Każdy rok wydaje się być trochę inny. Zmiany klimatu przynoszą nam wzrost temperatury, natomiast w przypadku opadów następuje totalna destabilizacja. Tak, jak mówiłem na początku: nie ma pośredniego stanu – opadów mżawkowych albo delikatnych opadów kilkudniowych.

Jest susza, a potem jeden gigantyczny opad.

W statystykach wygląda to nieźle, natomiast w rzeczywistości mamy do czynienia z suszą. Dla przykładu: prześledziłem ostatnio średniomiesięczne sumy opadów dla Łodzi: zeszły rok wyszedł trochę bardziej wilgotny niż przeciętnie. Tylko że to głównie ze względu na sierpień, który miał dwa razy więcej opadów niż w przeszłości. Ale taka sytuacja nie rozwiązuje problemu suszy. Co z tego, że w jeden miesiąc albo w jeden dzień wyrabiamy statystykę opadów? Dla przyrody, dla środowiska, dla ludzi to jest zdecydowanie niekorzystna sytuacja.

Czytaj też:
Według ONZ światowe zapasy zboża wystarczą na 10 miesięcy

Ale nadal słyszymy w radiu: „Mamy dla państwa świetną wiadomości, nie spadnie dzisiaj ani jedna kropla deszczu”. Powtarzane codziennie, przez miesiąc.

Chciałbym usłyszeć w radiu lub telewizji komunikat: „mam dla państwa świetną wiadomość. Od jutra przez tydzień będzie padał deszcz”. A może nawet wystarczy brak entuzjastycznej radości przy tych nieustannych rekordach temperatur? Ja wiem, że to może psuć ludziom humor, ale przekroczyliśmy już jakiś próg, za którym czeka na nas realność. Którą jest susza i niestabilność klimatyczna. Dobrze jest chyba zdawać sobie z tego sprawę.

Nie wiem czy potrzebne są przymusowe kursy doszkalające, czy to jest kwestia wrażliwości na rzeczywistość. Założyliśmy (my, mieszkańcy dużych miast), że słońce jest dla nas synonimem relaksu i wypoczynku, a deszcz – nudy i siedzenia w domu. A ponieważ pracujemy intensywnie przez cały dzień – gonimy za słońcem, chociaż de facto bardzo często jest ono dla nas szkodliwe. Deszcz ma nieustannie złą passę, chociaż takie myślenie o nim zdradza, jak mocno jesteśmy oderwani od rzeczywistości. Może to wynika z przepracowania i z tęsknoty za wakacjami: słońcem, wodą, zielenią – w której nie ma nic złego, tyle tylko, że dobrze jest powiedzieć sobie (nawet w weekend): „Jest susza, jakoś przeboleję ten deszcz”.

Potrzebujemy szybkiego wprowadzenia uregulowań prawnych, które pomogą w zmianie naszego postrzegania rzeczywistości.

Najważniejszy jest podatek od betonozy i progresywny podatek od zużycia wody. Wiem, że brzmi to źle, ale woda kranowa powinna być droższa, jeśli używamy jej w nadmiarze np. do podlewania przydomowych ogródków. Tylko wtedy nauczymy się ją szanować.

Gdyby był pan politykiem nie wygrałby pan w ten sposób wyborów. Czyli możemy ogłosić, że edukacja typu: „oszczędzaj wodę” nie przyniosła pożądanego skutku społecznego?

Edukacja działa wolniej. Moje dzieci, co widzę, będą postępować z wodą ostrożniej niż moje pokolenie. Ale zanim swoją wiedzę zaczną stosować w życiu praktycznym, rzeczywistość ich wyprzedzi. Kłopot w tym, że większość decydentów to są osoby starsze także ode mnie. Wymaganie od nich patrzenia w nowoczesny sposób na sprawy wody, jest mrzonką. Przykład? W Łodzi powstały kanały podziemne do sprawniejszego retencjonowania wody. Wspaniałe rozwiązanie dla oszczędzania wody i dla środowiska. Na otwarciu takiej doskonałej inwestycji nie pojawił się nikt z wyższych oficjeli, nie nagłośniono otwarcia tego ważnego rozwiązania. Moim zdaniem, powinni się tym głośno chwalić, bo jest to – na dzisiaj – jedna z bardziej rozsądnych i potrzebnych inwestycji.

