A A+ A++

Wyprzedzała czasy, w których przyszło jej żyć. Obyczajowość pojmowała w dość specyficzny i oryginalny sposób. Uwodziła płeć jedną, a u płci drugiej wzbudzała zazdrość i niechęć. Potrafiła szokować obie (żeby była jasność, płcie są dwie!). Uwielbiały ją miliony, ale wrogów też mało nie miała. Wśród tych drugich żona panującego wówczas Władysława „Wiesława”, która szczerze Kaliny Jędrusik nie znosiła.

Film poświęcony legendzie i ikonie ówczesnej popkultury, postaci magnetycznej i elektryzującej. Więc mogło coś pójść nie tak? Poszło i nie poszło. Jeśli ktoś spodziewał się po „Bo we mnie jest seks” filmu stricte biograficznego — a tak był przecież zapowiadany — to mógł poczuć się po seansie rozczarowany i zawiedziony. Historia skupia się bowiem tylko na jednym epizodzie z życia artystki, a i ten odnosi się dość luźno do faktów. Taka licentia poetica. Jeżeli natomiast ktoś oczekiwał kina rozrywkowego, które ogląda się sprawnie, beztrosko i przyjemnie, to takie właśnie dostał. Nieskomplikowana, jednowątkowa historia, przeplatana znanymi kawałkami polskiej „Marilyn Monroe” te oczekiwania spełnia.

Ja z tego filmu zapamiętam na dłużej tylko rolę Marii Dębskiej, która swoją kreacją ciągnie ten cały wózek. Drugi plan też daje radę, ale jednak pozostaje w cieniu odgrywającej rolę głównej bohaterki. Jej gra robi wrażenie, jest porywająca, po prostu świetna (zgarnęła tegoroczną nagrodę „Złote Lwy” za najlepszą pierwszoplanową rolę kobiecą). Film, jako całość, nie jest zły, ale biografia Kaliny Jędrusik zasługuje zdecydowanie na więcej.

Okiem dyletanta: 5/10

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułBarbara Cembrzyńska: Będzie więcej takich zwycięstw
Następny artykułDodatkowe środki na rozwój systemu walki radioelektronicznej do F-35