A A+ A++

Decyzja o lokalizacji elektrowni atomowej nieostateczna

Jak pisze w komunikacie prowadząca przygotowania do budowy kontrolowana przez państwo spółka Polskie Elektrownie Jądrowe, choć prace merytoryczne nad raportem o oddziaływaniu na środowisko zostały zakończone, to trzeba go będzie poprawić. Powód? Od 2015 roku, kiedy ruszyły nad nim prace, zmieniły się przepisy. Dlatego raport trzeba zaktualizować. „Zostanie ukończony w I kwartale przyszłego roku, po wejściu w życie znowelizowanych przepisów” – pisze spółka PEJ w komunikacie.

W praktyce oznacza oznacza to ledwie początek przygotowań administracyjnych do inwestycji. „Wybór preferowanej lokalizacji nie oznacza finalnej zgody na realizację inwestycji w takim wariancie. Polskie Elektrownie Jądrowe będą się teraz ubiegać o uzyskanie niezbędnych decyzji administracyjnych dla umiejscowienia przyszłej elektrowni, w szczególności decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach oraz decyzji lokalizacyjnej” – pisze spółka. Wynika z tego, że decyzja o lokalizacji elektrowni zapadła ale nie jest ostateczna.

Jeśli wierzyć harmonogramom pierwsza polska siłownia jądrowa ma ruszyć w 2033 roku. To mało realny termin. Koszty budowy jednego reaktora trudno dziś szacować. Finowie ruszając w 2003 roku z rozbudową swojej elektrowni Olkiluoto o kolejny reaktor planowali ukończyć instalację o mocy 1650 w 2009 roku kosztem 3 mld euro. Po wielu latach opóźnień reaktor został uruchomiony… wczoraj. Od planowanego terminu minęło więc 12 lat. Koszt budowy? Aż 12 mld euro czyli około 50 mld zł, cztery razy więcej niż zakładano na starcie. Bez kosztów finansowania. A trzeba pamiętać, że Finowie mieli już wcześniej doświadczenia z atomem i niezbędne prawodawstwo. Niewykluczone, że w Polsce szybciej powstaną niewielkie kompaktowe reaktory typu SMR, które chcą budować prywatni inwestorzy ale też PKN Orlen.

Tymczasem Polsce już dziś przydałoby się co najmniej kilka takich instalacji. Produkcja prądu z węgla stała się bowiem po wzroście cen uprawnień do emisji CO2 nieopłacalna. Polska energetyka drży w posadach, a co gorsza potężny problem mają kopalnie węgla, które po raz kolejny stają przed widmem bankructwa.

Górnicy wysyłają sygnał ostrzegawczy

Związkowcy z Polskiej Grupy Górniczej zablokowali wczoraj transport węgla z kopalni Piast Ziemowit. W kolejnych dniach blokowane mają być transporty z węglem wyjeżdżające z innych zakładów grupy. – To sygnał ostrzegawczy dla rządu, że na spotkaniu 28 grudnia oczekujemy konkretów. Nie tylko w sprawach finansowych, ale także tego, jak ta firma ma przetrwać i funkcjonować w przyszłym roku. Jeżeli takich konkretów nie usłyszymy, od 4 stycznia rozpoczniemy całkowitą blokadę wysyłki węgla – ostrzega szef górniczej Solidarności Bogusław Hutek.

Związkowcy domagają się dodatkowych pieniędzy za nadgodziny z ostatnich miesięcy. Chodzi o 60 – 70 mln zł czyli około 2 tys. zł w przeliczeniu na pracownika. A także podniesienie średniego wynagrodzenia w PGG z 7,9 do 8,2 tys. zł. Chodzi o uposażenie miesięczne, górnicy dostali właśnie 13-tkę, czyli Barbórkę. Po Nowym Roku oczekują wypłaty 14-tek. Z danych PGG wynika, że średnie wynagrodzenie z premiami i dodatkowymi pensjami wynosi ok. 10 tys. zł.

Szkopuł w tym, że – jak podało właśnie Ministerstwo Aktywów Państwowych – łączna strata sektora górniczego po trzech kwartałach 2021 roku wynosi 2,3 mld zł. Do końca roku jeszcze wzrośnie. Do każdej tony wydobytego węgla PGG dopłaca w tym roku 44 zł.

Kopalnie bankrutują

Wiosną PGG dostała miliard złotych pożyczki płynnościowej z Polskiego Funduszu Rozwoju, czyli pośrednio od państwa. Sytuacja firmy była już wtedy dramatyczna. Tych pieniędzy dawno nie ma. Według różnych źródeł środki na pensje pracowników skończą się w lutym albo w marcu. Wiadomo, że PGG czeka na kolejne pieniądze z PFR. I wygląda na to, że nadal będziemy topić w węglowym biznesie publiczne pieniądze. Tyle, że więcej niż do tej pory.