Po stokroć ważniejsza niż beton na zakliczyńskim rynku czy inny przykład kiepskiej rewitalizacji. O tej inwestycji nie wiedziałem nawet ja – zawodowo zajmujący się tematem ochrony wody.

Czytaj też:
Wicepremier Henryk Kowalczyk: Na spadek cen żywności już bym nie liczył

Z rzeczy edukacyjnie pozytywnych widzę, że jednak treść komunikatów dotyczących oszczędzania wodny zmieniła się na przestrzeni lat. Od „apelujemy”, „zakazujemy” po „dbajmy o wodę”, „budujmy zbiorniki retencyjne”, „łapmy deszczówkę”. Sporo samorządów czy wodociągów wydało broszury czy informatory jak retencjonować wodę deszczową, jak zatrzymać ją np. w swoim ogrodzie.

Jak ci przepracowani mieszkańcy dużych miast marzący o wypoczynku w słońcu i ciepłej wodzie, mogą się dołożyć do ochrony zasobów wodnych?

Jako mieszkańcy miast powinniśmy zwracać uwagę na to, co się dzieje z zielenią w naszym otoczeniu. Niech każdy zerknie na to, co się dzieje na jego podwórku. Negocjujmy wydłużenie okresów niekoszenia trawników, protestujmy przeciwko wycinaniu drzew. Należy interweniować, kiedy widzimy, że niszczy się zieloną infrastrukturę. Jeżeli się da – trzeba próbować inicjować takie działania, które pozwolą zretencjonować wodę spływającą z dachów gdzieś na teren zielony, a nie do kanalizacji.

Nie marnujmy żywności. Jeżeli rolnik nie ma wody na polu to szuka jej gdziekolwiek – najczęściej sięga po płytką wodę ze studni, więc uszczupla cenne zasoby wody podziemnej, które albo zasilają później rzeki, albo wsiąkają w glebę i odtwarzają te zasoby, z których my w kranie korzystamy.

Dziennie na głowę zużywamy około 100 litrów wody. Cały dzienny ślad wodny Europejczyka to ok. 5 tysięcy litrów na jednego człowieka.

Ślad wodny to ilość wody potrzebna do stworzenia danego produktu czy usługi. Głównym składowym naszego śladu wodnego jest produkcja żywności, potem ubrania i inne produkty, których używamy przez dłuższy czas. To wszystko składa się na taką dosyć dużą liczbę. Pamiętajmy o niej i cieszmy się z każdej kropli deszczu. Nawet w wakacje.

Dr Sebastian Szklarek – założyciel bloga Świat Wody. Pracuje jako adiunkt w Europejskim Regionalnym Centrum Ekohydrologii Polskiej Akademii Nauk. W pracy naukowej zajmuje się zagadnieniami związanymi z jakością wód powierzchniowych, a ostatnio badaniami wpływu zasolenia na ekosystemy wodne. Członek Regionalnej Rady Ochrony Przyrody przy Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Łodzi. Członek Rady Klimatycznej przy UN Global Compact. Członek zespołów przygotowujących opracowania dotyczące przeciwdziałania suszy oraz planów gospodarowania wodami dla całych dorzeczy w Polsce.

Dzięki marce ŠKODA
tylko w ten weekend wybrane artykuły Premium czytasz za darmo

CZYTAM WIĘCEJ

Czytaj też:
Nadchodzi susza. Część gmin wydała zakaz mycia samochodów i podlewania ogródków

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułHimarsy to dopiero początek. Potężne wydatki MON, bo nastał czas zbrojenia [OPINIA]
Następny artykułTłumy na pikniku militarnym w Sokółce [WIDEO, FOTO]