A A+ A++

Proces wyborczy w demokracji charakteryzuje się zazwyczaj brutalną walką propagandową, w której dopuszcza się wszystkie chwyty. Ochoczo wyciąga się i nagłaśnia brudy mające obciążyć przeciwnika, a przynajmniej przedstawić go w niekorzystnym świetle, zniechęcając do niego wyborców. Z racji podatności emocjonalnej mas, ten stosowany od tysiącleci polityczny makiawelizm stał się, wraz z rozwojem środków masowego przekazu, niezwykle skutecznym bodźcem wpływającym na nastroje, sondaże i wyniki. Nic więc dziwnego, że towarzyszy on praktycznie każdej kampanii prezydenckiej w USA.

14 października br. New York Post opublikował dane z komputera należącego najprawdopodobniej do Huntera Bidena, syna Joe Bidena, kandydata demokratów w wyborach prezydenckich. Opublikowane materiały uwiarygodniają tezę, że będąc wiceprezydentem USA Joe Biden wykorzystał swoją pozycję dla osiągnięcia korzyści majątkowej swojej rodziny. Jest faktem – mówił o tym zresztą sam Joe Biden – że na skutek jego ultimatum pozbawienia Ukrainy miliarda dolarów amerykańskiej pożyczki, w marcu 2016 r. ukraińskie władze zdymisjonowały prokuratura generalnego Wiktora Szokina. Sęk w tym, że Szokin prowadził śledztwo względem zarządu ukraińskiego potentata energetycznego Burisma, którego to Hunter Biden był bardzo hojnie opłacanym doradcą (50 000 $ miesięcznie). Joe Biden zaprzeczał już w przeszłości, aby jego ówczesne działanie miało jakikolwiek związek z jego synem – po prostu postanowił nagle oczyścić Ukrainę ze skorumpowanego prokuratora, jednak z opublikowanych maili wynika, że zarząd Burismy prosił Huntera Bidena o wykorzystywanie swych „wpływów”, a także dziękował za zaaranżowane spotkanie z wiceprezydentem USA. Po którym, osiem miesięcy później, będąc w Kijowie Joe Biden dał Poroszence całe sześć godzin na wyrzucenie Szokina na zbity pysk.

W sumie, po pół wieku PRLu i trzydziestu latach transformacji, Polaków nie zgorszyłaby zbytnio informacja, że kochający ojciec, używając państwowego stanowiska, dopomógł swemu resortowemu dziecku spełnić obowiązki zawodowe. Podobnie jak, za sprawą „dyplomacji” à la Mosbacher, nie zdziwiłaby nas informacja, że USA gdzieś szantażują swych sojuszników. Wiadomość ta była jednak najwyraźniej na tyle „potencjalnie szkodliwa” – czytaj szokująca dla Amerykanów – że Twitter i Facebook postanowiły zupełnie zablokować jej powielanie, a niepokornym zamknąć konta. I tak Twitter zablokował nie tylko kontro New York Post, ale także oficjalne konto kampanii prezydenckiej Donalda Trumpa czy rzeczniczki Białego Domu, Kayleigh McEnany. Decyzje tę tłumaczono później twierdzeniem, iż należało dać czas „fact checkerom” sprawdzić informację, a przede wszystkim informacji pozyskanych nielegalnie nie należy w ogóle rozgłaszać. I właśnie w oparciu o tę prewencyjną cenzurę Big Techu rzecznik kampanii Joe Bidena kwitował, że problemu żadnego nie ma, bo przecież już Twitter i Facebook uznały, że informacja jest niewiarygodna…

Nie jest bynajmniej rzeczą pewną, że wiadomości te zostały pozyskane przez gazetę nielegalnie (uszkodzony komputer został złożony do naprawy w serwisie, nikt się po niego nigdy nie zgłosił, serwis przekazał go po jakimś czasie FBI, ale uprzednio zrobił kopię zapasową twardego dysku), ale przede wszystkim to właśnie w oparciu o nieznane źródła informacyjne New York Times próbował kilka tygodni temu robić burzę wokół niepłacenia przez Donalda Trumpa podatków. Wówczas nie było żadnej cenzury w mediach społecznościowych.

Zachowanie Twittera i Facebooka, zatrudniających notabene na decyzyjnych stanowiskach byłych działaczy partii demokratycznej, spowodowała niemałą wrzawę w USA, hasło #CrookedJoeBiden („Biden szachraj”) stało się wiodącym hasztagiem politycznym, a prezes Twittera, który dostał wezwanie na dywanik do Senatu, poczuł się ostatecznie zobowiązany przeprosić za nieodpowiednie działanie w tej kwestii. Przy czym, bardziej niż za cenzurę, przepraszał za brak przejrzystej komunikacji ze strony firmy.

W międzyczasie „afera mailowa” nabrała rozpędu – Hunter Biden miał m.in. otrzymać od chińskich inwestorów roczną pensję 10 milionów dolarów w zamian za samo ułatwianie kontaktów, a część z tych pieniędzy miało przypaść jego ojcu. I niewykluczone, że w związku z obfitością materiału (11 500 maili, 25 000 zdjęć), dalsze przecieki medialne będą podgrzewać ostatnie trzy tygodnie amerykańskiej kampanii wyborczej. Przede wszystkim jednak część republikanów domaga się zniesienia ustawowego immunitetu mediom społecznościowym w zakresie cenzurowania informacji natury politycznej. Albowiem gdy kasując dostęp do linku Twitter informuje „zawartość potencjalnie szkodliwa”, w przypadku treści politycznych należy przez to rozumieć „szkodliwa dla wspieranego przez nas kandydata”.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułOdkrywamy Świętokrzyskie. Z dworu zostały tylko resztki fundamentu. Wszystko zgniło i zawaliło się
Następny artykułPierwsza Polka, która samotnie opłynęła świat bez zawijania do portu. “Największym szokiem było to, że zaczęłam mówić”