Wiosną zarząd spółki z udziałem resortu aktywów państwowych wynegocjował ze związkowcami ramową umowę społeczną, czyli kolejną rundę tak zwanej restrukturyzacji sektora górniczego. Przewiduje ona program dobrowolnych odejść, choć dziś górników w wielu kopalniach brakuje i trzeba ich sprowadzać z Ukrainy. Zakłada także urlopy pomostowe czyli rodzaj wcześniejszych emerytur, choć górnicy i tak mają prawo do wcześniejszego odchodzenia z rynku pracy. A także gwarancje zatrudnienia. Istotą owej umowy jest jednak kontynuowanie pomocy publicznej dla sektora górniczego. 17 grudnia Sejm uchwalił nowele ustawy o górnictwie, która zakłada wsparcie dla kopalń w wysokości 28 mld zł do 2031 roku! Ta gigantyczna kwota nie obejmuje umorzeń zaległych zobowiązań kopalń wobec państwa. Na koniec 2020 roku PGG zalegało ZUS-owi ok. 800 mln zł tytułem składek.

W oficjalnych dokumentach takich jak Polityka Energetyczna Polski 2040 rząd zakłada, że ostatnia kopalnia zostanie wyłączona z eksploatacji dopiero w 2049 roku. To mrzonki. Prąd z węgla przegrywa dziś pod względem cen ze źródłami odnawialnymi, kontynuowanie produkcji węgla za dwie dekady trudno sobie wyobrazić.

Poza tym rządowi wyjątkowo trudno będzie wynegocjować z Komisją Europejską zgodę na wieloletnie dotowanie górnictwa. Dziś publiczne pieniądze płyną formalnie i za zgodę KE na finansowanie likwidacji zamykanych kopalń co też pochłania duże sumy. W 2016 roku Komisja przymknęła oko na wsparcie dla kopalń ze strony państwowych spółek, które utopiły w projekcie PGG miliardy. Rok później ówczesny minister energii Krzysztof Tchórzewski chwalił się przeforsowaniem kolejnego pakietu dla górnictwa wartego 8 mld zł. Bruksela zgodziła się wtedy na dalsze dopłaty do likwidacji kopalń i program osłon socjalnych dla górników.

Zielony Ład to nie tylko ekologia

Terazw grę wchodzą znacznie większe pieniądze i ze wstępnych wypowiedzi komisarzy KE wynika, że zgody na dotowanie wydobycia nie będzie. W zamian może być za to więcej unijnych pieniędzy na transformację regionów górniczych.

Dotowanie górnictwa wyjątkowo trudno będzie pogodzić z planami redukcji emisji gazów cieplarnianych, które są osią Zielonego Ładu, nowego planu finansowego Unii Europejskiej. A KE przybrała ostatnio ostry kurs na transformację energetyczną. W wywiadzie dla dziennika „Frankfurter Allgemaine Zeitung” przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen potwierdziła, że Bruksela akceptuje wysokie ceny uprawnień do emisji CO2 bo „zanieczyszczanie środowiska mieć swoją cenę”. – Rosnąca cena uprawnień stanowi dla przedsiębiorstw silną, opartą na zasadach rynkowych zachętę, aby zwiększać wydajność i przechodzić na czyste formy produkcji – mówiła von der Leyen.

Stoi za tym nie tylko logika ekologiczna. Obecny kryzys energetyczny w Europie to dowód na to że uzależnienie od zewnętrznych dostaw energii może być dla europejskiej gospodarki zabójcze. Jedyną formą rozwiązania tego problemu są źródła odnawialne i – częściowo – siłownie jądrowe.

Negocjacje z Komisją w sprawie umowy społecznej dla górnictwa formalnie się toczą, ale wiadomo, że ugody w tym roku nie będzie. Ponieważ PGG traci z wolna płynność finansową, polski rząd planuje uruchomienie pomocy prenotyfikacyjnej licząc, że Bruksela jeszcze raz przymknie na to oko.

Braki węgla

W tle rozmów o przyszłości PGG pojawił się niedawno problem niedoboru węgla w polskich elektrowniach. Z powodu ożywienia gospodarczego produkcja energii z węgla wzrosła w okresie od stycznia do końca października o 31 proc. rok do roku a w porównaniu z przedpandemicznym 2019 rokiem o 17 proc. producenci węgla nie mogą jednak podnieść cen bo konkurują z tanim importem zza granicy. W ciągu pierwszego półrocza sprowadziliśmy, głównie z Rosji 6 mln ton węgla. Kupują go głównie ciepłownie, spółki komunalne i odbiorcy indywidualni.

Czytaj także: Polski projekt atomowy zawisł na decyzji amerykańskiego rządu

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułDolnośląskie. Turysta odesłał kurtkę, którą “zapomniał” oddać goprowcom
Następny artykuł400 zł na dziecko od 1 kwietnia 2022 r. ZUS podał szczegóły