Obniżony nastrój, utrata radości życia, dominujące smutek i pustka – to typowe objawy depresji. Chorzy obojętnieją, nie mają ochoty na jakąkolwiek aktywność, dlatego tak trudno im poprosić o pomoc albo wybrać się do specjalisty. Swoją historię opowiedziała pani Bożena. Rozmawiała z nią Magdalena Grajnert.
Od czego się zaczęło? W dość “typowy” sposób. Zawaliło mi się życie, zawaliło mi się wszystko. Jednocześnie skończył się mój długoletni związek i straciłam pracę. Tego wszystkiego było po prostu za dużo – opowiada pani Bożena.
Nie wiedziała, że ma depresję. Uważała, że jako silna osoba sama poradzi sobie z przeciwnościami. Wspomina, jak się wtedy czuła. Nic mnie nie cieszyło, nic mi się nie chciało robić, zamknęłam się w sobie. Najlepiej mi już było, kiedy siedziałam w pokoju za zamkniętymi drzwiami, miałam zgaszone światło i tak mi było dobrze. A przecież zawsze lubiłam słońce i ludzi. To trwało ponad rok i się pogłębiało. A potem to mi już właściwie na niczym nie zależało. Na niczym…
Sygnały od najbliższych, że to może być depresja, zupełnie do niej nie docierały. Mnie to nawet troszkę obrażało. Przecież ja lubię ludzi, jestem otwarta, dość energiczna, uważałam że sama sobie poradzę – przyznaje pani Bożena.
Momentem przełomowym był dzień, kiedy siedziała sama w domu, po ciemku i przyjechała do niej córka. Popatrzyła na mnie i powiedziała: “Mamo, to nie są twoje oczy, ty odchodzisz i największą krzywdę zrobisz tym, którzy cię najbardziej kochają” – wspomina dziś, po kilku latach, pani Bożena. I dodaje: “poczekałam, żeby sobie poszła, ale później pomyślałam, że ona ma rację. I dosłownie po kilku dniach zdecydowałam, że ja jednak spróbuję się leczyć“.
Wtedy nie wyobrażała sobie wizyty u psychologa i szczegółowego opowiadania o swoich problemach, dlatego poszła do psychiatry. Na początku trafiła do specjalisty polecanego na forach internetowych, ale leczenie nie dało żadnych rezultatów. Wprost przeciwnie, czuła się jeszcze gorzej.
W tym czasie znalazłam sobie pracę na pół etatu, bo wiedziałam, że muszę się ratować. Wiedziałam, że jeśli będę musiała wyjść do ludzi, będzie lepiej – mówi. Pani Bożena później trafiła do kolejnego psychiatry. Ta pani doktor była zupełnie inna od tej pierwszej, po krótkim wywiadzie przepisała leki, po których szybko mój stan zaczął się poprawiać. Już po miesiącu było zdecydowanie lepiej – mówi pani Bożena i zaznacza: “poza terapią ważne jest też, żeby przełamać się i wyjść do ludzi. Mieć obowiązek, który chociaż trochę cieszy”.
Potrzebna jest rodzina, ktoś, kto człowieka popchnie do lekarza, bo człowiek sam to się zapada w taką nicość i nie jest w stanie się z niej wydostać – opowiada pani Bożena. Dodaje, że pomaga też praca, bo trzeba ubrać się, wyjść i uśmiechać się do ludzi. Leki brała przez dwa lata, później zaczęła je stopniowo je ograniczać. Wróciła chęć do życia, do pracy, do patrzenia na słońce. “Teraz biorę tylko sporadycznie leki uspokajające, bo czasami jestem w środku taka niespokojna, sama nie wiem, może to wspomnienia…”
Z perspektywy czasu już wie, dlaczego nie szukała pomocy. Było mi bardzo dobrze, bo im bardziej się zapadałam, tym było mi lepiej – wspomina. Wtedy się nie myśli, to nie boli, to jest wygodne, bo nikt od człowieka nic nie chce. Nie gotowałam, moja lodówka była pusta, nie trzeba mi było tego wszystkiego, po prostu. Ale to nie było życie, to było tylko siedzenie w fotelu i myślenie o niczym. Dlatego dodaje z przekonaniem: “nie chciałabym mieć drugi raz depresji“.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS